Okrągły Stół jest przywoływany przez wielu polityków, raczej za granicą niż w kraju, jako przykład niemal idealnego modelu wychodzenia z dyktatury czy nawet wojny domowej. Jeśli ktoś chciałby skorzystać z tego wzoru, to warto wskazać na kilka problemów, które ujawnia upływ czasu.
Polski polityk, działacz opozycji demokratycznej w czasach PRL, poseł na Sejm I i II kadencji
Pierwsza, prosta obserwacja prowadzi mnie do wniosku, że porozumienie jest możliwe tylko wtedy, gdy do stołu zasiadają wszyscy najważniejsi i najbardziej wpływowi działacze i politycy. Wszyscy, którzy poczują się odsunięci od rozmów lub będą niezadowoleni z miejsca lub rangi przy stole, będą rozmowy i porozumienie krytykować i sabotować. Jeśli uznają to za skuteczne, nie cofną się nawet przed oskarżeniem o zdradę. Nie powstrzyma ich w tym żaden autorytet. W przypadku polskiego Okrągłego Stołu, nie zważa się nawet na autorytet Papieża, który wsparł Go jasno i wyraźnie.
Druga obserwacja dotyczy wzajemnego uznania i akceptacji stron siadających do rozmów. Wezwanie z czasu Porozumienia Sierpniowego, aby „Porozmawiać jak Polak z Polakiem” było akceptowane, bo Generałowie Wojciech Jaruzelski i Czesław Kiszczak nie byli ludźmi skorumpowanymi. Nasz spór z nimi dotyczył fundamentalnych kwestii!
- Jak prowadzić sprawy Rzeczypospolitej?
- Jak daleko możemy pójść w reformach państwa?
- Jak rządzić naszym państwem, gdy cały jego obszar i wszystko wokół usiane jest sowieckimi dywizjami?
Przy takim wzajemnym uznaniu, że obu stronom chodzi o dobro państwa i narodu, można rozmawiać. Jeśli jednak korupcja i zbrodnie osiągną apokaliptyczne rozmiary „Okrągły Stół” jest nieprzydatny. Rozejm czy kapitulację podpisuje się przy zwykłym stole.
Trzecia rada dotyczy roli świadka. Jest on niezbędny, bo w każdej rywalizacji chcemy przeciwnika pokonać całkowicie, zmusić go do poddania. To się jednak rzadko udaje. Zarazem, gdy jest czas walki, najwyżej ceni się twardych i niezłomnych, gotowych walczyć do pełnego zwycięstwa. Problem powstaje w chwili, gdy kierownictwo (ruchu, organizacji, opozycji) dochodzi do wniosku, że nie jest w stanie zmusić drugiej strony do kapitulacji. Wtedy rodzi się problem, bo myśl o porozumieniu jawi się dla “twardych i niezłomnych” jako zdrada. Wielu działaczy solidarnościowej konspiracji tak właśnie oceniło Okrągły Stół i zrezygnowało z działalności. Okazali przy tym sporo wstrzemięźliwości nie atakując wprost Lecha Wałęsy i nas, pozostałych przywódców “Solidarności”.
Czwartym elementem, pod pewnym względem najważniejszym, jest miejsce rozmów i sposób funkcjonowania zaplecza. Dzisiaj nie mam wątpliwości, że rozmowy winny się toczyć w miejscu neutralnym. Związane jest to między innymi z funkcją gospodarza spotkania. Musi on być przygotowany na koszty. Ma zarazem, co do sposobu prowadzenia rozmów, spore prawa i możliwości. Rozpoczynając Rozmowy Okrągłego Stołu zgodziliśmy się, by gospodarzem był Generał Czesław Kiszczak. Rolą gospodarza jest przywitać gości. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że Generał stawiając się w tej roli przyjmuje wobec nas, strony opozycyjno -solidarnościowej, postawę wyższościową. Czuliśmy się jednak dostatecznie mocni i niezależni, by pominąć ten protokolarny szczegół. To był błąd! Ten szczegół negocjacji nie był przypadkowy. Nie straciliśmy oczywiście nic z naszej siły i niezależności, ale fakt podawania ręki Dowódcy Resortów Siłowych, już na początku rozmów, był komentowany niekorzystnie dla naszej strony szczególnie przez Niezłomnych. Świetnie ich rozumiem. To Oni przyjmowali na swoje plecy ciosy policyjnych pałek, siedzieli w aresztach i więzieniach. Ten swoisty tryumf Kiszczaka był niesmaczny. Nie wolno było do tego dopuścić. Gdyby gospodarzem był Rektor Uniwersytetu, to On na równi witał by obie strony. Nie byłoby wtedy powodów do złośliwych komentarzy. Gospodarz może zaproponować pamiątkowe zdjęcie i toast za powodzenie rozmów. Dla tego nie wolno łączyć w negocjacjach funkcji strony i gospodarza.
