Tłumacz. Prowadzi zespół tłumaczy "Polska The Times". Zwolennik zdrowego rozsądku.
Jeszcze nie przebrzmiały słowa życzeń świątecznych, a już zaczęło się na noże. Dopiero dzieliliśmy się jajkiem – wcale niechrześcijańskim symbolem odrodzenia życia – a mamy chrześcijanina z krwi i kości, który chętnie dołoży ci tak, żebyś zapamiętał. Przynajmniej do następnych świąt. Miłość i tolerancja trwają tyle, co śniadanie przy stole.
We wczorajszym programie „Kropka nad i” wystąpił ulubieniec Moniki Olejnik Stefan Niesiołowski. Pojawia się chyba w co trzecim odcinku. Tym razem musiał niestety siedzieć obok Jana Hartmana. Piszę „niestety”, bo Niesiołowski najchętniej siedziałby tylko w swoim własnym towarzystwie i sam z sobą uprawiał polityczny seks. Tego politycznego megalomana niemal fizycznie uwiera obecność innych ludzi. A już zwłaszcza wtedy, gdy przypadkiem mają oni własne poglądy. Przekonuje nas o tym nie tylko to, co mówi, ale i cała mowa jego ciała. Mimika twarzy. Jest tu wszystko – niechęć, lekceważenie, uraza, obrażanie się, a czasem wręcz – zwykła nienawiść do wszelkiej inności. To klasyczny przykład politycznego narcyzmu – obsesyjnego wręcz skupiania się tylko i wyłącznie na sobie oraz własnym świecie.
„Rozmowa” dotyczyła sejmowej uchwały w sprawie kanonizacji Jana Pawła II. Nie streszczajmy całości, bo nie mamy miejsca. Na rzeczowe i bardzo spokojne – mówię to z pełnym przekonaniem i odpowiedzialnością – argumenty Hartmana, że uchwała jest sprzeczna z konstytucją, że w tym sporze w ogóle nie chodzi o ateizm, wiarę, ani o ocenę działań zmarłego papieża, lecz tylko i wyłącznie o obronę świeckości państwa, Niesiołowski miał jeden argument. Tak samo ideologizowali sprawę Himmler i Stalin. Z każdym słowem i gestem posła PO widz miał nabierać coraz głębszego przekonania, że Hartman to kompletny porąbaniec i idiota, który nie rozumie, kim jest dla Polaków Jan Paweł II, historia, religia, kościół, wiara, konkordat…a przede wszystkim sam Stefan Niesiołowski. Żenada.
Wczorajszy pokaz ideologicznej paranoi i zacietrzewienia w sposób chyba najbardziej dosadny obnażył absurdalność zapraszania na rozmowę ludzi o osobowości Niesiołowskiego i sadzanie ich naprzeciw osób potrafiących uprawiać dialog. A właśnie w tym niestety lubuje się wielu dziennikarzy. Sądzą oni, że gdy ustawią naprzeciw siebie dwie całkowicie różne osoby – jedną musimy znać z agresywnego i nietolerancyjnego podejścia – to mogą już nic nie robić i z zadowoleniem przyglądać się swojemu dziełu Frankensteinowi. Do niczego się nie przygotowywać. Program będzie się sam kręcił. Jaki jednak jest sens uprawiania tego typu politycznego samograja? Co mamy z niego my – widzowie? Nic. Przy okazji prowadząca wspomniała o cymbale z SLD, który topił kukłę księdza zamiast marzanny. Przytyk pod adresem Hartmana? Jeśli tak, to kompletnie nie na miejscu.
Jaki sens ma powtarzanie do znudzenia, że Niesiołowskiemu wolno wszystko, bo to legenda opozycji? Pół wieku temu wysadził palec stopy pomnika Lenina w Poroninie. Bo szacunek, bo to, bo tamto. Jest jednak odwrotnie – właśnie dlatego, że był w opozycji i siedział w więzieniu tym bardziej nie wszystko mu wolno. A nawet mniej. Także jako politykowi. Tuż po Wielkanocy dostaliśmy natomiast przykład zwykłej politycznej dintojry. Święta, święta i po świętach, polska normalka, jak zwykle walka.
Niesiołowski bez najmniejszych skrupułów próbował ściąć głowę Hartmanowi. Używał przy tym tępego i zardzewiałego topora. Olejnik pokazała zresztą materiał o happeningu z warszawskiej starówki. Tyle że w studio TVN24 głowę jednego profesora ścinała nie inkwizycja, lecz inny profesor. Przy tej okazji warto na chwilę wrócić do toczonego całkiem niedawno sporu Marcina Mellera z jego oponentami. Sądzę, że – z wyjątkiem skrajnej oceny Hartmana – autor „Newsweeka” miał swoje racje. Świadomie jako wytrawny felietonista przejechał głośnym walcem tak żeby było słychać i wywołać reakcję. Warto jednak, żeby obejrzał ostatni występ Niesiołowskiego. Zobaczy gdzie być może racji nie miał. Tak jak nie mają jej ci, którzy na siłę próbują nas przekonywać, że PiS i PO to dwie strony tego samego medalu. Nie. Nie są one tym samym. Nie głosuję na żadną z tych partii, ale tysiąc razy bardziej wolę, żeby – jeśli nie można inaczej – rządziła ta druga. Bez wątpienia swoje bardzo ważne racje mają też polemizujący z Mellerem ateiści. Nie zaszkodzi jednak, jeśli pomyślą nad tym, co pisał. I odwrotnie. Felietoniście nie przyniesie ujmy, jeśli zaduma się chwilę, co mówią jego interlokutorzy. Bo tak jak w przypadku obu partii w tej kwestii też nie ma równowagi.
Jest tylko jeden człowiek, który nigdy nikomu nie przyzna żadnej racji. To Stefan Niesiołowski. Facet, który sam dla siebie jest alfą i omegą. Racją swojego politycznego istnienia. Wystarczającą jak widać byśmy musieli dzień w dzień oglądać go na ekranie telewizora.