Ku naszemu ogromnemu zdziwieniu znaleźliśmy się niedawno w ogniu ożywionej dyskusji nad losem świata. W wielkim skrócie, chodziło o to, czy wszystko prędzej czy później się nieuchronnie zawali czy może raczej niepewnymi, małymi krokami zmierza do odrobinę mniej smutnego końca. Jako urodzeni optymiści i ludzie z natury pogodni (podobno wszyscy optymiści to pogodni kretyni), broniliśmy tezy, że jednak nadziei tracić nie należy i to broniliśmy ogniście, jak lwica młodych. Dzisiaj przyszedł nam do głowy jeszcze jeden, kuchenny nieco, argument.
Beata Martynowska & Marek Łaskawiec. Założyciele firmy „Spiżarnia” specjalizującej się w tradycyjnej polskiej żywności. Wspólnie prowadzą blog kulinarny www.zniejednegogarnka.pl. Prywatnie małżeństwo...szczęśliwe.
Oczywiście, temat sam w sobie jest niezwykle poważny, rzecz by można z natury swej filozoficzny, a więc wykraczający dosyć znacznie poza skromne kompetencje kulinarnych blogerów . „Ziemniaki lepiej równo obierać i pianę z białek pracowicie ubijać, a nie o przyszłości świata deliberować” – mógłby nam powiedzieć ktoś złośliwy. Świadomi jesteśmy, że od przyszłości świata jest całe grono znakomitości z tytułami naukowymi oraz politycy, którzy niejako zawodowo zajmują się objaśnieniem przyszłości świata w formie dla mas przystępnej. Wygłaszając opinie o przyszłości świata, wyglądamy więc równie żałośnie, jak poseł o profesorskim tytule, jedzący kanapki podczas obrad Sejmu. Ale w końcu mamy demokrację i każdy może głosić dowolne głupoty.
Wydaje się nam zatem, że najlepszym dowodem na istnienie postępu jest dostęp do drobnych przyjemności, który – przynajmniej w naszej szerokości geograficznej – z dekady na dekadę poszerza się coraz bardziej. Szczególnie zaś mamy na myśli przyjemności kulinarne. Nie tak jeszcze dawno (wstyd się przyznać, ale jeszcze pamiętamy) słowa takie, jak terrina, gnocchi, prosciutto, tortilla, wasabi, paella, czy quiche brzmiały trochę jak baśń o odległym królestwie, za siedmioma górami, do którego dostęp miewali tylko nieliczni. Teraz przeciętny bywalec handlowych galerii żongluje nimi bez specjalnego trudu, czasem nawet poprawnie je wymawiając. Wygląda nawet na to, że, jako społeczność, przeszliśmy już etap obżarstwa pierwotnego i coraz częściej szukamy nowych smaków i nietypowych zestawień. Wiadomo zaś już od czasów Lukullusa, że obżarstwo wyrafinowane najlepszą jest miarą społecznego postępu.
Refleksja taka naszła nas pochylonych w skupieniu nad dekadenckim sernikiem , który z wierzchu zachęcająco chrupał bezową pierzynką, zaś w środku kusił dojrzałą i lepką od słodkiego syropu brzoskwinią. Po takim serniku końca świata wieszczyć się po prostu nie da.
Masa serowa:
500g twarogu do sernika lub trzykrotnie mielonego
100g masła
Pół saszetki budyniu bez cukru
Pół szklanki cukru
2 jajka
Kropla esencji waniliowej
Masa bezowa:
5 białek
Szklanka cukru
Dodatki:
1.5 puszki brzoskwiń
Płatki migdałów
Przygotowanie:
Składniki na ciasto zagnieść na jednolitą , masę podzielić na 3 części i schłodzić przed 45 min w lodówce. Składniki na masę serową połączyć w mikserze, aż masa będzie jednolita. Spód tortownicy wyłożyć 2 częściami ciasta. Trzecią część zmrozić w zamrażalniku. Podpiec w 180C przez 10 minut. Schłodzić spód i ubić pianę z białek mikserem na sztywno. Na schłodzony spód wyłożyć masę serową, na to pokrojone brzoskwinie, potem piana z białek. Na pianę zetrzeć pozostałą część ciasta i posypać płatkami migdałowymi. Piec w 180C przez 45 min.