Najniższe zarobki, najwyższe bezrobocie. Mało nowo wybudowanych domów i tłumy emigrantów wyruszających po lepsze życie do większych miast i za granicę. Tak wypadło województwo podkarpackie w opublikowanych kilka tygodni temu wynikach Spisu Powszechnego 2011. Podobnie jak reszta tzw. "ściany wschodniej", która zamiast gonić resztę kraju, coraz bardziej od niej odstaje.
Wyniki ubiegłorocznego Spisu Powszechnego przyniosły złe wieści dla mieszkańców Podkarpacia i pozostałych województw "ściany wschodniej". Okazuje się bowiem, że mimo frazesów o wyrównywaniu szans, wspomaganiu zapóźnionej cywilizacyjnie "Polski B", sytuacja tych regionów wcale nie staje się lepsza. A przynajmniej nie wskazują na to dane. Bezrobocie, niskie zarobki i... uciekający mieszkańcy - to największe problemy tej części Polski.
Województwo podkarpackie z powodzeniem może aspirować do tytułu miejsca, gdzie żyje się najtrudniej. Mogliśmy się już przyzwyczaić, że za każdym razem ląduje na szarym końcu rankingów aktywności zawodowej i na czele statystyk bezrobocia. Nie inaczej jest tym razem. Spis Powszechny 2011 ponownie wykazał, że południowo-wschodnia część Polski odznacza się nadzwyczaj wysokim poziomem bezrobocia.
Na Podkarpaciu wskaźnik zatrudnienia nie sięga nawet 50 proc., co oznacza, że co druga osoba zdolna do pracy nie podejmuje zatrudnienia. Tylko w ciągu dwóch ostatnich lat z rynku pracy ubyło tam prawie 200 tysięcy osób! - Tam jest olbrzymia bariera fiskalna, która odgradza pracę od obywateli. Jeśli nawet pojawia się praca, to nie jest rejestrowana i pracuje się jedynie na czarno - mówi naTemat Andrzej Sadowski, ekonomista z Centrum imienia Adama Smitha.
Wysokie bezrobocie spowodowane jest też słabą opłacalnością prowadzenia gospodarstw rolniczych, a Podkarpacie to jeden z tych regionów, gdzie zatrudnienie w rolnictwie jest najwyższe. Słabo wykształceni rolnicy nie mają szans na pracę w innych zawodach, więc pozostaje im jedynie prowadzenie małych, przydomowych i nie przynoszących dochodu interesów. - Na małych podkarpackich areałach opłaca się mieć ziemię, by dostawać dotacje z Unii Europejskiej. Ale ziemia nigdy nie była źródłem utrzymania. To może być tylko uzupełnienie dochodów - wskazuje Sadowski.
1003 zł - taki dochód przypada na jednego mieszkańca województwa podkarpackiego.
Tych mieszkańców Podkarpacia, którzy znajdują legalną pracę, także nie można nazwać stuprocentowymi szczęściarzami. A to dlatego, że zarobki od wielu lat pozostają tu najniższe w kraju. "Diagnoza Społeczna 2011", badanie przeprowadzone pod kierownictwem socjologa prof. Janusza Czapińskiego, wskazała, że na "podkarpacką jednostkę" przypada rekordowe 1003 złote dochodu.
W sytuacji wysokiego bezrobocia i słabo opłacanej pracy (często poniżej pensji minimalnej) jedynym ratunkiem okazuje się dla wielu wyjazd za granicę. - Już od końca XIX wieku to był region, który charakteryzował się wysokim wskaźnikiem emigracji. Potem nasiliło się to w PRL i od 2004 roku, kiedy Polska wstąpiła do Unii Europejskiej. Mamy młode województwo i niestety te młode osoby nie mogąc znaleźć pracy coraz częściej emigrują - mówi dr Hubert Kotarski, socjolog z Uniwersytetu Rzeszowskiego. Statystyki mówią, że każdego roku w poszukiwaniu lepszego życia wyjeżdża z Podkarpacia ponad dwa tysiące osób. Część z nich nigdy nie wróci.
Emigrację, także tą wewnętrzną (młodzi wyjeżdżający na studia do dużych miast), widać też we wskaźnikach nowo budowanych domów. Każdego roku na Podkarpaciu osiedla się coraz mniej osób. - To jest drenaż mózgów, czyli odpływ najbardziej wartościowych, wysoko wykształconych osób. Jeśli prace znajdują poza województwem, tam też się budują - zwraca uwagę dr Kotarski.
Wszystkie te problemy gdzieś chowają się za politycznymi sloganami o "zrównoważonym rozwoju", "nowoczesnej polskie wsi" i "wsparciu dla Ściany Wschodniej". Zamiast gonić resztę Polski, "Polska B" konsekwentnie się od niej oddala. - Jakie wyrównywanie szans? O czym my mówimy? To czysta abstrakcja. Kto będzie inwestował na Podkarpaciu, skoro nawet dróg w tamtym kierunku nie ma - dodaje Andrzej Sadowski.
Reklama.
Andrzej Sadowski
ekonomista z Centrum imienia Adama Smitha
"Jeśli nawet pojawia się praca, to nie jest rejestrowana i pracuje się jedynie na czarno"
dr Hubert Kotarski
socjolog z Uniwersytetu Rzeszowskiego
"To jest drenaż mózgów, czyli odpływ najbardziej wartościowych, wysoko wykształconych osób. Jeśli prace znajdują poza województwem, tam też się budują"