nt_logo

Gorączka Zachodniego Nilu już w Polsce. Wirusolog: Roznoszą ją komary, trzeba się chronić

Beata Pieniążek-Osińska

18 sierpnia 2024, 10:49 · 7 minut czytania
– U ok.15-20 proc. zakażenie wirusem Zachodniego Nilu będzie miało charakter grypopodobny, czyli wystąpi gorączka, bóle w stawach czy mięśniach, uczucie rozbicia. Po tygodniu wszystko samo minie. Natomiast jedna osoba na 100-150 przypadków może doznać powikłań neurologicznych i mogą one być trwałe – podkreśla wirusolog z WUM dr Tomasz Dzieciątkowski w rozmowie z naTemat.pl.


Gorączka Zachodniego Nilu już w Polsce. Wirusolog: Roznoszą ją komary, trzeba się chronić

Beata Pieniążek-Osińska
18 sierpnia 2024, 10:49 • 1 minuta czytania
– U ok.15-20 proc. zakażenie wirusem Zachodniego Nilu będzie miało charakter grypopodobny, czyli wystąpi gorączka, bóle w stawach czy mięśniach, uczucie rozbicia. Po tygodniu wszystko samo minie. Natomiast jedna osoba na 100-150 przypadków może doznać powikłań neurologicznych i mogą one być trwałe – podkreśla wirusolog z WUM dr Tomasz Dzieciątkowski w rozmowie z naTemat.pl.
To komary są odpowiedzialne za przenoszenie wirusa Gorączki Zachodniego Nilu. Te w Polsce już też. Szczepienia nie ma, więc pozostaje chronić się przed komarami. Piotr Kamionka/REPORTER/ East News

Kilka dni temu Główny Inspektor Sanitarny poinformował, że Gorączka Zachodniego Nilu jest przyczyną masowego padania ptaków w Polsce, a szczególnie dużo takich przypadków odnotowuje się ostatnio w Warszawie.


O tym, czy choroba zagraża ludziom w Polsce, czy może być groźna dla domowych psów i kotów, czy jest szczepionka przeciw temu wirusowi oraz co możesz zrobić, aby się chronić przed ewentualnym zakażeniem, opowiada w rozmowie z naTemat.pl wirusolog dr Tomasz Dzieciątkowski.

Gorączka Zachodniego Nilu. Co to za choroba?

Dr Tomasz Dzieciątkowski: Sama choroba nie jest nowa, bo ten wirus po raz pierwszy wyizolowano w połowie lat 30-tych ubiegłego wieku na terenie Ugandy u źródeł Zachodniego Nilu. Stąd też bierze się nazwa wirusa. Pierwsze przypadki zakażeń objawowych u człowieka wykryto na początku lat 50-tych w Izraelu. Z kolei w drugiej połowie lat 90-tych miały miejsce pierwsze zachorowania w Europie. To była Rumunia. Natomiast prawdziwym wyzwaniem wirus Zachodniego Nilu stał się na przełomie XX i XXI wieku na wschodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych. Wtedy do amerykańskiego ZOO trafiła papuga z Izraela, która była zakażona.

Czyli chorobę roznoszą ptaki?

Co tu jest istotne, naturalnym rezerwuarem dla tego wirusa są ptaki dziko żyjące. To mogą być ptaki krukowate, wróblowe i wiele innych. Wektorem, czyli nośnikiem są przede wszystkim komary, w tym również komar brzęczący, który występuje powszechnie na terenie Polski.

Komary są u nas powszechne od zawsze, ale Gorączka Zachodniego Nilu to nowość.

Przez lata wydawało się, że wirus, a raczej jego rezerwuar, czyli ptaki będą potrzebowały raczej cieplejszego klimatu. Rzeczywiście w końcówce lat 90-tych wirus zaczął się zbliżać na Bałkany, do buta włoskiego. Natomiast później zaczęto wykrywać zakażenia nieimportowane. Wcześniejsze przypadki były głównie zawleczone, bo ktoś gdzieś pojechał, np. na wyspy greckie i stamtąd przywiózł wirusa.

Jednak dwa lata temu w Polsce był już przypadek, gdzie takiego zawleczenia nie udało się potwierdzić, więc był to prawdopodobnie pierwszy przypadek endemiczny. Nie jesteśmy odizolowani, bo od 2018 r. pojedyncze przypadki stwierdzane były też u naszych niemieckich, czeskich czy ukraińskich sąsiadów. Wirus ten może, a raczej jego wektor, przez przypadek zakażać gospodarza ostatecznego, jakim jest człowiek, a w przypadku zwierząt są to też konie. Czyli nie jest to wirus, który przenosi się z człowieka na człowieka?

