
Cala sprawa wydarzyła się w „dużym polskim mieście” na „czołowej krajowej uczelni”. Po powrocie z dwuletniego stypendium młody naukowiec miał nadzieję na przedłużenie umowy o pracę ze swoja alma mater, tak jak miał to obiecane przed wyjazdem. Jak podkreśla, mógł zostać na Zachodzie, ale chciał wrócić. Pomimo dużo skromniejszych apanaży.
– Ile pan tam zarobił? Ile zaoszczędził? To kupa kasy chyba była? – wypytuje. – Panie profesorze – dukam zdeprymowany. – Stypendium wynosiło 2 tys. euro miesięcznie, z kawałkiem. Równowartość ichniej średniej pensji. U nas to sporo, tam, przy dużo wyższych kosztach życia, nic nadzwyczajnego. Ale nie narzekam, trochę odłożyłem. – Konkretnie ile? – dociska szef.
– To chyba raczej moja sprawa, panie profesorze – odpowiadam zatem po chwili namysłu na jego pytanie. – Pan raczy żartować! – odparowuje. – Bez wcześniejszej kariery u nas nigdy by pan tam nie trafił. Pan sobie przez dwa lata balował po świecie, a tu ludzie za polskie skromne pensje tyrali. Uczelni coś się z tego urobku należy.
Doktorant usłyszał, że powinien „zapłacić uczelni” za to, że ta „umożliwiła” mu wyjazd za granicę. Problem polega na tym, że stypendium było wypłacane z unijnych pieniędzy, a młody naukowiec sam intensywnie pracował nad swoją karierą – publikował w zagranicznych pismach naukowych punktowanych na liście filadelfijskiej, był zapraszany na odczyty w Polsce i innych krajach, poświęcał czas i prywatne pieniądze na badania.
(...) już wiem, o co w tym chodzi. Chcą mnie przeczołgać, upokorzyć. Zrobić ze mnie klienta, ich żołnierza. Jednego z tych lizusów, co to ciągle pełzają przed profesorami, a z czasem – nawet jeśli nic istotnego nie zbadali, a ich książki roją się od błędów – sami awansują do towarzystwa.
Po iluś latach takich relacji są rzecz jasna kompletnie wyzuci z „młodzieńczych” naukowych ideałów. A co do mnie, oni dodatkowo wiedzą, że na żadnej innej uczelni pracy teraz nie znajdę, bo przeciągnęli sprawę do końca września, w tej branży wszystkie etaty na najbliższy rok są już rozdane. Pieprzę to. Nie po to zostałem naukowcem.