Filozof prawa i konstytucjonalista, publicysta, bloger
Dyskusja wokół Deklaracji Wiary Lekarzy Katolickich toczy się – i dobrze – wokół podstawowego zagadnienia: czy lekarze, którzy podpisali tę deklarację i zamierzają jej ściśle przestrzegać, będą nadal mogli spełniać zawodowe i moralne obowiązki, stawiane przez prawo i społeczne oczekiwania przed medykami. Czy może – jak postulują niektórzy komentatorzy – powinni wyraźnie uprzedzać swych potencjalnych pacjentów, że są nie po prostu „lekarzami’, ale „lekarzami katolickimi”, którzy pewnych powinności lekarskich spełniać nie zamierzają. (Nota bene, „lekarz katolicki” to nie to samo co „lekarz katolik”, tak samo jak malarz katolicki to nie to samo co malarz katolik).
To ważna dyskusja, ale zamierzam tu podejść do Deklaracji inaczej: zgodnie z życzeniem samych Autorów, wyrażonym pod koniec, zamierzam potraktować ją najzupełniej poważnie, odsiewając to, co jest wyłącznie wyznaniem wiary (i nic mi do tego, poza szacunkiem należnym każdej wierze) a tym, co jednak poddaje się kontroli – przepraszam za słowo – rozumu.
A więc zacznijmy:
Pierwszy punkt: „Wierzę w jednego Boga, Pana wszechświata, który stworzył mężczyznę i niewiastę na obraz swój” – czyste wyznanie wiary; jest oczywiste że lekarze-katolicy, a tym bardziej lekarze katoliccy, nie są wyznawcami politeizmu, że wierzą w piękną biblijną opowieść o stworzeniu Adama i Ewy jako narrację o początku życia ludzkiego itp. Całkowicie nieszkodliwe, jeśli chodzi o wypełnianie powinno0ści zawodowych.
Punkt dwa: „Uznaję, że ciało ludzkie i życie, będące darem Boga, jest święte i nietykalne (…)” – nieszkodliwe jeśli chodzi o afirmację „świętości” życia i ciała, ale już pojawia się problem z „nietykalnością ciała”. Co ma robić chirurg, a choćby i dentysta, gdy przyjmie, że ciało jest „nietykalne”? Nie robię sobie żartów – słów należy używać rozważnie a nie metaforycznie, bo takie metafory każdy może sobie potem odczytać jak chce i Deklaracja traci jakiekolwiek znaczenie praktyczne.
W dalszym ciągu punktu 2 stwierdza się, że „moment poczęcia i zejścia człowieka z tego świata zależy wyłącznie od decyzji Boga” – przy czym słowo „wyłącznie” jest podkreślone. Ale przecież bez decyzji dwojga osób (albo przynajmniej jednej z nich, jak w dramatycznym przypadku gwałtu) do poczęcia dojść nie może. Można rzecz jasna wierzyć w to, że to decyzja Boga determinuje, czy w wyniku aktu seksualnego dojdzie do poczęcia, a wiec decyzja ludzka jest warunkiem koniecznym, choć (przy przyjęciu teorii boskiej determinacji) niewystarczającym. W tym przypadku słowo ‘wyłącznie” jest niewłaściwe, bo na mocy tej teorii mamy do czynienia z interakcją wolnej woli (ludzkiej) i woli Bożej. Można z kolei uznać, że Boża determinacja jest decydująca dla ludzkiego zachowania prowadzącego do aktu seksualnego – że to Stwórca tak pokierował dwojgiem ludzi, że doszło do stosunku – ale w takim razie, wyrażone pod koniec tego punktu ostre potępienie poczęcia ‘in vitro” jako „odrzucające samego Stwórcę” jest nielogiczne, gdyż na podstawie dokładnie tej samej logiki, która każe widzieć wolę Stwórcy w akcie seksualnym, można twierdzić również, że to wola Stwórcy pokierowała parą ludzi, decydujących się na procedurę in vitro.