Do tej pory nie wykazano bezpośredniej transmisji człowiek-człowiek. Nie możemy się zarazić drogą kropelkową. Nie możemy zarazić się przez bezpośredni kontakt. Są pewne przypuszczenia, że może dochodzić do transmisji przezłożyskowej z matki na płód, a także drogą preparatów krwiopochodnych w regionach endemicznego występowania. Z tego tytułu w Stanach Zjednoczonych od blisko 20 lat krwiodawców testuje się również w kierunku wirusa Zachodniego Nilu. W Polsce, czy w Europie do tej pory uważano, że nie ma takiej potrzeby. Obawiam się jednak, że będzie trzeba zweryfikować nieco nasze przypuszczenia.

Czyli jednak jest się czego obawiać?

Pragnąłbym wyraźnie uspokoić. 80 proc. osób, które zostaną zakażone wirusem Zachodniego Nilu, przejdzie zakażenie bezobjawowo. U ok.15-20 proc. zakażenie będzie miało charakter grypopodobny, czyli wystąpi gorączka, bóle w stawach czy mięśniach, uczucie rozbicia. Po tygodniu wszystko samo minie.

Natomiast jedna osoba na 100-150 przypadków może doznać powikłań neurologicznych i mogą one być trwałe. Może dochodzić do zapalenia mózgu czy nerwu wzrokowego. To już jest problem. Gdy przemnożymy to przez liczbę osób potencjalnie eksponowanych na ukąszenia komarów, to może to wyglądać groźnie. Choć z drugiej strony w 2018 r., gdy były ogniska w Grecji, to takich objawowych przypadków wymagających hospitalizacji na sezon było w granicach 200 czy 300. Z punktu widzenia populacji ogólnej nie jest to więc jakiś gigantyczny problem. Czy możemy jakoś powstrzymać roznoszenie się wirusa?

Nie wyeliminujemy tej choroby i to z kilku powodów. W przestrzeni medialnej już padały propozycje, aby tak jak w przypadku wirusa afrykańskiego pomoru świń (ASF) wybijano dziki, to zacząć wybijać ptaki. To zupełna głupota. A już zupełnie trudno sobie wyobrazić jak mielibyśmy eradykować wszystkie możliwe wektory, zwłaszcza komary. Oczywiście możemy starać się ograniczyć ich liczbę poprzez opryski, ale najlepszą metodą będą środki ochrony indywidualnej, czyli moskitiery i repelenty, które może kupić i stosować każdy z nas.

Co istotne, ta choroba ma charakter sezonowy dlatego, że jest związana z występowaniem aktywnej dorosłej postaci komara. Jaki mamy jednak problem? Taki, że ostatnio zimy są stosunkowo łagodne i mamy więcej komarów. Dlatego tak ważne jest stosowanie środków ochrony indywidualnej przed komarami.

A co ze szczepieniami ochronnymi? Czy jest jakaś szczepionka na tego wirusa?

Szczepionki nie ma i nie zanosi się na to, aby pojawiła się w najbliższym czasie. Zapotrzebowanie ekonomiczne na nią jest umiarkowane, bo choroba nie przenosi się pomiędzy ludźmi. Taka szczepionka jest zarejestrowana za to... dla koni.

Jakie jest więc dostępne leczenie w przypadku zachorowania?

Nie mamy niestety leczenia przyczynowego. Nie ma bowiem leku, który działałby konkretnie na wirus Zachodniego Nilu. Stosuje się więc, jak w przypadku większości zakażeń neurologidznych, leczenie objawowe. Mamy też problem związany z diagnostyką. Wirus Zachodniego Nilu jest dość blisko spokrewniony z nagminnie i powszechnie od lat występującym w Polsce wirusem kleszczowego zapalenia mózgu. Testy, które wykonujemy, kiepsko odróżniają te dwa wirusy. W związku z tym możemy mieć sytuację, że to, co było rozpoznawane jako KZM, w części przypadków, mogło być zakażeniami wirusem Zachodniego Nilu.

Czy leczenie jest wtedy takie samo?

Leczenie jest takie samo. Pacjent z objawami neurologicznymi wymaga hospitalizacji. Leczy się go objawowo, natomiast u części pacjentów, nawet mimo szybko wdrożonego leczenia, mogą pozostać pewne deficyty neurologiczne.

A czy jest ryzyko, że wirus zadomowi się u nas, zmutuje i stanie się groźniejszy?

Wirusy mutowały, mutują i będą mutować. Czy wirus Zachodniego Nilu zacznie przenosić się z człowieka na człowieka? Teoretycznie w bardzo niewielkim odsetku przypadków istnieje taka możliwość. Natomiast jest ona wysoce nieprawdopodobna, tylko wtedy nie będzie to już wirus Zachodniego Nilu.

