Był mroźny zimowy poranek 1990 roku. Masowy Polak wysiadł na alpejskiej ziemi ze swojego Mercedesa W124 i zrobił milowy krok w stronę ewolucji. Na nogach miał piankowe spodnie z kiełbaskami, a tors zakrywał mu trekkingowy polar. „Alpy, tu się oddycha”.
Architekt. Od kilku lat zajmuje się reklamą i grafiką. Nagrodzona na Polskim Festiwalu Reklamy KTR oraz na słoweńskim Golden Drum. Prowadzi studio kreatywne Enfant Terrible i wydaje magazyn Snow & Gold.
Odzienie i sprzęt z demobilu nie pasowały do klasy samochodu, którym przyjechał, ale po okresie transformacji to właśnie porządna fura była pierwszym obowiązkowym elementem na liście zakupów.
Masowy Polak był wtedy na stoku bardzo rozpoznawalny. Reprezentował szczególny styl jazdy, tzw. szaleństwo w Aspen. Styl ten charakteryzował się odchyloną pozycją (jadący wisiał na tyłach nart), mocno ściśniętymi nogami i milionem krótkich skrętów, wspieranych nerwowymi ruchami kijków. Nasz rodak umiał tylko tak. Ale trudno się dziwić, gdyż wtedy – i w zasadzie do dziś – narciarstwo w kraju uprawia się nie w górach, a patrząc na góry. Stoki są krótkie, a kupiony bilecik trzeba w pełni wykorzystać.
Można też było wtedy czerpać wiedzę teoretyczną z książek, ale, dziwnym trafem – pozycje o narciarstwie tłumaczono 20 lat po wydaniu oryginału.
W tym czasie zaczęło do Polski napływać coraz więcej kolorowego towaru. Pojawiały się coraz to lepsze narty, wiązania i ubrania. Masowy Polak zauważył, że moda na piankowe spodnie się zdeaktualizowała, a świat już dawno zachwycił się goreteksem. Zgodnie z trendami zakupił bezkształtną kurtę i workowate spodnie, ale – hola, hola z tą nowoczesnością! – w kolorach skromnych, acz szykownych. Spodnie czarne, coby nie pobrudziły się na parkingu, kurtka odważna – czerwona. Rozchełstany, z bandamą na szyi i wąsem pod nosem, zdobywał coraz to większe tereny Alp i Dolomitów, podążając szlakami stref bezcłowych i taniej wódki.
Trudno pokonać w sobie postkomunistyczne przywary, a droga by dogonić Zachód pod względem umiejętności, kultury i obycia była długa. Masowy Polak był jednak niezłomny. Musiał sporo nadgonić, postanowił więc przeskoczyć kilka etapów i wylądował prosto w światowej rewolucji nart carvingowych. Był rok 2000 i do Polski dotarła fala krótkich, bardzo taliowanych nart. Zdobywały swoich gorących zwolenników i zagorzałych przeciwników. Masowy Polak uwierzył jednak w słuszność koncepcji. Jeździł coraz lepiej i wyglądał coraz lepiej… Odciążył tyły nart, nauczył się dłuższych skrętów, zbliżył biodra do ziemi.
Zostało już tylko najtrudniejsze – przaśne przyzwyczajenia i, niestety, ciągły brak pieniędzy, który tak twórczo wpływał na polską przysadkę kombinowania.
Rodak wydawał już na hotel, sprzęt i skipassy dla… no, prawie (!) całej rodziny. Oszczędzał więc na dwóch rzeczach: jedzeniu i alkoholu. Nie znaczy to, że nie pił, bo pił wciąż dużo, ale… w pokoju, nigdy w hotelowym barze. Zaludniona więc przez naszych krajan alpejska miejscowość dziwnie pustoszała, gdy nastawał wieczór, a barmani z tęsknotą spoglądali na nalewak.
Polak wykupywał też tak zwaną opcję BB (Bed and Breakfast), czyli śniadania w hotelu. Masowa małżonka była mistrzynią w potajemnym robieniu kanapek na stok, które później cała rodzina równie potajemnie spożywała ze smakiem pod stołem górskiej chaty, kupując jedną herbatę na spółę.
Ach… cóż za przyjemny dreszczyk emocji!
Nastąpiła kolejna rewolucja. Rewolucja Bombardino…
Nasz rodak odkrył wreszcie napój, który wyciągnął go z hotelowego pokoju i na stałe wpisał się w scenariusz narciarskiego dnia. Objawiły się puby, knajpki, restauracje…
Tak oto Masowy Polak zaczął w pełni oddychać alpejskim powietrzem, a zajęło mu to 30 lat. To niewiele, biorąc pod uwagę 45 lat kulturowej dziury po wspaniałym okresie międzywojennym (kiedy to w 1936 roku w Zakopanem zorganizowano jedyne w historii Polski Narciarskie Mistrzostwa Świata).
Jesteśmy nacją, która naśladuje, ale jeśli ma odpowiednie możliwości, to bardzo szybko uczy się i rozwija. Bez żartów! Nasz krajan sprzed lat, o którym można by pisać słabą poezję i złośliwe felietony [sic!], prezentuje się w tej chwili lepiej niż inne nacje. Statystyczny Masowy Polak wydaje w zagranicznych resortach narciarskich więcej niż statystyczny Masowy Niemiec. Ciężko pracuje, i gdy doczeka wreszcie upragnionego urlopu, chce wykorzystać go w stu procentach. Ucieka z ojczyzny, w której na narciarstwo stać już tylko Rosjan. Kieruje się w Alpy, Dolomity, Pireneje. Bawi się narciarstwem, różnicując technikę. Próbuje regionalnych potraw. Zabawia barmanów.
Dziś częściej niż Masowego Polaka z lat 90-tych można spotkać Masowego Niemca z NRD-ówka. Styl rozpoznawalny; Bogner z demobilu, przerzedzony wąs i blond stylizacja krótkich, równo ściętych włosów na czubku głowy. Na karku blond roleta.