Punkt trzeci dotyczy w całości seksu i płciowości. Poza nieszkodliwym w zasadzie uznaniem płciowości jako zdeterminowanej biologicznie, mamy do czynienia z dość zaskakującym uznaniem pod sam koniec tego punktu, że „tylko wybrani przez Boga i związani z Nim świętym sakramentem małżeństwa mają prawo używać tych organów [chodzi o narządy płciowe – [przyp. WS], które stanowią sacrum w ciele ludzkim”. Pomijając już moralne odrzucenie seksu poza-małżeńskiego (odrzucenie, do którego każdy ma przecież prawo, o ile nie doprowadzi np. lekarzy do odmowy leczenia par niemałżeńskich), zaskakuje uznanie narządów rodnych za „sacrum”, co może dowodzić pewnej obsesji seksem, zwłaszcza że i tak już wcześniej powiedziano (w punkcie drugim), że całe ludzkie ciało jest ‘święte’, wiec po co podkreślać jeszcze specjalną świętość organów rozrodczych?
Punkt czwarty mówi, że podstawą godności i wolności lekarza katolika jest jego sumienie „oświecone Duchem Świętym i nauką Kościoła”. Nieszkodliwe. Pod koniec tego punktu mowa jednak o prawie do sprzeciwu wobec działań niezgodnych z sumieniem. Połączenie tych dwóch stwierdzeń oznacza prawo do sprzeciwu wobec działań niezgodnych m.in., z nauką Kościoła. Niepokojące, bo co będzie, jeśli nauka Kościoła okaże się niezgodna z wiedzą medyczną albo imperatywami terapii? Ale idźmy dalej.
Punkt piąty uznaje pierwszeństwo prawa Bożego nad prawem ludzkim. Ale prawo Boże musi być przez kogoś autorytatywnie oznajmiane: chodzi więc w istocie o pierwszeństwo prawa wyrażanego przez Kościół instytucjonalny nad państwowym. Niepokojące, zwłaszcza w państwie demokratycznym, gdzie normom demokratycznie ustanowionym należy się szacunek ze strony wszystkich obywateli, a nie tylko tych, którzy się z nimi zgadzają. Ten sam punkt afirmuje potrzebę ‘przeciwstawiania się narzuconym antyhumanitarnym ideologiom współczesnej cywilizacji”. Ale czy wszystko we współczesnej cywilizacji jest „antyhumanitarne”? Z tekstu wynika, że chodzi tylko o te ideologie współczesne, które są antyhumanitarne. Kto decyduje o tym, co jest „antyhumanitarne”: czy na przykład odmowa przepisywania antykoncepcji (zalecana w punkcie 2) jest humanitarna czy raczej antyhumanitarna, np., jeśli może prowadzić do niechcianej przez kobietę ciąży albo dop ryzyka zarażenia chorobą? I skoro chodzi o przeciwstawianie się tylko ideologiom „narzucanym”, to kto właściwie „narzuca” jakąkolwiek ideologię w społeczeństwie liberalno-demokratycznym? Nie ma przecież obowiązku przyjmowania jakiejkolwiek ideologii, a bez takiego obowiązku czy można mówić o narzucaniu. A skoro ideologia jest „współczesna” i „antyhumanitarna” ale nie „narzucana”, tylko po prostu przez kogoś, korzystającego z wolności słowa, propagowana – to lekarze katoliccy już nie muszą się jej „przeciwstawić”? Na szczęście to nie mój problem, bo lekarzem katolickim nie jestem.
W ostatnim punkcie sygnatariusze Deklaracji domagają się „szacunku dla swoich poglądów i wolności w wykonywaniu czynności zawodowych zgodnie ze swoim sumieniem”. Szacunku dla wiary – bardzo proszę, ale dla ‘poglądów’ wyrażonych w Deklaracji – będzie trudno, z powodów wymienionych powyżej. A dla wolności w wykonywaniu czynności zawodowych - jak najbardziej, o ile nie będzie to w sprzeczności z prawem polskim, unijnym tudzież międzynarodowym.