
Joga niedawno straciła swojego Michelangelo. Odszedł B.K.S. Iyengar, który w XX wieku zdefiniował jogę na nowo i podarował ją zwykłym ludziom na całym świecie. W Polsce ogromna większość osób ćwiczy według jego słynnej metody o cechach naukowej precyzji. Tygodnik „Time” zaliczył go do 100 najbardziej wpływowych ludzi naszych czasów.
REKLAMA
Żył, jak na Indusa, bardzo długo, ponad 95 lat. Jeszcze niedawno można było podziwiać jego piękną, codzienną praktykę w Indiach - praktykę doskonałą, uczciwą i nieustającą od osiemdziesięciu lat. W Punie, w środkowo-zachodnich Indiach, prowadził Instytut Jogi, do którego pielgrzymowały tysiące entuzjastów tej dyscypliny i sztuki. Nikt nie wyobrażał sobie, że ich Gurudżi (nazywany tak z szacunkiem) nie dożyje co najmniej stu lat.
Iyengar był symbolem zdrowia i osobistością w kulturze indyjskiej. Za swoje zasługi otrzymał najwyższe odznaczenie państwowe Padma Vibhushan. Jednak największy wpływ jego nauczanie wywarło na Zachodzie. Gdy pojechał tam sześćdziesiąt lat temu na zaproszenie Yehudi Menuhina, pytano go powszechnie, czy joga polega na leżeniu na gwoździach i żuciu szkła. B.K.S. Iyengar odmienił te wyobrażenia. Jemu głównie przypada zasługa za to, że joga na Zachodzie „dotarła pod strzechy”.
Ten sukces był okupiony tytaniczną pracą. Iyengar dał w życiu piętnaście tysięcy wyczerpujących pokazów-wykładów (średnio co drugi dzień). Każdy z nich był inspirujący, a jego asany przypominały piękne, ruchome rzeźby, jakby wyjęte spod dłuta Michała Anioła. Jednak nadludzki wysiłek pracy dla popularyzacji jogi, trauma skrajnej biedy i choroby przeżyte w młodości (na czele z gruźlicą), z których wyleczył się jogą, prawdopodobnie były przyczyną, że na końcu serce odmówiło mu posłuszeństwa.
Iyengar uczył jogi, a nie gimnastyki. Nie był człowiekiem-gumą, tylko kimś w pełni duchowo zintegrowanym, promieniującym mocną, czystą, dobrą energią. Zwykł mówić, że ciało jest świątynią, a asany modlitwami. Ciało i oddech były dla niego wehikułami medytacji. Na zajęciach przekazywał uczniom to, co było niedostępne widzom, którzy śledzili na scenie ruchy jego ciała. Uczył ich jak docierać do źródła energii i mocy, harmonii i spokoju w nich samych. Napisał dla nich najbardziej ceniony na świecie podręcznik „Światło jogi” (wydany też w Polsce).
Był skrajnie wymagającym, doskonałym nauczycielem, lecz zawsze najwięcej wymagał od siebie. Najwięcej troski poświęcał ludziom chorym; stworzył dla nich specjalne zajęcia, techniki, pomoce.
Nie tylko środowisko jego uczniów odczuwa dzisiaj wielką stratę. Odszedł król, odszedł lew jogi. Nic nie jest wiadomo o istnieniu drugiej osoby o podobnej wiedzy i charyzmie. Ktoś kiedyś powiedział, że tej rangi artysta rodzi się raz na dwieście, trzysta lat. Jak Michelangelo Buonarotti.
B.K.S. Iyengar wypowiedział się kiedyś o swoim nieuchronnym odejściu: „Śmierć nie jest ważna dla jogina; jest mu wszystko jedno, kiedy umrze. Nie jest istotne dla niego, co zdarzy się po śmierci. Interesuje go wyłącznie życie – to, jak może je wykorzystać dla wyniesienia rodzaju ludzkiego na wyższy poziom ewolucji... Nie interesuje go nic poza tym” (cyt.: „Drzewo jogi”).
Jest to jasna wskazówka dla spadkobierców jego dziedzictwa.