Maciej Buchwald
Maciej Buchwald fot: Teodor Klepczyński
Reklama.
Olga W: Jak powstał Klancyk?
Maciek: Zaczęło się od tego, że grupa studentów Wiedzy o Teatrze Akademii Teatralnej zainteresowała się w kole naukowym czymś takim jak impro. 
Michał: Nasz kolega reżyser podbiegł do nas zajarany i powiedział: Na festiwalu w Nicei czy Lyonie przyjechali jacyś wariaci, improwizowali pół film, pół spektakl, przyniosę Wam jutro wycinek dialogu. Okazało się, że rzeczony wycinek był długości twita... To jednak wystarczyło, żeby złapać bakcyla. 
Gdzie na początku występowaliście?
Michał: Głównie w klubokawiarni Chłodna 25 i innych klubach w Warszawie. Nie było nikogo, kto robiłby coś podobnego.
Maciek: Dzięki nam zaczęły się pojawiać stand-upy, bitwy na dubbingi. Udało się zbudować scenę, która z roku na rok stawała się coraz mocniejsza.
Michał: Kiedy Chłodna straciła koncesję, zaproszono nas do współtworzenia Klubu Komediowego Chłodna. Postanowiliśmy zrobić scenę bez alkoholu. Po 3-4 miesiącach dostaliśmy za to "Wdechę" od Wyborczej. Teraz mamy własne stowarzyszenie, do którego należy zarówno Klancyk, jak i osoby związane z naszą sceną, własny Klub Komediowy w Warszawie, w którym występuje kilkadziesiąt osób; pięć grup improwizowanych. Prowadzimy warsztaty, na które przychodzi ponad 120 osób tygodniowo. Klancyk jest artystycznym projektem, ale też kołem zamachowym tego nurtu w Polsce. Ludzie myślą: Przyjdę na warsztaty, wystąpię w klubie, a może potem pojadę do Stanów i zostanę supergwiazdą.
logo
Michał Sufin fot: Teodor Klepczyński

Występ w Stanach jest synonimem sukcesu?
Michał: Tak! Amerykanie są mistrzami budowania i strukturyzowania opowiadania, a Chicago to mekka improwizacji. Dwa lata temu pojechaliśmy tam, by przetrzeć szlaki, złapać kontakty. Będziemy jeździć, dokąd się da. Częścią poszukiwania stylu w improwizacji jest ścieranie się z różnymi sposobami myślenia. 
Maciek: Ucząc się improwizacji w duchu amerykańskim, uczysz się pisania na scenie. Stany mają zupełnie inną tradycję komedii. To, że koleś w barze opowiadał coś ludziom i to się przeniosło na scenę, jest normalne. U nas dużo osób myśli: A, impro to pewnie jest kabaret. To nie jest kabaret!
To czym właściwie jest Klancyk? 
Maciek: Działamy na styku teatru, kabaretu, performance'u i happeningu. Zdecydowanie bliżej nam do teatru niż do kabaretu w obecnej formie. Tym, co nas różni, jest np. poczucie humoru, bliższe nie tylko Kabaretowi Starszych Panów, Salonowi Niezależnych, Łyżce Czyli Chili, Kocem, ale też Monty Pythonowi. Na scenie możemy mówić o wszystkim, ale nie interesuje nas komentarz do bieżących wydarzeń. Ważne jest tu i teraz. To, co dzieje się na scenie, jest unikalne. Dla nas ważne jest, żeby zaprosić sto osób, które to kumają, do naszej piwnicy w Klubie, a nie to, żeby zrobić karierę w przemyśle rozrywkowym i występować na sylwestrze z Polsatem. 
Skąd u Was taka niechęć do kabaretu?
Michał: Kiedyś kabaret był estetycznym eksperymentem, formą związaną z piwnicą, czyli przestrzenią, w której może wydarzyć się wszystko i w której często działy się rzeczy niedoskonałe, nieuformowane, dziwne i szokujące. To było bardziej teatralne od samego teatru. W polskim kabarecie rodzili się najważniejsi poeci, eksperymentowali najważniejsi aktorzy. Ta sztuka była skierowana do elity. Z czasem wytworzyła się silna potrzeba społeczna, żeby kabaret był dla wszystkich, byli ci słynni "oni". Chodziło o to, żeby powiedzieć coś więcej i przywalić władzy mocniej. Kabaret stał się komentarzem publicystycznym. Jeśli szuka się wyrazistych kabaretowych wydarzeń, już lepiej oglądać TVN24.  
