Jutro dzień babci. Każdy kto miał szczęście mieszkać z babcią wie, że lista rzeczy, za które powinien być babci wdzięczny jest długa i bogata. Na liście tej poczesne, choć zapewne nie najważniejsze, miejsce zajmują babcine smakołyki, które miały tę cudowną właściwość, że natychmiast rozwiewały wszelkie smutki, magicznie leczyły otarte kolana i potrafiły przyciągnąć do domu nawet największego wagabundę.
Beata Martynowska & Marek Łaskawiec. Założyciele firmy „Spiżarnia” specjalizującej się w tradycyjnej polskiej żywności. Wspólnie prowadzą blog kulinarny www.zniejednegogarnka.pl. Prywatnie małżeństwo...szczęśliwe.
Smak i zapach babcinych smakołyków jest czymś, co pozostaje w pamięci – wstyd się przyznać, ale smak i zapach babcinego ciasta drożdżowego czasem bardziej niż jej rady i przestrogi. Każda babcia ma także swoje popisowe potrawy, takie flagowe okręty w licznej flocie babcinych przepisów. Babcia Zosia robiła zjawiskowe makowce, pachnące wanilią, rumem, skórką pomarańczową, pomimo trudnych czasów, bogate w rodzynkami, migdałami i orzechami. Albo śledzie pod pierzynką babci Teresy, serwowane na wigilię – delikatne, wymoczone w mleku, przykryte jajkami, gotowanymi ziemniakami, z cebulką tak drobno posiekaną, że tylko babcia ma do tego cierpliwość. Tęsknotę, której ukoić dziś już niestety się nie da, ciągle budzą pączki babci Kazi, smażone w wielkim rondlu na węglowym piecu wypełnione – ”jak Bóg przykazał” – domową konfiturą z dzikiej róży, która rosła w ogrodzie pod płotem.
Czasem babcia uchylała rąbka tajemnicy i zdradzała dzieciom lub wnukom przepis na swoje smakołyki. „Nie ma roboty – nie ma powideł” - tak przynajmniej twierdziła prababcia Janina. Podobno tajników robienia powideł nauczyła ją matka, ale tu nic pewnego nie da się już powiedzieć. Według prababci Janiny smażenie powideł powinno zajmować czas, jak przygotowywanie bigosu. Śliwki smaży się i miesza, zdejmuje z ognia, lekko studzi, a potem znowu smaży. Ile razy to robić, kiedy rondel wstawiać i zestawiać, to już sekret każdej kucharki. Po drugie, należy je robić wyłącznie z dojrzałych węgierek - inne się nie nadają. Po trzecie, cukru dodaje się do nich minimalnie, zupełnie wystarcza sama słodycz śliwek („po co cukier, kiedy śliwki słodkie jak diabeł” – twierdziła prababcia, jednocześnie przestrzegając wnuczęta przed diabelskimi słodkościami oraz antycypując dzisiejszy sceptycyzm w stosunku do produktów z dużą ilością cukru). Po czwarte, powidła należy smażyć najlepiej w rondlu o grubym dnie tak, aby ciepło rozchodziło się dość powoli i równomiernie. Po piąte wreszcie, aby powidła smakowały tak jak ongiś bywało, muszą być nie tylko słodkie słodyczą śliwek, ale też z ich skórki brać cierpkość oraz mieć ścisłą konsystencję, a więc trzeba je smażyć długo (patrz punkt pierwszy).
Kiedy robimy nasze powidła, zawsze przestrzegamy tych złotych rad, dając owocom czas, aby się wysyciły i nabrały tego babcinego, głębokiego, lekko dymnego smaku. Wtedy rozsmarowujemy świeże jeszcze powidła na kromce ulubionego chleba i zjadamy w milczeniu, wspominając babcine rarytasy i przestrogi przed diabelskim słodkościami, którym niekiedy przyszło nam jednak ulegać.
Na nasze stronie na FB trwa właśnie konkurs na najlepsze babcine przepisy. Jakie przepisy nadesłali nam nasi czytelnicy i kto walczy w finale, można przeczytać tutaj