
Prezes PiS stawił się przed sądem okręgowym w Warszawie w roli świadka, w cywilnym procesie o ochronę dóbr osobistych pomiędzy trójką dziennikarzy. Jarosław Kaczyński będzie miał dobre wspomnienia z wymiarem sprawiedliwości. Trzy dni temu w sądzie w Trójmieście zapomniał dowodu, ale przymknięto na to oko, a teraz okazuje się, że kilka dni wcześniej wraz z uzbrojoną ochroną ominął bramki bezpieczeństwa i udał się prosto na salę rozpraw.
REKLAMA
Lider Prawa i Sprawiedliwości w warszawskim sądzie zeznawał 9 września. Jest świadkiem w procesie pomiędzy Tomaszem Sakiewiczem (redaktor naczelny "Gazety Polskiej"), Anitą Gargas i Katarzyną Hejke, również związanymi z "GP" a Agorą, wydawcą "Gazety Wyborczej".
Zanim jednak doszło do rozprawy, na dziedziniec sądu Kaczyński zajechał w obstawie drugiego samochodu z ochroną. Uzbrojeni prywatni ochroniarze i sam polityk nie przeszli kontroli osobistej, chociaż to standardowa procedura.
– Jarosław Kaczyński nie został poddany rutynowej kontroli w związku ze sprawowaną funkcją posła RP (...) Nadmieniam, że osoby mu towarzyszące (ochrona) zostały potraktowane jako osoby wykonujące zadania służbowe – wyjaśniała "Wyborczej" sekcja prasowa sądu.
Okazuje się, że zwykły obywatel na takie traktowanie nie może liczyć. – W przypadku osób posiadających prywatną ochronę nie jest przewidziane zezwolenie na ich wejście z bronią. W sądzie nie ma depozytu broni i taki nie jest planowany – przekonują przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości.
Zachowaniem sądu zdziwieni są eksperci. Prof. Andrzej Zoll, były prezes Trybunału Konstytucyjnego i b. Rzecznik Praw Obywatelskich zauważa, że każdy musi poddać się kontroli w sądzie, nawet poseł. – Immunitet z tego nie zwalnia. Poseł świadek nie wykonuje w sądzie swoich obowiązków – wyjaśnia.
Źródło: "Gazeta Wyborcza"
