Od czasu do czasu lubimy umilić sobie życie kawałkiem dobrej ryby. Nie było nam, niestety, dane mieszkać nad brzegiem morza lub oceanu, więc upust naszym tęsknotom za owocami morza dajemy głównie podczas wakacji. Wtedy puszczają wszelkie hamulce i raczymy się bez opamiętania świeżymi morskimi stworami – im dziwniejszymi, tym lepiej.
Beata Martynowska & Marek Łaskawiec. Założyciele firmy „Spiżarnia” specjalizującej się w tradycyjnej polskiej żywności. Wspólnie prowadzą blog kulinarny www.zniejednegogarnka.pl. Prywatnie małżeństwo...szczęśliwe.
Kiedy męczy nas rybny głód, przypominamy sobie zawsze rybną ucztę na jednej z wysp balearskich w bezpretensjonalnej restauracji tuż przy plaży. Na przystawkę jedliśmy tam mejillones czyli lokalne małże, w gęstym sosie pomidorowym, którego aksamitną głębię z pewnością wzbogaciła duża ilość czosnku, wino, łagodna papryka i mnóstwo posiekanej natki pietruszki. Szczęśliwie, nie było to bardzo eleganckie miejsce, bo pewnie zostalibyśmy wyproszeni za nieco zbyt głośne zachwyty i ostentacyjne wylizywanie muszelek z zawiesistego sosu. Potem przyszła kolej na boquerones – czyli lokalne sardele, o słonym i intensywnym smaku, które zdecydowały się na kąpiel w oliwie z czosnkiem i dużą ilością świeżo startego pieprzu. Na koniec właścicielka przyniosła wyjętą prosto z opalanego drewnem pieca ogromną lokalną rybę, lekko polaną oliwą i skropioną cytryną. Już po pierwszym kęsie osiągnęliśmy stan kulinarnej nirwany, bo nienazwana ryba, choć o wyraźnej strukturze, w ustach zamieniała się po prostu w samą esencję rybności, zniewalając swoim delikatnym, maślanym smakiem.
Niestety, w zimowej mizerii śródlądowego miasta tylko czasem udaje nam się kupić coś ciekawego, więc z reguły musimy z żalem zadowalać się rybnym mainstreamem. Kiedy jednak dzisiaj zobaczyliśmy pana z działu rybnego, który dzielnie oprawiał ogromnego łososia (hodowlanego, więc nie tak dobrego, jak dziki), nie mogliśmy się oprzeć i kupiliśmy solidny kawałek. A że w domu dojrzał już piękny ananas decyzja była prosta: naszą rybną tęsknotę zaspokoić musiał łosoś w ananasach.
Składniki:
1 kg filetów z łososia
1 średni dojrzały ananas
2 papryki czerwone słodkie (najlepiej sprawdza się papryka Ramiro)
1 papryczka ostra chilli
2 ząbki czosnku
2 cebule fioletowe
Pęczek świeżej kolendry
Garść suszonej żurawiny
Szczypta świeżo startej gałki muszkatowej
Szczypta świeżo startego cynamonu
½ łyżeczki nasion kopru włoskiego – rozgniecione w moździerzu
3-4 goździki utarte w moździerzu
Sok z 1 pomarańczy
Oliwa
Sok z ½ cytryny
Garść orzechów nerkowca
Sól, cukier, pieprz czarny – do smaku
Natka pietruszki do przybrania
Przygotowanie:
Łososia czyścimy, usuwamy skórę, i wykładamy w brytfance posmarowanej olejem. Skrapiamy cytryną, doprawiamy pieprzem, gałką muszkatową i pieczemy w piekarniku rozgrzanym do 180 stopni aż się zarumieni (ok. 20 minut).
Gdy łosoś się piecze przygotowujemy sos. Na rozgrzaną oliwę wrzucamy posiekaną w piórka cebulę i rozgnieciony czosnek. Po chwili dodajemy pokrojoną paprykę i drobno posiekaną papryczkę chilli. Podsmażamy, redukujemy ogień i dodajemy żurawinę, przyprawy oraz sok z pomarańczy. Dusimy przez ok. 10 minut pod przykryciem. Następnie dodajemy posiekaną kolendrę i obrany, pokrojony w kostkę ananas. Dusimy jeszcze przez następne 5-7 minut, żeby ananas puścił trochę soku. Dodajemy orzechy nerkowca i doprawiamy solą, pieprzem oraz cukrem do smaku.
Upieczoną rybę wykładamy na ugotowany ryż i wokół niej układamy kawałki warzyw i ananasa. Posypujemy świeżo posiekaną natką pietruszki.