Polaków jest coraz więcej. Jakim sposobem, skoro demografowie cały czas narzekają na marny przyrost naturalny? Wszystko dlatego, że zamiast rozmnażania – rozrastamy się. Jednym słowem tyjemy na potęgę. Za taką sytuację powszechnie obwinia się kaloryczne, modyfikowane jedzenie oraz brak ruchu.
Okazuje się jednak, że nawet przejście na superekologiczne składniki dań oraz morderczy trening na siłowni nie zagwarantują zgrabnej sylwetki. Aby w pełni zdrowo się odżywiać, należy zacząć zwracać uwagę na wielkość porcji.
Niektórzy producenci żywności też mają swoje za uszami. Na przestrzeni ostatnich dwudziestu pewne produkty zmieniły swój rozmiar z S do XXL. Nie ma co się oszukiwać – razem z większymi porcjami my też robimy się coraz więksi.
Jak na dłoni
W jaki sposób zatem należy mierzyć jedzenie, by nie borykać się z otyłością? – Niewiele osób zdaje sobie z tego sprawę, ale kiedy dziecko się rodzi, ma żołądek wielkości swojej pięści. Je mało, ale za to często, a mimo to rośnie szybko, zdrowo i proporcjonalnie – opowiada Agnieszka Piskała, dietetyczka i specjalistka ds. żywienia Nestle Polska. Jasne, ale przecież dorosły człowiek nie naje się obiadem wielkości piąstki noworodka. – Niezależnie od tego, czy jesteśmy dzieckiem, nastolatkiem czy dorosłym, miernik wielkości naszego żołądka mamy zawsze pod ręką – są to dwie złożone pięści. Zjedzenie porcji właśnie takiej wielkości powinno dawać nam uczucie sytości – dodaje ekspertka.
Zdradza nam też inne sprytne sposoby na przygotowanie właściwej porcji, której nie da się zmierzyć zaciśniętą pięścią. Dwie dłonie złożone w kształt miseczki pokazują, jak dużą porcję warzyw i owoców powinno się zjeść, jedna zaciśnięta pięść to miara produktów skrobiowych, jakie należy przyswoić w ciągu dnia, podniesiony kciuk pokazuje, jak dużo żółtego sera można skonsumować, z kolei opuszek palca wyznacza optymalną ilość masła, oliwy lub oleju. Środek otwartej dłoni może być z kolei świetną miarą dla rozmiaru porcji produktów białkowych.
Dobre proporcje
Dietetyczka Kasia Biłous zauważa jednak, że nie należy się zdawać wyłącznie na własne ręce. – Bardzo ważne jest także to, co jemy. Odgórną miarą, do której odnosi się procentowe zapotrzebowanie na węglowodany, białko czy tłuszcze jest dieta 2000 kalorii. Przy ustalaniu jej szczegółów, dietetycy wzięli pod uwagę zapotrzebowanie dla dorosłej osoby, średnioaktywnej fizycznie – zaznacza dietetyczka z dietovita.pl. Według tego zestawienia dziennie powinniśmy przyjąć 50 proc. węglowodanów, 20-25 proc. białka i 25-30 proc. tłuszczu. – Zwróć uwagę, że jeśli w moich dwóch pięściach zmieści się określona ilość czekoladowych płatków śniadaniowych i to będzie moja porcja, to wcale nie oznacza, że dobrze się odżywiam – zaznacza Kasia Biłous.
Ekspertka podkreśla też, że omówione miary są dobre dla osób zupełnie niezorientowanych w kwestii tego, jak duże pokarmy powinni spożywać. – Kobieta nasyci się porcją wielkości jej dwóch pięści, natomiast postawny mężczyzna niekoniecznie. Chyba że miałby naprawdę ogromne dłonie – śmieje się dietetyczka.
Zobacz inforgrafike:
Na piątkę
Wiemy już, że sekret dobrego odżywiania w jakimś stopniu przynajmniej tkwi w naszych dłoniach. Jednak dobra dieta to, jak się okazuje, nie tylko dobre wymiary posiłków lecz także ich częstotliwość. – Ogólnie znaną zasadą jest jedzenie pięciu posiłków dziennie, bardzo ważne jest, by je odpowiednio zbilansować – mówi mi Kasia Biłous. Jeśli chodzi o wartości kaloryczne, to znowu odnoszą się one do diety 2000 kalorii. Śniadanie powinno zaspokajać 25 proc. tego dziennego zapotrzebowania, drugie śniadanie 10 proc., obiad 35 proc., podwieczorek 10 proc. a kolacja 20 proc.
Jedzenie oczami
Niestety, jedzenie to nie tylko przyjmowanie białka, tłuszczu i węglowodanów, to także wielka przyjemność. Ponadto jemy oczami, a większa porcja, dodatkowo ładnie podana skusi nawet najbardziej najedzonego. Ale i na to są sposoby. – Jeśli nałożymy posiłek na mniejszy talerz, to zadziała złudzenie optyczne i będziemy mieli poczucie, że porcja jest naprawdę duża – mówi mi Agnieszka Piskała.
Jest jeszcze inny trik. – Polecam również metodę niebieskiej zastawy. Kolor niebieski hamuje wydzielanie hormonu głodu – greliny. Związanie to jest z tym, że w naturze nie występuje niebieska żywność. Taką barwę przyjmują zepsute produkty, dlatego organizm naturalnie broni się przed takim jedzeniem – tłumaczy Agnieszka Piskała.
Chyba warto zainwestować w niebieską zastawę, ponieważ w Polsce aż 18 proc. dziewcznek i 25 proc. chłopców w wieku 11-12 lat boryka się z nadwagą. Metabolizm zwalnia z wiekiem, a to oznacza, że z upływem czasu walka z nadmiarem kilogramów będzie tylko trudniejsza. Warto więc zacisnąć pięści i odmierzyć nimi właściwą porcję.