Kinga Dołęga-Lesińska to kobieta dynamit. Od lat siedzi w branży kinowej i swoją energię chce teraz spożytkować na walkę z długimi blokami reklamowymi. Jaki ma plan? 5 minut reklam, tańsze bilety, świetna atmosfera. Uda się? przeczytajcie wywiad z Kingą.
Kinga Dołęga-Lesińska: Moim zdaniem, a mam piętnastoletnie doświadczenie na rynku kinowym, w polskich warunkach to się nie sprawdzi. Właścicielem filmu jest dystrybutor, który nakłada odgórny zakaz przerywania filmu jako dzieła artystycznego.
Jak to wygląda za granicą?
Rozwiązania w tym zakresie są bardzo indywidualne. Na poszczególnych rynkach wygląda to bardzo różnie. Są kraje, w których kinowe projekcje są nawet przerywane reklamami - to może być przerwa na papierosa, czy na dolewkę napoju w barze kinowym. Za wschodnią granicą reklama kinowa zaczęła się rozwijać stosunkowo późno. Z kolei Wielka Brytania jest jedynym z pionierów reklamy w kinie.
To zostańmy przy tradycyjnym bloku reklamowym w kinie. Ile powinien trwać?
Prawo nie reguluje tych kwestii w żaden sposób.
A według ideii “Moje Kino” - akcji, którą pani wymyśliła, czyli krótkie reklamy, tanie bilety…
Moje Kino ma kilka wymiarów. Z jednej strony to akcja społeczna, która ma na celu propagowanie chodzenia do kina i wskazanie alternatywy dla międzynarodowych sieci kinowych. Są nią lokalne kina tradycyjne, których tradycja sięga często dziesiątek lat, ale technologiczne dysponują najlepszymi dostępnymi dziś rozwiązaniami. Moje Kino to także idea polegająca na przekazywaniu określonych wartości. Można ją zamknąć w zdaniu: Twoje kino, blisko domu. Chcemy przez to powiedzieć, że wspaniałe rzeczy nie muszą przychodzić do nas z zewnątrz. Nasza polityka handlowa zakłada, że blok reklamowy nie powinien przekraczać 5 minut! Z punktu widzenia reklamodawców, zaistnienie w bloku reklamowym, który trwa 5 minut, to gwarancja, że ich przekaz zostanie zapamiętany. Umiar potrzebny jest w każdej dziedzinie. Dzięki temu każdy zyskuje.
Lokalne tradycje zanikają. Słyszała pani o zamknięciu warszawskiej “Feminy”?
To trudny przypadek, jednak mocno trzymam kciuki za to kino. Ono działało w tym miejscu nieprzerwanie od kilkudziesięciu lat! Wiążę z nim wiele wspomnień - to w tym kinie oglądałam „Titanica”, w nim umawiałam się na randki, przed nim kupowało się nawet w swoim czasie bilet od „konika”…
Ponoć nie przynosiło zysków. Na Zachodzie jest to nie do pomyślenia?
Niewiele osób zdaje sobie sprawę, że na Zachodzie kina tradycyjne mają charakter butikowy - bilety na seanse są tam znacznie droższe niż do sieciówek. U nas jest zupełnie odwrotnie.
Czy zna Pani historię najdłuższego bloku reklamowego? Ile trwał, przed jakim filmem?
Trudno powiedzieć, które kino bądź sieć ma ten niechlubny chyba rekord na świecie. W Polsce dość głośny, bo opisywany przez media, był przypadek odnotowany przy okazji projekcji filmu „Wałęsa. Człowiek z nadziei” w Multikinie na warszawskim Ursynowie. Według przekazów medialnych blok reklamowy przed tym filmem trwał 45 minut. Słyszałam, że wielu widzów już straciło nadzieję, że doczeka się seansu.
Może bilety były za to tańsze?
Ceny biletów do kina w Polsce od lat budzą wiele emocji. Z jednej strony wiemy że w stosunku do cen w Europie Zachodniej są dość niskie. Jeśli jednak spojrzymy na to od strony relacji do zarobków przeciętnego Polaka, to okazuje się, że kino nie należy dziś do najtańszych rozrywek. Mimo tego pod względem wizyt w kinie nie jesteśmy w ogonie Europy. To dobry znak, świadczący o tym, że magia wielkiego ekranu przyciąga pokolenia Polaków.
To reklama ma wpływ na cenę biletu czy nie?
Emisja reklam w kinie oczywiście pozwala obniżyć cenę biletu. Ale ten argument nie może być to kartą przetargową i maczugą na widzów nieakceptujących 30 – minutowych bloków. Gdzieś bowiem znajduje się granica rozsądku, cienka linia, gdzie kończy się realny wpływ na obniżenie cen biletów, a zaczyna generowanie większych zysków dla wielkich sieci. To ta sama granica, która sprawi, że ich widzowie stracą przyjemność z przychodzenia do kina.
Kina zarabiają także na Snack-Barach. Mam wrażenie, że kina w ogóle zarabiają na nas ogromne pieniądze.
Kina skrzętnie wykorzystują swój potencjał, nic dziwnego, że każdy biznes kinowy stara się stać twardo na trzech nogach: sprzedaż biletów, sprzedaż bufetowa i reklama. Z mojego doświadczenia wynika, że jest to biznes opłacalny, ale jak każdy biznes, należy prowadzić go z głową. Pierwszym istotnym elementem zawsze jest pasja. Ale na nie zastąpi rachunku ekonomicznego. Należy więc precyzyjnie dobierać repertuar, godziny seansów, znać swoich widzów w znaczeniu marketingowym i wreszcie zaspokajać ich potrzeby.
Mam wrażenie, że kampania “Moje Kino” to parasol ochronny przede wszystkim dla kin tradycyjnych. Dlaczego pani to robi?
Pięć lat temu zajęłam się rynkiem kin tradycyjnych, bo poznałam wielu wspaniałych i oddanych spawie ludzi, którzy są z nim związani. Widziałam z jakimi problemami borykają się na co dzień.
Będę działać i walczyć tak długo, jak długo będę żyć. Bo kino to dla mnie nie tylko praca, biznes, kolejne wyzwanie, a czasem pot i łzy. Dzięki temu co robię, czuję, że żyję. Kino, to moje życiowe paliwo.