Filozof prawa i konstytucjonalista, publicysta, bloger
Już w tytule swego artykułu w Rzeczpospolitej – na którą zawsze można dziś liczyć, że sprawnie piszący kołtun znajdzie dla siebie wolną szpaltę – redaktor niszowej telewizji prawicowej (0.8 procent oglądalności) obwieścił światu, że nie ma nic wspólnego z ofiarami mordu w redakcji Charlie Hebdo – liberałami, antyreligijnymi prześmiewcami. W swej bezdennej mądrości i z nienagannym wyczuciem chrześcijańskiego taktu, Terlikowski i redakcja Rzeczpospolitej obwieściły de facto, że może i nieładnie zabijać, ale tak naprawdę cel był wybrany prawidłowo.
„Wszyscy jesteśmy Charlie” – krzyczały tłumy, wstrząśnięte masakrą. Wszyscy – no ale nie red. Terlikowski. Gdy Prezydent John Kennedy mówił był, niewątpliwie niezgodnie z danymi paszportowymi, „Jestem Berlińczykiem” i przez świat poszedł hyr solidarności „Wszyscy jesteśmy Berlińczykami”, Tomcio Terlikowski pewno jeszcze biegał za orkiestrą w krótkich majteczkach, a może nawet był dopiero dzieckiem nienarodzonym, ale z całą pewnością gdyby miał więcej latek ogłosiłby: „A ja nie jestem Berlińczykiem!”, by w ten sposób odciąć się od amerykańsko-europejskiej cywilizacji śmierci, permisywizmu i liberalizmu.
Janusz Palikot ogłosił (po jakimś niedawnym wpisie Terlikowskiego na Twitterze bodajże), że Terlikowski nawołuje do morderstw, na co redaktor zareagował zapowiedzią pozwu sądowego. Bardzo bym prosił red. Terlikowskiego o dopisanie mnie do listy pozwanych w przedmiotowej sprawie (tak pisze się we wnioskach sądowych, „w przedmiotowej sprawie”).
Mord paryski w momencie krótkim jak błyskawica i z równie przeraźliwą jasnością unaocznił podstawowy podział: między tymi, którzy cenią sobie wolność jako naczelny standard polityczny, a kryteria szacunku dla religii, moralności, hierarchii czy władzy pozostawiają regulacji przez obyczaj, maniery i indywidualny smak – i tymi, którzy chcą przemocą (prawną albo nagą siłą) egzekwować szacunek dla siebie i własnych dogmatów wiary. W tym fundamentalnym podziale, przebiegającym przez dzisiejszy świat a już osobliwie przez Polskę, tak oczywistym, że podkreśla go nawet, mocą jakiegoś samobójczego instynktu sam red. Terlikowski, jest on po tej samej stronie co zabójcy dziennikarzy "Charlie", zaś ja i inni obrońcy wolności – po tej samej stronie co redakcja "Charlie". Tu, niestety, nie ma miejsca na żadne „ale”, bo jest to wojna wydana ludziom wolnym przez fanatyków religijnych bez względu na wyznanie.
Gdy ktoś mówi: „Nie popieram zabójstwa w redakcji Charlie Hebdo, ale” – to to trzyliterowe słówko „ale” jest już akcesem do partii zabójców dziennikarzy. Więc to nieważne, że red. Terlikowski i inni polscy fanatycy religijni pewno nie zabijaliby libertyńskich redaktorów "Charlie". Może nie umieliby, może by się bali, a może by się brzydzili wziąć Kałasznikowa do ręki. Ważne, że są po stronie zakazu – a środki jego egzekwowania są już sprawą drugorzędną. I w tym sensie Janusz Palikot uchwycił głęboki sens fundamentalnej kwestii, jaką mord paryski tak dramatycznie uwypuklił.