„Gazeta Wyborcza” przyznała tytuł Człowieka Roku Michaiłowi Chodorkowskiemu. Redakcja uznała, że przeszedł on drogę od Nelsona Rockefellera do Nelsona Mandeli. I od wielkich pieniędzy do wielkiej godności. O laureacie w największych superlatywach mówili Leszek Balcerowicz i Adam Michnik. W ich wystąpieniach jawił się on niemal jako ucieleśnienie kogoś, kto przeszedł całą drogę – od grzesznika do świętego. Przyznaję, że ten Wielki Zachwyt – jak i niemal megalomański ton porównań – budzi moje moralne wątpliwości.
Tłumacz. Prowadzi zespół tłumaczy "Polska The Times". Zwolennik zdrowego rozsądku.
Najpierw wyjaśnienie. Uważam, że Michaił Chodorkowski zachowywał się w więzieniu z wielką godnością. Pokazał, iż nawet w putinowskiej Rosji, gdzie odwaga czasem kosztuje życie, można zachować twarz. Moje wątpliwości w żaden sposób nie dotyczą jego postawy w więzieniu, gdzie spędził ponad dekadę życia! To szmat czasu. I za to właśnie należą mu się słowa ogromnego szacunku oraz uznania. Sądzę, że gdyby dostał tytuł Człowieka Roku „GW” tylko za ten akt odwagi, każdy człowiek mający sumienie chętnie przyklasnąłby decyzji kapituły.
Jednak w laudacji Leszek Balcerowicz nieustannie podkreślał też rolę Chodorkowskiego jako znakomitego i genialnego biznesmena. Odnoszę więc wrażenie, że wyróżniono go za całe jego życie. Udział Chodorkowskiego w rosyjskiej prywatyzacji do dziś budzi wątpliwości. A już z pewnością – te natury moralnej. Nie jest też jasne czy był on więźniem politycznym. Osobiście uważam, że tak – był więźniem sumienia. Ale już na przykład Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu uznał, że jego rozprawa nie nosiła znamion procesu politycznego. I ze właściwie nie jest on politycznym skazańcem. Choć oczywiście sam proces nie miał nic wspólnego z zachodnim pojęciem sprawiedliwości. Wielu ludzi – a w Rosji praktycznie ogromna większość – traktuje go jak każdego innego oligarchę. Jak? Wystarczy zapytać na moskiewskiej ulicy. I proszę niech nikt nie mówi, że to dlatego, bo głupi Ruscy zazdroszczą wszystkim bogatym. Po prostu rosyjska prywatyzacja jak chyba żadna inna była więcej niż szyderstwem z poczucia sprawiedliwości i solidarności społecznej. Krótki tekst na temat roli Michaiła Chodorkowskiego w prywatyzacji ukazał się zresztą kilka miesięcy temu w tym portalu.
Dlaczego Chodorkowski? Skąd górnolotne i absolutnie nieuprawnione porównania z Nelsonem Mandelą? Rozgorączkowanym członkom kapituły warto przypomnieć choćby jedno – Mandeli proponowano wcześniejsze wyjście z więzienia. Powiedział, że owszem wyjdzie, jeśli wyjdą wszyscy więźniowie polityczni. Nie słyszałem, żeby podobnie postąpił Chodorkowski. Nie słyszałem też żeby Rockefeller brał udział w jakiejś prywatyzacji majątku Amerykanów. Dlaczego na przykład nie performerki z Pussy Riot? Tuż po wyjściu z więzienia, gdzie przesiedziały ponad dwa lata oświadczyły, że będą działać na rzecz praw człowieka w Rosji. Dzisiejszy laureat natomiast wprost stwierdził, że nie będzie już publicznie wypowiadać się na tematy polityczne. Członkinie Pussy Riot podczas olimpiady w Soczi wybatożono i upokorzono na oczach przechodniów. Te dziewczyny mieszkają w Rosji. Nie wyjechały. Nie mają majątku. Dlaczego nie choćby bloger i adwokat Aleksiej Nawalny – najwybitniejszy może w tej chwili rosyjski opozycjonista? Nieubłagany krytyk tamtejszego systemu korupcji. Dlaczego nie, jako bohater zbiorowy, ta nieliczna garstka, która ośmieliła się na ulicach Moskwy protestować przeciw aneksji Krymu przez Putina? Dlaczego nie ta setka, która zginęła w Kijowie? Każdy znawca Rosji bez trudu wskaże też nazwiska osób bardziej potrzebujących wsparcia niż Michaił Chodorkowski. Zwłaszcza teraz w zupełnie już odmiennej sytuacji dyktatury. Bo w dzisiejszej Rosji to oni są cichymi bohaterami. Przyznanie tytułu Człowieka Roku tak znanego w Europie dziennika jak „Gazeta Wyborcza” z pewnością bardzo by im pomogło.
Proszę mnie poprawić, jeśli coś mi umknęło, ale od czasu wyjścia Michaiła Chodorkowskiego z więzienia nie słyszałem, by nieustannie głośno dopominał się o prawa człowieka w Rosji. By raz po raz w najważniejszej prasie światowej czy największych zachodnich mediach – do których z racji nazwiska i towarzyszącej mu legendy ma praktycznie nieograniczony dostęp – potępiał brutalne działania Putina. Fakt – co pod niebiosa wychwala „GW” – pojechał do Kijowa. Ale jaki to akt odwagi? Jeździło tam mnóstwo polityków. Fakt – upomniał się o prawa więźniów politycznych w swoim wystąpieniu przy odbiorze wyróżnienia dziennika. Ale znowu – co to za wyczyn bronić ich przy Czerskiej?
W moim przekonaniu przyznanie – z takim uzasadnieniem, jakie nam przedstawiono – tytułu Człowieka Roku „Gazety Wyborczej” Chodorkowskiemu niesie za sobą moralne wątpliwości. A może nawet – rozmywa granice między dobrem a złem. Dostajemy przesłanie – możesz wzbogacić się na prywatyzacji majątku milionów klepiących dziś biedę Rosjan, ale później – jak odpokutujesz – wyniesiemy cię na najwyższy piedestał.
„Gazeta Wyborcza” od początku swojego istnienia chciała – w moim przekonaniu zresztą często słusznie – pełnić rolę moralnego metra z Serves. Wzorca. Wyznaczać miary moralnego postępowania. Mówić, co dobre a co złe. I z pewnością dla wielu czytelników była i pozostaje taką wyrocznią. Sam przez grubo ponad dekadę byłem jednym z nich. Nie jestem jednak pewien czy ostatnia decyzja dobrze służy temu celowi. Nie chcę też, aby właśnie Michaił Chodorkowski – mimo że jest postacią ogromnie ważną – stał się nowym największym bohaterem naszej zbiorowej wyobraźni. Także moralnej.