Jest też możliwa jego adaptacja do innych gatunków wektorów, bo niektóre warianty wirusa Zachodniego Nilu w rejonie Kaukazu mogą przenosić się przez ukąszenia kleszczy. To byłoby teoretycznie o tyle groźne, że doszedłby nam kolejny wektor, który w Europie jest bardzo rozpowszechniony. Czy do tego dojdzie? To wymaga badań.

Nie należy się jednak bać, ale należy uważać, być zwyczajnie ostrożnym. Tego typu przypadki, jak wykrycie wirusa u ptaków na Mazowszu, powinny stanowić punkt startu dla stosownych służb do monitorowania sytuacji w Polsce. Jeżeli nie prowadzimy badań, to nie wiemy, czy jesteśmy w jakikolwiek sposób zagrożeni, czy nie.

Czyli powinniśmy wdrożyć testy w kierunku wirusa Zachodniego Nilu?

Jeżeli mamy objawy neurologiczne, jak sztywność, karku, splątanie, bóle głowy, wymioty, to i tak udamy się do lekarza, zwykle chorób zakaźnych. Przeprowadzi wywiad i jeżeli byliśmy eksponowani na kleszcza, to sprawa jest nieco prostsza, a jeżeli tego nie było, to należy zacząć się zastanawiać. Rutynowo bada się przeciwciała w kierunku kleszczowego zapalenia mózgu. W kierunku wirusa Zachodniego Nilu już nie bardzo. Natomiast mogą wystąpić wyniki krzyżowe. Skoro wiemy, że taka sytuacja epidemiczna w Polsce jest obecnie, to można przebadać próbki od pacjenta, aby wykryć konkretnie wirusa Zachodniego Nilu.

Czy jest jakaś grupa szczególnie narażona na zakażenie i powikłania?

Grupa, u której do takich zakażeń dochodzi wyjątkowo rzadko, to są paradoksalnie dzieci. Tam takich neuroinfekcji praktycznie się nie spotyka. Kolejna rzecz, o której wiemy, to że im wyższy jest poziom wiremii, czyli stężenie wirusa we krwi, tym większe prawdopodobieństwo wystąpienia objawów neurologicznych.

Teoretycznie zwiększoną ekspozycję na wektora mają pracownicy np. służb leśnych czy też osoby, które chętnie przebywają w lesie. Ale nie demonizowałbym tego nadmiernie, bo nawet w dużych miastach w lecie komary wlatują do naszych mieszkań. Dlatego warto się zabezpieczyć i zastosować np. urządzenia do kontaktu, aby odstraszać komary.

Trzeba jednak przyznać, że pojawiające się w ostatnich tygodniach historie o ptakach, które padały na ulicach, mogły zabrzmieć niepokojąco? Wiele osób zaczęło obawiać się tajemniczej choroby.

Wykrycie wirusa Zachodniego Nilu u ptaków było już odnotowane np. w 1996 roku w Polsce. Co więcej, Państwowy Instytut Weterynarii w Puławach dwa lata temu opublikował w recenzowanym czasopiśmie naukowym pracę poświęconą występowaniu przypadków wirusa u krukowatych, przede wszystkim u wron siwych na terenie Mazowsza. Wykryto materiał genetyczny wirusa u prawie 20 proc. badanych ptaków. Ale nikt na ten temat nie poinformował wówczas szerzej opinii publicznej.

Może pandemia COVID-19 przykryła te informacje?

To najprawdopodobniej też, ale z punktu widzenia zaleceń Unii Europejskiej tego typu przypadki powinny być monitorowane. Gdyby nie rejwach podniesiony w tym roku przez kilka instytucji pozarządowych, to prawdopodobnie badania w kierunku wirusa nie byłyby wykonane.

PIW w Puławach przebadał przesłany materiał od padłych ptaków w kierunku wirusa ptasiej grypy i zakaźnego pomoru drobiu. Natomiast dopiero potem zrobiono testy w kierunku wirusa Zachodniego Nilu i wykryto go w badanym materiale. Pojawia się też pytanie, czy mogą chorować ptaki tylko na Mazowszu? Raczej nie. Upadków ptaków w innych rejonach kraju się nie zauważa, albo sprawy nie są tam odpowiednio zgłaszane. Nie należy się specjalnie bać, ale jest to sytuacja, która wymaga dalszego uważnego nadzoru ze strony służb weterynaryjnych i sanitarnych.

A czy zagrożone są nasze zwierzęta towarzyszące, jak psy i koty?

Do tej pory nie wykryto objawowych zakażeń wirusem Zachodniego Nilu u psów i kotów.

Co zrobić, gdy zobaczymy na ulicy martwego ptaka? Czy dotykając go, możemy się zarazić wirusem?

Nie. Ptaki są tylko rezerwuarem. Prawdopodobieństwo zakażenia się od martwego ptaka jest ekstremalnie niskie. Gdy widzimy martwego ptaka, to należy wezwać stosowne służby, eko-patrol, który takiego ptaka odpowiednio zabezpieczy.