Spośród kanclerzy Niemiec tylko ci przeszli do historii, którzy przynajmniej trzykrotnie wygrali wybory parlamentarne. Merkel dołączyła do tego towarzystwa po ostatnim triumfie pod koniec 2013 roku.
– Publikujemy fragment książki Arkadiusza Stempina „Angela Merkel. Cesarzowa Europy”, który ukazał się w magazynie mobilnym „W Punkt” (pobierz bezpłatnie pełne numery w App Store). Kanclerz Niemiec właśnie skończyła sześćdziesiątkę. Urodziła się 17 lipca 1954 roku.
***
Rekordziści Kohl i Adenauer triumfowali po cztery razy. Ten pierwszy rządził szesnaście lat i dwadzieścia siedem dni, ten drugi czternaście lat, miesiąc i dwa dni.
Merkel wygrała, bo w kampanii postawiła na… Merkel. CDU oparło strategię wyborczą na jej popularności jako najbardziej lubianym polityku (zaraz po prezydencie Joachimie Gaucku, byłym pastorze z NRD). To ona stała się jedynym znakiem towarowym chadecji. Bo Merkel to CDU, a CDU to Merkel. Jej popularność w kraju jest tak duża, że gdyby kandydaci na kanclerza byli wybierani bezpośrednio, to wyborcy pokazaliby Peer Steinbrückowi (jej kontrkandydatowi z SPD) czerwoną kartkę, a może i środkowy palec. Nawet jedna czwarta socjaldemokratów głosowałaby za Merkel. Steinbrück wygrałby tylko wtedy, gdyby do urn poszli Hiszpanie, Portugalczycy czy Grecy. Południowa flanka Unii Europejskiej trzymała za niego kciuki, modliła się do Madonny, choć niewielu Hiszpanów wiedziało, kim on jest, poza tym, że nie jest Angelą Merkel.
Mateczka przygarnie wszystkich
W wyborach głosowali jednak tylko Niemcy. A ci uważają Merkel za najlepszego gwaranta, który suchą stopą przeprowadzi ich przez odmęty kryzysu. Ufają jej i jej kompetencjom. Cenią sobie, że krajem rządzi inaczej niż poprzednik Gerhard Schröder, który za trybunę miał studio telewizyjne, za argument walenie pięścią w stół. Merkel w stół nie wali, do telewizji nie biega, wszechwiedzącej nie udaje. Oczywiście nie rezygnuje z kreowania swojego wizerunku. Ale ten ucieleśnia typ opiekuńczej mateczki troszczącej się o powierzonych jej pieczy rodaków. Przydomek „Mateczka” przylgnął do niej na dobre. W obieg puścił go Michael Glos, rzecznik CSU w chadeckiej frakcji w Bundestagu, z pasji myśliwy, ten sam, który na „pięćdziesiątkę” pani kanclerz sprezentował piersiówkę z własną nalewką myśliwską. W uznaniu dla jej kunsztu celnego strzelania do rywali. Przydomek „Mateczka” na pierwszy rzut oka nie bardzo do niej pasuje. Merkel jest bezdzietna, rozwiedziona, w drugim małżeństwie i jako fizyk władzy nie bardzo przypomina opiekuńczą i drobnomieszczańską matronę. To nie mama-pizza, która w Italii przygotowuje śniadanko 30-letniemu synkowi. Jednak przy bliższym przyjrzeniu się Merkel można się przekonać, że przydomek pasuje jak ulał.
Bo „Mateczka” wygrała także dzięki temu, że nie chce radykalnie zmieniać kraju. Bez zapału misyjnego, jaki charakteryzuje partyjnych ideologów, praktykuje metodę małych kroków. Raz do przodu, raz w bok, a gdy trzeba, to i do tyłu. Będąc pierwotnie zwolenniczką energii jądrowej, zupełnie zmieniła front, gdy po katastrofie w Fukushimie niechęć Niemców do energii jądrowej zamieniła się w fobię. Merkel uważa, że nikt w Niemczech nie powinien się bać, niezależnie od tego, czy lęk jest uzasadniony czy nie.
Zaoferuje wyborcy każdy towar, jaki ten zechce. Płaca minimalna, nie ma problemu. Wprawdzie nie w radykalnym wariancie, jak chce tego SPD, bo godzi to w rynek pracy, ale w złagodzonej formie, czemu nie? W ten sposób Merkel trochę wciela się w pirata. Jeśli SPD postuluje na przykład, że należałoby zahamować rosnące gwałtownie opłaty czynszowe, to pani kanclerz dokonuje „abordażu” tematu i jak gdyby nigdy nic sprzedaje go potem jako swój. Najważniejsze, by rodziny w Niemczech czuły się bezpiecznie. „Mateczka” jest wprawdzie bezdzietna, ale matki z dziećmi wiedzą, że na Merkel mogą liczyć. „Mateczka” przygarnie zresztą wszystkich wyborców, którzy nieustannie poszukują złotej formuły szczęścia.