A może to polscy odbiorcy się trochę zmienili? Czego innego oczekują?
Maciek: Myślę, że nie. Kabarety ogląda masa ludzi, ale równie dużo je hejtuje i szuka innej rozrywki. Polacy są różni pod względem poczucia humoru. Moim zdaniem to, czego w Polsce brakuje, to wpuszczenie wdzięku do mainstreamu. Telewizja obniża poprzeczkę, jest misz-maszem kompletnych głupot, a jeśli ludziom pokazuje się coraz głupsze rzeczy, ludzie oczekują coraz głupszych rzeczy. Trzeba ich przekonywać do lepszego humoru.
Czy tylko poczucie humoru różnicuje Polaków?
Maciek: Współczesny Polak jest hybrydą ciągniętą przez dwie różne siły - jasną i ciemną. Z jednej strony jest osobą odważną, otwartą, kreatywną, dynamiczną i bez kompleksów, z drugiej strony ugina się pod ciężarem takiego PRL-owskiego czarnowidztwa i myślenia: A może nie wyjdzie albo ktoś mnie oszuka. Na szczęście widać zmiany. Ja, mając niecałe 30 lat, diametralnie różnię się od obecnych 20-latków. Ci młodsi są dużo bardziej przebojowi i nie mają problemu z tym, żeby iść po swoje - zarabiają pieniądze, mają samochody, mieszkania.
A jak Wy budujecie swoją karierę? Jest dla Was ważna?
Maciek: Dla mnie ważniejsza jest twórczość. Gdybym chciał, z moimi umiejętnościami i predyspozycjami mógłbym mieć talk show jak Kuba Wojewódzki, ale nie interesuje mnie zostanie celebrytą. Trochę boję się, co by się ze mną stało, gdybym nagle dostał bardzo duże pieniądze. Wolę już chyba do końca życia siedzieć w piwnicy lub robić filmy studyjne, do których trzeba dokładać.
Michał: Bardziej uprawiamy orkę niż robimy karierę. To nie jest polski szołbiz, o którym ludzie czytają na Pudelku. Nie robimy wielkiego medialnego szumu, nie jesteśmy rozpoznawalni w całej Polsce.
logo
Michał Sufin fot: Teodor Klepczyński

Czym w takim razie jest dla Was sukces?
Michał: Z roku na rok mamy więcej spektakli, warsztatów, projektów, więcej ludzi o nas słyszy. Mnie tysiąc rzeczy ucieszyło w tym, co zrobiliśmy jako Klancyk, ale było też milion, które mnie zdeprymowały na zasadzie - nie ma siły, wychodzimy stąd, nie da się tego zrobić.
Maciek: Zaszliśmy daleko. Uprawialiśmy zupełnie nieznaną formę sztuki. Dziś jesteśmy zapraszani na Maltę, jeździmy do Chicago, piszą o nas tygodniki opinii, chce z nami współpracować Centrum Kopernika. A co najważniejsze - to ludziom się nie nudzi.
A czy osiągnięcie sukcesu w Waszej dziedzinie jest trudne? 
Maciek: Działanie w grupie wiąże się z różnymi problemami. Każdy z nas obok tego coś robi, ktoś jest na etacie, ktoś mieszka w Łodzi, trudno to wszystko trzymać w ryzach.
Michał: Amerykanie mówią: “Bad day, good material”. To jest najtrudniejsze wyzwanie, żeby utrzymać kontakt z rzeczywistością, bo łatwo wpaść w konglomerat zamkniętych pomysłów. Nie możemy żyć wyłącznie impro.
Z czego jesteście najbardziej dumni?
Michał: Z tego, że byliśmy pierwszą grupą teatralną z Polski, która wystąpiła w Second City. Cieszyłem się, że Wojciech Mann pozwolił nam zrobić krótkie skecze do swojego programu. Że Jacek Kleyff z Salonu Niezależnych, który był idolem mojej kaseciakowej młodości, powiedział, że jesteśmy spadkobiercami ich wrażliwości. Generalnie, rzadko odczuwam dumę i zadowolenie. Jestem z Europy Wschodniej, ja chcę zostać nieszczęśliwy, nie chcę zrealizowanej terapii (śmiech).
