Protesty przeciwko "Golgota Picnic".
Protesty przeciwko "Golgota Picnic". Fot. Miecyzsław Michalak / Agencja Gazeta
Reklama.
A później przyszła refleksja – jeśli jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle?
Nie jestem katoliczką. Nie zostałam ochrzczona, nie ochrzczę również mojego dziecka. Mam szczęście mieć otwartych, radosnych, spełnionych przyjaciół (tak, jest to możliwe na polskiej prowincji). Nie boję się piekła, ani innych straszydełek. A drżę.
Najpierw był tzw. prof. Chazan. Lekarz o głosie wiejskiego plebana, jak i tamten wieszczący z ambony wieczne potępienie. W pewnym momencie swojego grzesznego życia przeżył nawrócenie (już to słowo stygmatyzuje swoim pejoratywnym wydźwiękiem; jeśli nawrócony tzn., że był kiedyś na właściwej ścieżce, ale zboczył, a teraz się nawrócił i jest pięknie, śpiewają ptaszęta, ruczaj się zieleni) i, jak to mają w zwyczaju neofici, potępia w czambuł tych, którzy podążają jego dawną drogą. Pal licho, jeśli dotyczy to tylko kolegów lekarzy. Branżowe niesnaski to nic nowego. Ale ofiarą jego wojny krzyżowej stała się pacjentka, która nie uzyskała pomocy u swego lekarza.
W głowie mi się to nie mieści! Przecież ten mężczyzna expressis verbis wymówił posłuszeństwo państwu. Państwu i jego prawu, gdyż (jeszcze?) w naszym kraju obowiązuje świeckie prawodawstwo, które go wiąże. Sumienie? Ależ proszę bardzo, ale proszę sobie własnym sumieniem gęby nie wycierać! Co się robi z ludźmi, którzy łamią prawo kraju, w którym mieszkają? W normalnych warunkach przeprowadza się proces i skazuje na mniejszy lub większy wymiar kary. Uniemożliwia dalsze popełnianie przestępstwa, czyli de facto zakazuje wykonywania dotychczasowych zajęć.
Patologia polega na tym, że za Chazanem stoi mało etyczna Komisja Lekarska i zapatrzona także we własne sumienie Hanna Gronkiewicz- Waltz. Całe szczęście są jeszcze niezależne instytucje, jak Rzecznik Praw Pacjenta, czy ministerstwo (brawa dla Arłukowicza!). Państwo, aby uratować resztki godności, musi pokazać silną rękę. Że nie da sobie pluć w twarz jakiemuś lekarzynie.
Druga sprawa to słynne przedstawienie teatralne. Widziałam fragmenty w internecie, czytałam całość w Gazecie Wyborczej. Zachwycona nie byłam. Nie powaliła mnie ta sztuka na kolana. Tym bardziej dziwię się tym tysiącom katolików, których powaliła, wkładając im do rąk różańce i inne szamańskie naczynia. Każąc zachowywać się jak banda nieokrzesanych łobuzów (zresztą, ramię w ramię z takimi nieokrzesanymi łobuzami). Podobało mi się (przez łzy), co powiedział Żakowski: że „presja fizyczna (…) prawicy (…) przeniosła się ze stadionów do świata kultury i nauki”. Ze stadionów i kościołów, dodałabym.
Kościół uważam za instytucję opresyjną. Był nią przez wieki, gdy musiał walczyć o władzę (papież, schizmy), o rząd dusz (wyprawy krzyżowe), o tajemnice koronowanych głów (spowiedź), o majątek watykański (celibat), o prymat w dziedzinach naukowych (inkwizycja). Czasy się zmieniły i formuła tamtego Kościoła się wyczerpała. Powoli dobiega kres tej instytucji długiego trwania, która dopiero w 2012 oficjalnie wykreśliła tortury ze swego prawniczego kanonu. A skoro wygasa, to i wierzga. Zupełnie jakby dzisiejsi katolicy przypomnieli sobie tamte pełne przemocy początki swego Kościoła i wyruszyli na obronę swej oblężonej twierdzy (taki jest oficjalny tor myślenia w niektórych kręgach). Kościół to nie jest żadna oblężona twierdza. To dogasające zgliszcza, które wystawiły jeszcze na flanki ostatnią deskę ratunku w postaci wilka w owczej skórze, papieża Bergoglio.