Przy negocjacyjnym stole padają czasem ciężkie słowa, które rozmówca może odebrać jako obraźliwe. Wtedy o kontynuowaniu negocjacji nie może być mowy. Nie można jednak losów państwa i narodu, a tego dotyczą negocjacje takie, jak polski Okrągły Stół, uzależniać od przypadkowego zdarzenia, zdenerwowania, czy złośliwości w słowie lub geście. W takich momentach wkraczać powinien gospodarz. Zaproszenie stron do wspólnego posiłku, neutralny toast wzniesiony kieliszkiem alkoholu, to dobra okazja, by powiedzieć rozmówcy, że padło zbędne słowo i poprosić go, by o tym zapomniał. W Magdalence kilkakrotnie zdarzało się, że strony były gotowe do rozejścia się. Kilkakrotnie też obiad czy kolacja pozwalały rozładować sytuację. Ja nie obawiam się zdjęć i filmu pokazującego toasty. To normalna sytuacja w takich negocjacjach i normalny obraz. Zdaję sobie jednak sprawę z faktu, że w świecie polityków, publicystów znajdzie się dość ludzi gotowych każde słowo i gest pokazywać jako sprzeniewierzenie, zdradę, hańbę. To wszystko prowadzi mnie do wniosku, że najważniejsze w organizacyjnej stronie rozmów jest staranne dobranie gospodarza i miejsca w którym mają się one odbywać. Niezbędne jest też posiadanie w każdych warunkach własnego zaplecza logistycznego. Musi być zapewniony własny transport, miejsce narad i posiłków we własnym gronie.
O wielkości „Porozumienia” zadecyduje jednak ostatecznie to, jak zmienia ono rzeczywistość polityczną i gospodarczą państwa, jakie instytucje powołuje do życia, jak poprawia się przestrzeń społecznego działania. „Porozumienie” jest o tyle skuteczne i efektywne, o ile prowadzi do rozwiązań o charakterze instytucjonalnym, systemowym. W naszym przypadku suwerenność narodu była gwarantowana wolnymi wyborami do Senatu. Obywatele odzyskiwali podmiotowość dzięki legalizacji związków i stowarzyszeń. Gwarancją wolności słowa, było prawo opozycji do wydawania własnej prasy, niezawisłości sądów - odpowiednie umocnienie Krajowej Rady Sądownictwa. Dla przedsiębiorców otwierał się wolny rynek i szacunek dla ich pracy.
Stwierdziłem wcześniej, że “Solidarność” odniosła sto procent zwycięstwa w sferze wartości. Jednak solidarnościowy obóz po czerwcowych wyborach w 89 roku szybko zaczął się dzielić. Nie był to kulturalny rozwód, lecz gorsząca, rodzinna burda. Nie pozwoliło to wykorzystać w pełni ideowego zwycięstwa przy Okrągłym Stole. Obywatele i obserwatorzy sceny politycznej dostrzegli w solidarnościowej elicie zwykłą rywalizację o stanowiska. To w demokracji normalne. Nie pasowało jednak do potocznego wyobrażenia o ideałach. Na to przykre zderzenie, z codziennością politycznej rywalizacji nie byliśmy przygotowani. Nie zdołaliśmy wytrzymać tej najtrudniejszej dla zwycięzców próby. Wielu działaczy uznało, że rozciąga się przed nimi pasmo wyborczych sukcesów i tylko „okrągłostołowy kontrakt” powstrzymuje należny im polityczny tryumf.
Hasło „przyśpieszenia” doprowadziło do przerwania misji wybranego Parlamentu. W mojej ocenie był to najwybitniejszy i najpracowitszy Parlament w całej historii naszego państwa. Dla czego zatem tak łatwo przerwano jego misję? Sytuacja ludzi “Solidarności” była bardzo trudna. Bowiem w opinii publicznej wytworzył się obraz ludzi kryształowo uczciwych. Wystarczy wtedy najmniejsza wątpliwość, drobne potknięcie, by wszyscy zaczęli pokazywać palcami i wołać – zobaczcie! Wcale nie tacy czyści! Białe szaty brudzi najmniejsza grudka rzuconego błota. Drugiej stronie wystarczyło otrzepać utytłany błotem płaszcz, by wszyscy orzekli, że nie są wcale tacy brudni, jak o nich mówiono. Rozumieli to dobrze nasi przeciwnicy. Do wyborów 4 czerwca zdecydowali się wystawić wielu ludzi młodych, fachowych, zdolnych do myślenia nowymi kategoriami, dorównujących intelektem stronie solidarnościowej. To właśnie dla tego Sejm, który wyłonił się z wyborów 4 czerwca miał chyba najlepszy skład w historii Rzeczypospolitej. Tak też pracował. Nie oszczędzono mu jednak krytyki. Z rozrzewnieniem wspominam artykuł prasowy, w którym dziennikarz z oburzeniem donosił, że: na sali sejmowej było tylko, bodajże, 217 posłów. Dzisiaj bywa, że i siedemnastu nie ma na sali obrad. Świadectwem tego, jak solidarnościowy obóz na własne życzenie pozbawia się szansy utrwalenia swoich wartości i ideałów pozostanie los projektu konstytucji opracowanej przez Komisję Konstytucyjną kierowaną przez Bronisława Geremka.