Maciek: Ja jestem dumny z Klancyka.
Czy Wasza twórczość przekłada się na sukces finansowy?
Maciek: Takie czasy, że artyści muszą ciężko pracować, niewiele na tym zarabiając. Pamiętam wrzesień 2 lata temu, zagrałem 18 spektakli w miesiącu i zarobiłem 2 tys. zł. Póki co, najważniejsze, że nie muszę iść na kompromis i wciskać swojej twórczości w jakiekolwiek ramy.
Michał: Ja przez długi czas słuchałem utyskiwań znajomych z różnych firm, że jest kryzys. Dla mnie to bez różnicy - czy jest, czy go nie ma, i tak ciągle będę biedny. Ciągle będę w niszy, która jest zadłużona.
Mówicie dużo o wolności, a jak to jest z tą wolnością w Polsce?
Maciek: W mojej codziennej perspektywie wolność jest - mogę robić, co chcę, mogę mówić i tworzyć, co chcę - jest wolność słowa. W społeczeństwie mamy wolność poglądów i przekonań, dlatego dla każdego ta wolność oznacza co innego. Z perspektywy homoseksualisty, który chciałby po ulicy chodzić ze swoim chłopakiem za rękę, tej wolności pewnie nie ma. Z drugiej strony, ktoś może powiedzieć, że nie czuje się wolny, bo promowane są wartości homoseksualne, z którymi się nie zgadza i to ogranicza jego wolność. Nie ma znaczenia, kto ma rację, każdy ma swój punkt widzenia.
Michał: Ta nasza obecna wolność jest w ogóle kiepska. Prawdziwa wolność to ta, którą dostali nasi rodzice, kiedy nagle złapali oddech świeżości i w latach 90-tych próbowali coś z tą wolnością zrobić. Może nasza wolność jest już zużyta?
Maciek:Wolność to dla mnie możliwość decydowania o sobie, pewna życiowa niezależność. Od 10 lat pracuję jako wolny strzelec, jestem w stanie wynająć mieszkanie, utrzymać się, dzięki temu czuję się wolny.
logo
Maciej Buchwald fot: Teodor Klepczyński

A czy jest coś, co Waszą wolność ogranicza?
Michał: Dla mnie bardzo ciekawym doświadczeniem była sytuacja na Ukrainie. Nasze pokolenie, urodzone po roku 80., żyje w spokojnych czasach, dlatego to zdarzenie było dla nas nieporównywalne z żadnym innym. Uświadomiło mi, że z politycznej perspektywy, nasz kraj zawsze był w dupie i nawet dla pokolenia naszych rodziców, pytanie "wejdą czy nie wejdą?", było wciąż aktualne. My takiej perspektywy nie mamy. Mamy wolność, żyjemy w wolności, ale jej nie widzimy, tak jak nie widzi się powietrza.
Maciek: W tym kontekście ciekawa jest też sprawa odwołania tego spektaklu w Poznaniu. Wiele osób, nie widząc go, założyło, że jest skandalizujący, więc władze w obawie o zamieszki, postanowiły go odwołać. Ja nie wiem, na czym polega ten spektakl, ale uważam, że nie jest dobrze, kiedy zaczyna się prewencyjnie cenzurować sztukę.
Myślicie czasami o ludziach, którzy o tę wolność walczyli?
Michał: Ostatnie półtora roku spędziłem przeglądając kroniki, aby napisać dialogi do filmu "Powstanie Warszawskie". Ten projekt uświadomił mi, że nasza wiedza o przeszłości jest naskórkowa. Kłócimy się o ideologię, a nie o to, co naprawdę się wydarzyło. Pytanie, czy sami walczylibyśmy w takiej sytuacji o wolność jest zupełną abstrakcją, dopóki ktoś nie przyjdzie, nie podpali nam domu, nie zabije szewca, u którego zawsze naprawiamy buty. To jest skala niewyobrażalna.
