Straż Miejska w Gdańsku nie zainterweniowała w sprawie pobicia, ale w sprawie picia piwa już tak.
Straż Miejska w Gdańsku nie zainterweniowała w sprawie pobicia, ale w sprawie picia piwa już tak. Fot. Kamil Gozdan / AG

Straż Miejska to chyba najbardziej znienawidzona formacja mundurowa w Polsce. I często intensywnie pracuje na taki wizerunek. Nasz czytelnik i jego znajomi zostali niemal pobici podczas weekendu w Gdańsku. Nie mogli tego zgłosić służbom, bo Straż Miejska pracuje od 7, a na policji nikt nie odbierał. – Jak chcą Państwa pobić, to bądźcie uważni a nie dzwońcie do nas – poradziła strażniczka, której koledzy godzinę później dawali im pouczenie za picie piwa. Tutaj już problemu z interwencją nie było.

REKLAMA
Strażnicy miejscy (nazywani też „mniejszymi” albo „straszakami miejskimi”) ciężko pracują na opinię łowców mandatów. Mało kto uważa, że ta służba ma pomagać ludziom, a nie zarabiać na mandatach. I są na to liczne dowody.
Nasz czytelnik spędził długi weekend w Gdańsku. Kiedy razem ze znajomymi przyjechał na miejsce dwóch mężczyzn zaczęło ich zaczepiać w sklepie nocnym. Zignorowali ich i poszli nad pobliską Motławę, ale ku ich nieszczęściu agresywni mężczyźni przyszli w to samo miejsce, znowu szukając bójki.
Tym razem byli jednak znacznie bardziej agresywni. – Co zwracało uwagę, to olbrzymia swastyka na całej szyi, zahaczając o twarz – opisuje jednego z nich nasz czytelnik. Agresorzy pytali o kluby piłkarskie i o to, dlaczego turyści nie chcieli się z nimi bić podczas pierwszego spotkania w sklepie. – Nie dość, że był pijany, to wyglądał na naćpanego, miał nienaturalnie biały język i coś nie tak z oczami – mówi.
logo
Fot. Mieczysław Michalak / Agencja Gazeta
Nasz czytelnik i jego znajomi musieli się ratować ucieczką. Postanowili jednak zawiadomić służby porządkowe. – Chcieliśmy tylko, żeby ktoś przyjechał i przeszkodził tym agresywnym ludziom. Przecież w każdej chwili mogli zaczepić kogoś innego – wyjaśnia. – Po nocy spędzonej w autobusie nie chcieliśmy się wplątywać w składanie zeznań na policji, spisywanie danych i inne procedury – dodaje.
Dlatego wybrali Straż Miejską. Ale operator telefonu stwierdził, że… zgłoszenia przyjmowane są dopiero od 7 rano i przełączył rozmowę do policji. Po kilku minutach oczekiwania na linii nasz czytelnik zrezygnował i się rozłączył. – Niedopuszczalne jest, że po przełączeniu na policję tyle czekałem na połączenie – narzeka. – To był automat z cyklu "niech klient się rozłączy, a jak mu zależy to poczeka. Na mnie podziałało. Ale gdyby coś się działo? – zastanawia się.
– To rzeczy ustalane odgórnie – mówi Karolina Podoska z gdańskiej Straży Miejskiej. – W tych sprawach z reguły zawiadamia się policję. Poza tym patrole pracują do 22, czasami są dedykowane patrole do późniejszych godzin, ale to najczęściej w związku z jakimiś wydarzeniami – dodaje. Dla porównania w Warszawie patrole Straży Miejskiej pracują także w nocy. Jak widać – można.
Nasz czytelnik stawia sprawę wprost: – Wiele się mówi o likwidacji straży miejskich. To, że ma ona godziny pracy tylko udowadnia jak pasożytniczą jest służbą – krytykuje.
Cała historia ma jeszcze epilog, który pokazuje podejście strażników miejskich do interesantów. Nasi bohaterowie po tej dość emocjonującej sytuacji postanowili pójść do parku i wypić kupione wcześniej piwo. Mieli tego pecha, że było już po 7.00, więc Straż Miejska zaczęła pracę. Szybko więc wypatrzył ich patrol dzielnych strażników. Nasi bohaterowie skorzystali z okazji i opowiedzieli całą sytuację.
– Jak chcą Państwa pobić, to bądźcie uważni a nie dzwońcie do nas – miał powiedzieć tonem pełnym pretensji jeden ze strażników. – Moja koleżanka odparowała: „Czy mówi pani to samo ofiarom gwałtu?”.
Straż Miejska w Gdańsku mimo zapewnień nie przysłała nam odpowiedzi na zadane pytania.