Chcę zwrócić uwagę na kompletne niezrozumienie, panujące wśród komentatorów i szerokiej opinii publicznej, a dotyczące kandydatury pani Magdaleny Ogórek...
Filozof prawa i konstytucjonalista, publicysta, bloger
Opowiadał mi swojego czasu pewien znajomy z kręgów akademickich, dostojnych, że został kiedyś przewodniczącym komisji, mającej wysunąć kandydaturę nowego dziekana. Na jego uczeni panowała taka reguła, że spośród trójki kandydatów, proponowanych przez wydział (a de facto przez komisję nominującą), rektor miał wybrać jednego, wedle własnego uznania. Aby ograniczyć niepewność, komisja nominacyjna (która nie była związana żadnymi ograniczeniami formalnymi, jeśli chodzi o kwalifikacje kandydatów) wpadła na genialny pomysł i przesłała rektorowi listę składającą się z wybitnej profesorki, szatniarza i sekretarki-stażystki.
Z takim mniej więcej wyborem będą mieli do czynienia Polacy w zbliżających się wyborach prezydenckich. W związku z tym, chcę zwrócić uwagę na kompletne niezrozumienie, panujące wśród komentatorów i szerokiej opinii publicznej, a dotyczące kandydatury pani Magdaleny Ogórek, zgłoszonej przez Leszka Millera jako prezydencką kandydatkę SLD. Ogólny ton jest taki, że jest to niepoważne, niestosowne, ośmieszające partię i samą kandydatkę, skądinąd pewno miłą osobę, ale w sposób oczywisty nienadającą się na te funkcję. W tym duchu napisał np. mój ceniony kolega Jacek Żakowski, dostrzegając w tej kandydaturze deficyt powagi, zaś red. Katarzyna Kolenda-Zalewska obruszyła się, że dla Millera „polityka to zabawa”, skoro wystawia Panią Ogórek.
Komentarze te kompletnie chybiają celu i wskazują na elementarne niezrozumienie gestu Millera – ruchu mądrego i rozsądnego, ale tylko jeśli ujrzy się go tak jak trzeba, tzn. w kontekście, wytyczonym pierwszą kontr-kandydaturą dużej partii politycznej wobec Bronisława Komorowskiego, a mianowicie pana Andrzeja Dudy, chyba z Krakowa. Otóż decyzja Leszka Millera ma głęboki sens, jeśli potraktować ją jako rodzaj odpowiedzi na Dudę.
Jest to, ujmując sprawę uczenie, w kategoriach post-strukturalno-dyskursywnych, rodzaj narracji ironicznej, czyli zamaskowanego dialogu trochę sokratejskiego (w teorii literackiej mówi się o „ironii sokratejskiej”), w którym nic naprawdę nie jest, jak się wydaje, a Sokrates zdaje się zadawać pytania naiwne, wsparte na pozornej ignorancji, podczas gdy w istocie to on ma rację. Czyli poznaje się prawdziwego Sokratesa po tym, jak kończy (a kończy, jak wiadomo, robiąc ze swojego interlokutora głupka). Tak samo z Millerem: wszystko skończy się na tym, że Bronisław Komorowski zostanie wybrany przytłaczającą większością dzięki miedzy innymi absurdalnej, asekuranckiej i tchórzliwej decyzji Jarosława Kaczyńskiego o niekandydowaniu i wysunięciu Pana Nikt – co Miller tak pięknie uświadamia PiS-owi, Komorowskiemu i Polakom już teraz, wspierając swym gestem Komorowskiego. W tym sensie Ogórek dekonstruuje Dudę; jest zarazem anty-Dudą ale i post-Dudą.
Mógł więc PiS wysunąć kogoś prawie nieobytego w polityce? No to SLD pójdzie krok dalej i wysunie kogoś zupełnie nieobytego. Mógł PiS wysunąć pół-zero polityczne? To SLD wysunie całkowite zero (podkreślam, w sensie doświadczenia politycznego a nie jakimkolwiek innym). Mógł PiS wysunąć kogoś nieznanego, ale kojarzącego się nazwiskiem z liderem związkowym? To SLD wysunie kogoś jeszcze bardziej nieznanego, a kojarzącego się nazwiskiem z popularnym felietonistą-satyrykiem. Mógł PiS wysunąć mężczyznę cechującego się przede wszystkim miłą aparycją i eleganckim garniturem? No to SLD wysunie kobietę prześliczną, jeszcze ładniej ubraną. Itp. itd. Pod każdym względem Miller idzie krok dalej niż Kaczyński, niby to przebijając, ale w istocie ośmieszając tego ostatniego. (PSL też teatralnie zaczął zastanawiać się nad własnym kandydatem w tej samej konwencji, więc być może zanim wesprze Komorowskiego, wysunie kogoś swojego, np. Genowefę Siekierę z Końskowoli).
Ani przez chwilę Leszek Miller nie mógł uważać, że pani Ogórek ma jakiekolwiek szanse wejścia do drugiej rundy. Z tego choćby prostego powodu, że drugiej rundy nie będzie. Ironiczna strategia Millera, pokazująca Polsce groteskowość nominacji PiS-owskiej, jest oznaką prawdziwego męża stanu – kogoś, kto chce dla Polski dobrze i wskazuje jedynego właściwego kandydata, a jednocześnie wyszydza nominata największej partii opozycyjnej, która wysuwając pana Dudę po prostu rzuciła ręcznik na ring. Wybory będą w istocie plebiscytem nad prezydenturą Bronisława Komorowskiego, a ponieważ jest prezydentem znakomitym, wynik tego plebiscytu jest przesądzony. Wiadomo, co będzie później: PiS zawyje z bólu, że wybory były sfałszowane, a potem Jarosław Kaczyński wyrzuci Dudę za nieporadność w wyborach i nielojalność.
Miller zaś będzie śmiał się ostatni. Także w tym sensie, że być może już jego ostatni ważny ruch polityczny na scenie politycznej Polski okaże się jednym z najlepszych w całej jego karierze. Ale by to pojąć, musimy posiąść choć minimalny zmysł ironii – tej samej ironii, która (a co tam, raz zdradzę sekrety warsztatu) podyktowała tytuł niniejszego tekstu.