Nie, Kościół nie jest moim wrogiem. Tak samo jak nie jest nim Narodowy Bank Polski, WHO, czy inna instytucja. Mam znajomych katolików. Ale właśnie przestałam szanować ich poglądy. Stało się to mniej więcej wtedy, gdy prezydent Poznania zdecydował się wycofać „Golgota Picnic” z maltańskiego line up’u. Mam tego dość! Narzucania mi cudzego punktu widzenia. Braku szacunku dla moich preferencji, ataków na moją moralność, której rzekomo nie mam prawa posiadać!
Gros protestujących, rzecz wiadoma, spektaklu nie widziała. Poseł Jaworski z PiS, którego może wstyd cytować, nawet humorystycznie, w odpowiedzi na pytanie, czy widział przedstawienie, które zgłosił do prokuratury, odpowiedział z dezynwolturą, że nie widział, bo nie chce się narazić na obrazę swych uczuć religijnych (przypomnę, że pozew dotyczy właśnie takowej obrazy, zatem Jaworski czuje się obrażony… prewencyjnie?). Nikt nikogo na ten spektakl końmi nie zaciągał. Trzeba było kupić bilet, i to drogi, wejść na teren festiwalu i obejrzeć. Zatem o obrazie uczuć religijnych mowy być nie może. Na tym sprawa powinna się zakończyć w normalnym państwie. A policja powinna wiedzieć, co robić.
I jeszcze ten podręcznik. Mnie nie przeszkadza hasło „Boże Narodzenie” w tekście elementarza (choć, przez wzgląd na tradycje rodzinne, życzyłabym sobie, aby wspomnieć także o Chanuce, a wielu chciałoby usłyszeć o narodzinach Mitry, czy o Zimowym Staniusłońca), ale gdy słyszę taką wierutną bzdurę, jaką wypowiada prezes wydawnictwa Ordo Iuris, niejaki Stępkowski, iż chrześcijańska tożsamość kulturowa jest potwierdzona w konstytucji, chce mi się kopać, gryźć i drapać.
Gdy toczyła się wojna o preambułę, byłam w liceum, więc co nieco już do mnie dotarło. I pamiętam, że zrezygnowano z invocatio Dei, zastępując je ładną formułą, iż zarówno „wierzący w Boga, jak i niepodzielający tej wiary” są równi wobec państwa. Wszak „uniwersalne wartości” można czerpać z wszelakich źródeł, podobnie jak chrześcijaństwo pełne jest zapożyczeń z innych kultur i religii.
Kiedy to wszystko się stało? Ano, przespaliśmy, drodzy nie-katolicy, całe dwudziestopięciolecie. Ja nie mogę pamiętać walki o ustawę aborcyjną, czy o religię w szkołach, byłam za mała. Ale pamięta je mój mąż. Pamięta, jak krok po kroczku Kościół zabierał co nie swoje, zgodnie z polityką szczwanego lisa. Jak księża, gdy już nauczali katechezy w szkołach, na początku woluntarystycznie, nagle zażądali za nie zapłaty, wszak byli pracownikami… I to nie pensji z Watykanu, jak nakazywałaby logika, a ze skarbu państwa. Nie mogli żądać wszystkiego naraz.
Dopiero teraz, po 25 latach, dotarli do punktu, gdy stawiają warunki (religia na maturze). W polskich szkołach nagminnie łamie się prawo, każąc rodzicom podpisywać „niezgodę na uczęszczanie na religię”, gdy tymczasem to „zgodę na religię” należy, zgodnie z prawem, podpisywać. Ale zaczyna się ferment. Powoli, najpierw widzę go wokół mnie. Koleżanka, której bliźniaczki we wrześniu idą do zerówki, nie zamierza takiej niezgody podpisywać. Gdy dyrekcja będzie protestować, wejdzie na drogę sądową. I wygra. Tak samo jak udało jej się wygrywać głupie spory z przedszkolankami, które jej córeczki obsadzały w jasełkach. Jestem pewna, że my też o wolność naszego dziecka, które póki co ma kilka centymetrów i siedzi w moim brzuchu, będziemy walczyć. Bo po 25-ciu latach – walka zaczyna się na nowo.
Czas się ocknąć, drodzy nie-katolicy. Owszem, my jesteśmy zawsze ci mili, grzeczni i uprzejmi, jakbyśmy się bali być nadto widoczni. Jednak, jeśli będziemy wzruszać ramionami, zabiorą nam i naszym dzieciom wszystko. Nie wolno ich wpuszczać nawet na milimetr. Nigdzie. Obudźcie się, moi drodzy, dobrzy ludzie! Reagujcie, protestujcie, piszcie! Bez Was to się nie uda. To jest też nasz kraj.