W Zakopanem, w drodze do Morskiego Oka, padł i wkrótce zdechł koń ciągnący w zaprzęgu turystów – poinformował szef straży Tatrzańskiego Parku Narodowego. Obrońcy praw zwierząt od miesięcy bezskutecznie apelują o poprawę sytuacji pracujących na tej trasie koni.
Zwierzę przewróciło się nagle. Z relacji świadków wynika, że powożący zaprzęgiem fiakier jechał spokojnie i nie forsował konia. "To był siedmioletni koń, wyglądał na zadbanego" – powiedział portalowi tvn24.pl Edward Wlazło, komendant straży TPN. "Proszę mi wierzyć, kiedy ten koń padł i już się nie podniósł, to fiakier płakał jak dziecko" – relacjonował.
Na miejscu trwa ustalanie okoliczności wypadku. Przyjechał lekarz weterynarii, a także właściciel zwierzęcia. Jak ujawnił Wlazło, sprawą zajmie się także prokurator. "Podejrzewam, że zleci sekcję zwłok, by poznać dokładną przyczynę śmierci" – powiedział.
To nie pierwsza taka sytuacja na trasie do Morskiego Oka. W lipcu padł inny koń, ale na szczęście okazało się, że tylko zemdlał. Został odesłany na tygodniowe "zwolnienie". Warunki pracy zwierząt od dłuższego czasu budzą wątpliwości.
"Na największej polskiej autostradzie turystycznej, czyli drodze do Morskiego Oka codziennie rozgrywa się dramat dziesiątek koni, które muszą ciągnąć wozy z ceprami. Te są przeładowane i przemęczone, przez co kilka z nich padło na trasie, a dziesiątki trafiają do rzeźni, jako nieprzydatne w biznesie. Ale fiakrzy nie zwracają na to uwagi, bo na nowego konia są w stanie zarobić w ciągu kilku dni. Dla nich koń to narzędzie, nie żywe zwierzę" – pisał rok temu w naTemat Kamil Sikora.
W lipcu tego roku pojawił się pomysł rozwiązania problemu. Firma, której władze Tatrzańskiego Parku Narodowego zleciły opracowanie tzw. planu ochrony plany, zaproponowała, by fasiągi wożące turystów do Morskiego Oka zostały zastąpione przez małe dorożki. Miałoby to odciążyć konie i zwiększyć liczbę miejsc pracy. Inicjatywa spotkała się jednak z ostrym protestem górali.