„Mateczka” spełnia oczekiwania Niemców, którzy chcą żyć dostatnio i spokojnie. Jak matka w domu nalewa chochlą zupę wygłodniałym dzieciom, tak ona, nawet w kryzysie, rozdaje podatkowe prezenty. By każdy był syty i czuł się bezpiecznie. Rządzi, unikając podziałów. Podczas kampanii usypiała wyborców, zmniejszała pojawiające się napięcie. „To nie kampania wyborcza, to kołysanka” – komentowali ze skrzywionymi minami politolodzy z USA. Ale Merkel pasuje idealnie do kraju, w którym kontrasty społeczne są mniejsze niż gdziekolwiek indziej. Stąd wyborcy nad Renem chcą, by nadal im matkowała. Z punktu widzenia Niemców „Mateczka” jest najlepsza. Lepsza od CDU.
Wzorem Katarzyny II
Za jej plecami o „Mateczce” szepcą wszyscy ci chadecy, którym jeszcze nie utarła rogów, a którzy muszą się pogodzić z jej dominacją. Stawać na baczność przed kobietą wydaje im się zdradą (męskiego) stanu. No, chyba że przed własną matką. Doświadczyli tego przecież w dzieciństwie i Napoleon, i Aleksander Macedoński, a nawet Józef Stalin. Przydomek „Mateczka”, ucieleśniający postać władczej matki, pokrywa się z osobistym życiowym wzorem Merkel – carycą Rosji Katarzyną II. Jej portret, oprawiony w srebrne ramy, stoi na jej kanclerskim biurku. Jedyna rzecz osobista, jaką postawiła w gabinecie. Otrzymała go w prezencie, jeszcze gdy nie była kanclerzem. Potem przeczytała biografię carycy i dużo na jej temat rozmawiała z Putinem. W telewizyjnym show „Beckmann” zdradziła sekret swojego podziwu: „W turbulentnych czasach jako roztropny strateg Katarzyna podjęła wiele śmiałych decyzji”. Tak jak Merkel?
W pierwszej chwili w oczy rzucają się inne analogie. Urodzona w Szczecinie Katarzyna II dorastała w księstwie Anhaltu i jako 14-latka przybyła do Rosji, by poślubić carskiego syna. Merkel natomiast dojrzewała w NRD i w nieco starszym wieku znalazła się w RFN. Obydwie więc musiały zaaklimatyzować się w obcym dla nich świecie. Obydwie rzuciły rękawicę męskiej dominacji. I z walki wyszły zwycięsko. Katarzyna ręką kochanka wysłała swojego męża w zaświaty i przejęła po nim tron. Merkel dokonała ojcobójstwa kanclerza Kohla i wyeliminowała z polityki czołówkę establishmentu starej RFN. Obydwie kobiety wreszcie dla władzy poświęciły swoją tożsamość. Katarzyna rozstała się ze swoim niemieckim imieniem Sophie, gdyż nie było ono odpowiednie w Rosji, i z protestantyzmu przeszła na prawosławie.
Angela Merkel porzuciła neoliberalizm na rzecz tureckiego bazaru, oferującego wszystko wszystkim po trochu. Ale Katarzyna zacofaną Rosję wprowadziła do Europy. Zreformowała administrację, sądownictwo, uzdrowiła finanse państwa. No i poszerzyła je kosztem sąsiadów. Merkel dopiero w drugiej kadencji poszła w jej ślady, rezygnując z energii atomowej, likwidując zawodową armię, stawiając pod pręgierzem papieża Benedykta. Wiele jednak niezbędnych reform odesłała do komisji i poczekalni, by nie ryzykować, a jednocześnie utrzymać wyborcę w przekonaniu, że kanclerz Niemiec pamięta o wszystkim i wszystkich. Katarzyna nie zawsze święciła triumfy. Wielokrotnie doznawała porażek, reformując kraj, zawodzili ją kochankowie, a na dworze panoszyły się intrygi i plotkarstwo. Merkel tak jak jej idolka może wejść triumfalnie do historii. Ratując Europę.
Arkadiusz Stempin – dr hab., historyk i politolog, specjalista od najnowszej historii Niemiec, profesor w Wyższej Szkole Europejskiej im. Ks. Tischnera w Krakowie i na Uniwersytecie Alberta Ludwika we Freiburgu
„Angela Merkel. Cesarzowa Europy”
Arkadiusz Stempin, Agora, Warszawa 2014
„To pasjonująca opowieść o kobiecie, która stała się twarzą dzisiejszych Niemiec, a w swym gabinecie ma portret carycy Katarzyny II” – napisał Adam Krzemiński z „Polityki”. Arkadiusz Stempin stara się ukazać, na czym polega fenomen Angeli Merkel, dla jednych supermatki i narodowej bohaterki, dla innych – jak Grecy czy Hiszpanie – adresatki obelg. A przede wszystkim jednej z najbardziej wpływowych kobiet świata.