Zastosowałem się do życzenia Pani Beaty Szydło, wiceprezeski PiS, skierowanego co prawda nie do mnie indywidualnie ale do wszystkich Polaków, byśmy czym prędzej zapoznali się ze spotem wyborczym Andrzeja Dudy, a życzenie owej Lady Makbet polskiej polityki jest dla mnie rozkazem, więc nakładem poważnych sił i środków znalazłem ów spot, i oto moje refleksje.

REKLAMA
Dedykuję je nie tylko Pani Beacie, ale także publicystom niepokornym, jako to redaktorom Zarembie, Karnowskim i reszcie tego towarzystwa, wzmożonym ekstatycznie kandydatem Dudą.
Najbardziej znamienne, pewno zresztą zgodnie z intencją, jest samo hasło: „Przyszłość ma na imię Polska” (wykrzyczane teatralnie pod koniec spotu przez kandydata wraz z Małżonką). Otóż, proszę Państwa, wiadomo, że wszystkie takie hasła mają to do siebie, że są dość idiotyczne. Ale jednak czasem starają się wyrazić jakąś myśl, nawet jeśli załganą lub prostacką, typu „Wybierzmy przyszłość” (co można sobie zinterpretować jako: przeszłość się nie liczy, gruba kreska, utylitaryzm…) albo „budujemy mosty” czy coś w tym rodzaju (technokracja, jedność nad podziałami itp.).
Tymczasem „Przyszłość ma na imię Polska” jest hasłem doskonale beztreściowym. By o tym się przekonać, wystarczy zadać proste pytanie: przyszłość CZEGO? No na pewno nie świata. Kaczyński, trzymający wszak na smyczy Dudę, nie ma takich mocarstwowych ambicji; nigdy w każdym razie z nimi się nie odkrył. Nawet nie przyszłość Europy: nie pamiętam, by Jarosław kiedykolwiek planował jakąś wiodącą role Polski w Unii Europejskiej albo Radzie Europy. Najpewniej wiec chodzi o przyszłość Polski. Czyli: "Przyszłość Polski ma na imię Polska". Ale jest to tautologia, masło maślane, czyli totalna, perfekcyjna bez-znaczeniowość.
I taka jest ta cala kampania i ten cały kandydat: nagle, niepojętą decyzją Prezesa wciśnięty w niepasujący doń wielki kostium, w którym nadpobudliwie podryguje, wydając z siebie śmieszne dźwięki, które nic nie znaczą. Szczerze przyłączam się do wezwania Pani Szydło: niech wszyscy obejrzą sobie ów spot, w którym plastikowy Picuś-Glancuś coś tam pokrzykuje bez sensu: „Przyszłość ma na imię Polska”, „Polska ma na imię przyszłość", „Imię ma na przyszłość…” itp. nie wydając z siebie jednej, koherentnej myśli. Czegokolwiek, z czym można by się zgadzać albo nie, ale co miałoby przynajmniej jakąś treść.
Przepraszam, niezupełnie. Otóż chyba jedyne pełne zdanie, jakie kandydat Duda wypowiada w swoim spocie, brzmi: „Jesteśmy synami naszych ojców, dziadków…” czy jakoś tak. No tak. Jesteśmy też, czasami, zięciami naszych teściów i – jeśli ktoś ma szczęście – bratankami naszych wujków i braćmi naszych braci. I szwagrami. (Nie wspominam już o tym, że jesteśmy też zazwyczaj synami naszych matek, bo to w PiS-ie pewno zatrąca zapewne neo-marksistowskim genderyzmem). Informacja, że Picuś-Glancuś miał dziadka, tudzież ojca, jest pocieszająca – nie jest bytem z kosmosu, ale prawdziwym człowiekiem; niestety, jest to jedyna rzecz, którą o nim można powiedzieć.
Tu zawieszam konwencję jajcarską. Nie jest to wszystko oczywiście przypadkowe. Jarosław celowo wybral kogos takiego na kandydata, by nie powtórzył się upiorny dla niego scenariusz, wyznaczany nazwiskami Dorn – Marcinkiewicz - Ziobro itp… Niekoniecznie jakichś geniuszy, ale mających jednak jakąś tożsamość. Kaczyński gotów jest poświęcić znaczenie procesu wyborczego w Polsce, by tylko zapobiec scenariuszowi, w którym kandydat na jakiekolwiek stanowisko mógłby choćby w najmniejszym stopniu mu zagrozić. Stąd mamy kolejne wcielenia namaszczonych przez Kaczyńskiego zer: premiera technicznego, Picusia-Glancusia na prezydenta itp. Polska demokracja jest w dużej mierze zakładniczką obsesji, lęków i paranoi sfrustrowanego nieustającymi porażkami lidera partii opozycyjnej, nikomu nieufającego i obawiającego się jakiejkolwiek konkurencji we własnych szeregach.
Więc oto, w kampanii wyborczej najwyższego urzędnika w państwie, dostajemy, w obliczu wojny na Wschodzie, Picusia-Glancusia na nartach I z balonikami, który nie jest w stanie wypowiedzieć jednego zdania o polityce nawet we własnym spocie wyborczym, ale za to który miał tatusia, a nawet dziadka.