Była to Komisja „Sejmu kontraktowego”. Politycy - konkurenci Geremka, wykorzystali ten fakt, by projekt zdezawuować i zablokować jego uchwalenie . Udało im się. W ten sposób przepadł, najbardziej solidarnościowy z ducha, projekt konstytucji. Jest on taki, choć posłowie solidarnościowi byli w mniejszości. SLD ma prawo uważać się za ojca obowiązującego aktu. Dominuje w nim duch patriarchalizmu. Dobrze jednak, że jest. Bez niej Polska byłaby w żałosnym położeniu. Konstytucyjny kompromis zawdzięczamy w wielkiej mierze zabiegom Tadeusza Mazowieckiego. Tak, jak Umowa Okrągłego Stołu, tak i konstytucyjny kompromis był Polsce niezbędny i dla polskiej polityki zbawienny. Musieliśmy go jednak bronić przed atakiem Akcji Wyborczej “Solidarność”. Udało się. To chyba był ostatni raz, gdy postawa odpowiedzialności za losy państwa i narodu wzięła górę nad personalną i partyjną rozgrywką.
Pamięć o wartościach, ideałach i tradycji z jaką strony siadały do „Okrągłego Stołu”, powoli zanika. Zanika też świadomość stuprocentowego zwycięstwa wartości i ideałów przyniesionych do tego Stołu przez “Solidarność”. Cała nasza solidarnościowa historia domaga się przypominania i krytycznej analizy. Tą historią interesują się wszyscy, którzy na wszystkich kontynentach walczą o prawa człowieka, o wolność, o godność, o sprawiedliwość. Przekazać im wiedzę o naszych sukcesach, ale i porażkach,
- co było siłą, a co słabością,
- gdzie byliśmy mądrzy, a gdzie zgłupieliśmy,
- co zrobiliśmy dobrze, a co schrzaniliśmy to dać im narzędzie do naprawy ich ojczyzny.
Uważam się za niezłomnego krytyka solidarnościowych, czyli naszych rządów, z rządem Tadeusza Mazowieckiego na czele. Starcza mi zarazem świadomości, aby przyznać, że to z Jego rządów, z Jego osoby jako Premiera jestem najbardziej dumny jako obywatel Rzeczypospolitej. Piszę to, bo oczekuję i potrzebuję rzeczowej krytyki Okrągłego Stołu i wszystkiego, co z Niego wynikło. Zarazem byłem przekonany, że bardzo trudno jest zniszczyć to, co jest wielkim wymiarem i wartością tego wydarzenia, tego „polskiego osiągnięcia”. Porozumienie Sierpniowe iPorozumienie Okrągłego Stołu, to było świadectwo naszej dojrzałości do demokracji i wolnego rynku. To była nasza przepustka do Euroatlantyckiej Wspólnoty. Czy zatem obejmiemy ten fenomen rzeczową krytyką, czy może utopimy go w bagnie oskarżeń i pomówień?
Boję się, że “Polak potrafi”. W tym wypadku mówię o wielu czynnych politykach, dziennikarzach, historykach w naszym kraju. Ich działania przypominają anegdotyczną sytuację spod Wiednia. Po zwycięstwie nad wojskami Kara Mustafy znaleziono w jego namiocie szkatułę z brylantami. Wiele z nich to były znane, największe i najcenniejsze brylanty ówczesnego świata. „Zwycięzcy” postanowili sprawdzić, czy są to prawdziwe brylanty. Sprawdzian był prosty, uważano bowiem, że brylant nie daje się rozbić. Wkładano je kolejno do moździerza i walono w nie stalowym tłuczkiem. Jeśli pękał, uznawano go za fałszywy. Pękły wszystkie. To, niestety, nie jest złośliwa plotka opowiadana jako dowcip o Polakach. Kiedy zatem przypominam sobie jak rozbito Komitety Obywatelskie “Solidarności”, jak uwalono najbardziej solidarnościowy z ducha projekt konstytucji, jak zaatakowano Premiera Tadeusza Mazowieckiego i plan Balcerowicza, kiedy widzę, jak dezawuuje się Umowę Okrągłego Stołu, to staje mi przed oczyma ten moździerz i widzę charakterystyczne osoby w husarskich skrzydłach walące stalowym tłuczkiem w brylanty.
Zbigniew Bujak