Maciek: Ja często myślę o tym, że mój dziadek walczył na wojnie, mój ojciec był w Solidarności, a ja jestem w Klancyku. Jak człowiek, który siedzi w dresie i New Balance'ach w Klubie Komediowym, ma oceniać kogoś, kto z karabinem leci na czołgi? Bardzo irytuje mnie taka postawa, kiedy 1. sierpnia o 17, jak zaczynają wyć syreny, ktoś nie wstaje i mówi: Ja jestem przeciwnikiem powstania. To nie ma żadnego znaczenia, czy jesteś przeciwnikiem, czy zwolennikiem, ja wstaję, bo w ten sposób wyrażam szacunek dla ludzi, którzy zginęli, dla tego miasta.
Jak określilibyście swój stosunek do powstań, martyrologii?
Maciek: Wszyscy od dziecka jesteśmy faszerowani poczuciem dumy i żalu. To dwa typowe polskie uczucia. Nie uważam Polaków za naród wybrany. Nie uważam też, żeby tę martyrologię trzeba było wyrzucić do kosza, obalając wszystkie pomniki. Wydaje mi się, że możemy zaakceptować to, jakiego ducha ma nasz kraj, jak wygląda nasza tradycja, literatura, sztuka i kultura, i nie spinać się tym za bardzo.
logo
Michał Sufin fot: Teodor Klepczyński

Czujecie się patriotami?
Michał: Mnie bardzo korci, żeby nazywać siebie patriotą, tym bardziej, że dziś to słowo jest chyba mało seksowne i niemodne. Jedyna moja obawa wynika z pewnego tromtadractwa polskiego. Opowiadanie się po stronie patriotyzmu lub jego braku, zawsze staje się częścią jakiejś kwaśnej debaty, złożonej z pustych deklaracji, które są strasznie agresywne. Bycie patriotą jest moim wewnętrznym wyzwaniem.
Maciek: Dla mnie prawdziwy patriotyzm to bezwarunkowa miłość do kraju, która jest też trudna. To jest tak, jak w rodzinie - kochamy swoich rodziców i rodzeństwo, chociaż nie jesteśmy idealnymi ludźmi i nie wybraliśmy siebie nawzajem. Ja nie wybrałem sobie miejsca urodzenia, jest mnóstwo rzeczy, które mnie w Polsce drażnią i męczą, ale są po prostu moje.
Są takie momenty, kiedy jesteście dumni z Polaków?
Maciek: Czasami wstyd mi za ten kraj i stwierdzam, że nie mogę tu żyć, a zaraz potem, znowu kibicuję swojej drużynie. Marek Koterski pisał swego czasu bardzo trafnie, że naród polski potrafi działać tylko wtedy, kiedy jest trawiony ogniem i zalewany wodą. W temperaturze 36,6 po prostu ginie. I coś w tym jest.
A ojczyzna - czy to słowo coś dla Was znaczy?
Maciek: Te terminy "naród", "patriotyzm", "ojczyzna" z jakiegoś powodu zrobiły się zapalne. Jedni ludzie uważają, że jak ich używasz, to znaczy, że jesteś łysym nacjonalistą, który chce wszystkich pozabijać, inni uważają, że to jedyny bastion jakichkolwiek wartości. Nie jest mi bliska ani postawa wojownika z Polski - Winkelrieda Europy, ani myślenie: Chrzanić to, z jakiego jestem kraju, nie ma to znaczenia.
Michał: Kiedy jadę do dworku, w którym wychowywał się Miłosz, to jest to doświadczenie emocjonalne, symboliczne i czysto fizyczne - widzę opisywane przez niego drzewa, kamienie, jeziora.
logo
Michał Sufin fot: Teodor Klepczyński

A jaka jest dziś ta rzeczywistość? Czy warto w niej coś zmienić?
Maciek: Na pewno nastawienie do innych. W Polsce, jak ktoś coś robi, wychodzi przed szereg, to trzeba go zhejtować. W środowiskach artystycznych to jest bardzo częste. Na festiwalach wszyscy szepczą: Widziałeś ten film? Ale zły! Natasza Urbańska nagrywa teledysk, to trzeba się nad nią popastwić, bo zarabia pieniądze i dobrze tańczy, a ktoś siedzi w kocu przed kompem, ma pryszcze i musi ją pojechać. Nie rozumiem tego. Zamiast krytykować - zrób coś lepszego!