To nie żart, to sztuka. Grupa artystów z dofinansowaniem ministerstwa kultury i lubelskiego urzędu miasta zamierza skupować łzy, żeby zmierzyć się z "zagadnieniem braku pracy". Pierwsi chętni już płaczem zarobili, ale inni leją łzy ze zgryzoty. Nad samym pomysłem.
Rzecz dzieje się w Lublinie przy ulicy 1 Maja, gdzie oprócz skupu łez znajdują się prawdziwe wyciskacze łez: lombardy i punkty z chwilówkami.
Para artystów - jak donosi "Kurier Lubelski" - postanowiła na to zareagować i stworzyć miejsce, gdzie łzy połączą pracę ze sztuką. I górnolotnym przekazem.
"Skup Łez" ma 5 tys. zł budżetu. Za 3 mililitry, czyli łyżeczkę do herbaty płaci 100 zł. Łzy będą potem opisane imieniem dawcy(?) i trafią do galerii. Gdzie mają pewnie wywoływać współczucie i zadumę nad sprzecznościami kapitalizmu.
Aż chciałoby się zakrzyknąć - wow taki pomysł, "tyle dobroci dla biednych, tak miłosiernie". Ale suchej nitki nie zostawiają też internauci wypowiadając się pod tekstem i na Facebooku "Kuriera".
Pojawiają się przy tym głosy, żeby odwołać akcję, ale to nie jest dobry pomysł, nie tylko dlatego, że "Skup Łez"już działa. Wywołałoby to przy okazji uczucie krzywdy artystów, który zwykle w takich sytuacjach mówią - chciałoby się napisać, że płaczą - głównie o kneblowaniu prawa do wolnej artystycznej ekspresji. A to by odwiodło ich od najważniejszego, czyli zrozumienia "co nas pokarało, że wpadliśmy na ten pomysł?".
Im dłużej skup będzie działał, tym większa szansa, że w końcu im się to uda. I nie zrobią tego znowu.
Reklama.
Szymon Pietraszewicz, pomysłodawca akcji
W "Skupie łez" są dwa wątki: pracy, a raczej jej braku, i wykluczenia społecznego, które ten brak pracy rodzi. Bezrobocie prowadzi też do depresji, smutku, a więc łez. Za pomocą "Skupu łez" dajemy mieszkańcom Lublina zarobić. Co więcej: oni sami przychodząc i płacząc - stworzą sztukę. Czytaj więcej
Marta Skrzyńska
Ja mogę sprzedać trochę swoich, bo same lecą jak się czyta na jakie durnoty wywala się pieniądze...
Tomek Rusinek
Wolałbym, żeby cukrownia Lublin pracowała i żeby ludzie mieli pracę i nie musiały ich dzieci płakać, a nie jakieś chore projekty z UE dotować.