Od dawna słyszysz w mediach „przetarg na informatyzacje ZUS”, system komputerowy w urzędzie”, „baza pacjentów w NFZ i Ministerstwie Zdrowia” „CEPiK dla właścicieli samochodów” i cała masa innych – kojarzysz to głównie z wydawaniem publicznych pieniędzy i nie jest to złe skojarzenie. Powinieneś jednak mieć jeszcze jedno – to nie wymysł rządzących po to, żeby wydać „nasze pieniądze”, to zmiana sposobu w jaki funkcjonujemy, pracujemy, komunikujemy się, jakich informacji oczekujemy i w jakim czasie. Dostosowanie się do tych zmian i nadążenie za nimi nie jest proste, nie tylko dla administracji publicznej.
Zmienia się
Zarówno administracja jak i korporacje starają się dostosować do oczekiwań klientów – umożliwić im załatwienie wszystkiego poprzez kontakt zdalny (telefon / komputer). Jeszcze większym wyzwaniem jest zmiana sposobu komunikacji. W kilka lat przeszliśmy od bardzo sformalizowanej komunikacji opartej często o papierowe pisma i dokumenty, trwającej niekiedy tygodniami do komunikacji, której symbolem jest Facebook – odpowiedzi na nasze pytania, wątpliwości czy nawet reklamację oczekujemy w ciągu kilkudziesięciu minut, najdalej kilku godzin. Wiele organizacji wciąż nie może sobie z tym poradzić, a kolejne zmiany już się dokonują. Większość społeczeństwa uważa, że do 2020 roku najważniejszym narzędziem komunikacji w pracy (ale domniemywać należy że także prywatnie) będzie smartfon. Pamiętać musimy, że urządzeniem, które zmieniło ten rynek i na dobre wprowadziło smartfony do naszych domów był iPhone, który miał premierę w 2007 roku…
Postęp krzywdzi
Ogromnym problemem w tak szybko zmieniających się realiach jest wykluczenie cyfrowe. Starsi, słabiej wykształceni, z mniejszych miast często mają problem z poruszaniem się w cyfrowym świecie, nie rozumieją komunikacji ani gospodarki, która staje się coraz bardziej cyfrowa.
Postęp daje szanse
Druga strona medalu wygląda jednak niesamowicie optymistycznie. Praktycznie każde już urządzenie które mamy (lub możemy mieć) w domu jest podłączone do internetu. Łącznie z lodówką, pralką i innymi sprzętami domowymi. Zdalnie możemy ustawiać światło, ogrzewanie, rolety, a nawet parzyć kawę o ile tylko pod ekspresem zostawiliśmy pustą filiżankę. To sprawia, że rynek potrzebuje gigantycznych ilości pracowników, którzy są w stanie takie systemy wymyślać, tworzyć, obsługiwać. Programiści pracują już nie tylko w laboratoriach komputerowych – ich wiedza potrzebna jest na każdym kroku.
Finowie uczą programowania dzieci od 6 roku życia – na początku poprzez zabawę i rozwijanie umiejętności logicznych, w późniejszych latach kształcąc umiejętności w popularnych językach programowania. Musimy przy tym pamiętać że fiński system szkolnictwa uznawany jest za jeden z najlepszych na świecie (i znajduje to potwierdzenie w cyklicznych rankingach)
Społeczność międzynarodowa także doskonale rozumie potrzebę takiego kształcenia.
Opublikowany w serwisie Kickstarter projekt Hello Ruby – wydania książeczki dla dzieci, która w przyjazny sposób, opierając się na historyjkach będzie uczyć dzieci podstaw programowania zebrał ponad 380 tysięcy dolarów, z zakładanych 10 tysięcy….
Na szczęście w Polsce także coś dzieje się w temacie. Ogólnopolska Akademia Programowania pod patronatem Ministerstwa Administracji i Cyfryzacji organizuje obozy i warsztaty programistyczne na których kształci nauczycieli – tak aby mogli w przyszłości przekazywać podstawy wiedzy programistycznej dzieciom.
Nie tylko dzieci
Żeby zapełnić lukę powstałą na rynku świat wymyślił… OK, nie świat, tylko jak zwykle Amerykanie wymyślili kursy zwane u nich bootcampami. Kilku lub kilkunastotygodniowe bardzo intensywne szkolenia uczące bardzo konkretnych umiejętności, w tym przede wszystkim programowania. Taki kurs pozwala przekwalifikować się osobom, które chcą zmienić zawód. Podobne inicjatywy pojawiają się także w Polsce – Coder’s Lab korzysta z wzorców zza oceanu i uruchamia coraz więcej kursów, które dają szanse na zdobycie atrakcyjnego i poszukiwanego zawodu.