Jestem jednym z najmłodszych zegarmistrzów w Krakowie. Gdy pozamykają się wszystkie zakłady, ja ostatni zostanę na warcie - mówi Mariusz Puzio, zegarmistrz samouk, miłośnik zegarów antycznych.
Reklama.
Jak działa mechanizm zegara wiedziałem odkąd skończyłem 11 lat. Ojciec przyjaźnił się ze starym zegarmistrzem, który widząc moje zainteresowanie dawał mi różne wraki. Uciekałem do piwnicy rodziców, gdzie próbowałem je składać i czyścić.
Z czasem ojciec zaczął podwozić mnie do szkoły bo nie wierzył, że dojdę tam sam. Chowałem się za murem i jak tylko widziałem odjeżdżającą syrenkę, pryskałem. Truchcikiem wracałem pod dom, by schować się w piwnicy. Zegary były najważniejsze.
Gdy stanąłem przed wyborem szkoły zawodowej klasy zegarmistrzowskie działały ostatni rok. Nie było już nowego naboru, bo weszła elektronika i nikt już nie chciał zajmować się starymi czasomierzami. Ojciec chciał kontynuować rodzinną tradycję i wysłał mnie na mechanika samochodowego. Muszę przyznać, ze wyszło mi to na dobre, choć nie kumałem mechaniki pojazdowej. W warsztacie nauczyłem się pracować na tokarkach stołowych, obsługiwałem stacjonarne wiertarki, nauczyłem się frezować.
Ciągle jednak czułem niedosyt i z zazdrością podglądałem chłopaków z ostatniej klasy. Uczył tam stary czeladnik, brał budzik i rzucał nim o podłogę. Zadaniem ucznia było pozbierać wszystko do kupy. W ten sposób uczyło się ostatnie pokolenie zegarmistrzów, podczas gdy ja klepałem blachy.
„Z niego już nic nie będzie” wzdychał ojciec. Byłem w drugiej klasie, gdy na śmietniku wypatrzyłem stary stół pełen szuflad. Z kolegą wtargaliśmy go do piwnicy. Byłem bardzo dumny z nowego nabytku, pozostawało jednak pytanie co na tym stole ustawić.
W tym czasie Zespół Szkół Mechanicznych na Mickiewicza właśnie likwidował zegarmistrzowskie klasy i urządzali wyprzedaże sprzętów. – No dobra – powiedział ojciec – skoro uparłeś się na tego zegarmistrza, to kupię ci od nich tokarkę. Tak zacząłem składać swój warsztat. Zamiast specjalnych penset miałem szczypce dentystyczne, zwykłe kombinerki i jakieś śrubokręty. Ale już potrafiłem pracować niczego nie uszkadzając.
Różowych płynów wąchać nie wolno
Raz kolega przyniósł mi zegar z pożaru. Cała skrzynka spłonęła, został sam mechanizm. Podpytałem zaprzyjaźnionego zegarmistrza czym to wyczyścić. Wysłał mnie na Kazimierz do specjalnej hurtowni – kup płyn o nazwie GRONAL– polecił. Nie miałem wtedy profesjonalnej czyszczarki, rozcieńczyłem płyn w słoiku po ogórkach. Płyn był różowy, wyglądał fajnie, „trzeba powąchać”- pomyślałem i tak straciłem kontakt z rzeczywistością. Cuciła mnie mama, okazało się, że to był amoniak. Nauczyłem się wtedy, że wąchać nie wolno.
Sam wcześniej nie zbierałem zegarów, robiłem tylko renowacje na sprzedaż, ale z tamtych czasów został mi zegar z cieszyńskiej fabryki „Świt”. One dopiero teraz stają się popularne, wcześniej nie przedstawiały żadnej wartości.
To jest zegar wiszący, ma prostą skrzynię z posrebrzaną tarczą. Dolna część wykonana jest z kryształu. Mam do niego sentyment, bo to mój pierwszy zegar kupiony pod halą. Taszczyłem go z moją ówczesną dziewczyną. Ona dźwigała wahadło, ja niosłem resztę.
Innym razem będąc nastolatkiem kupiłem zegar kominkowy, cały w marmurze. Podobał mi się choć był w koszmarnym stanie. Brakowało mu figury wieńczącej, odpadała girlanda kwiatowa umiejscowiona z boku. Zegar był odlany z cefalu, bo w początkach XX wieku był problem z metalami szlachetnymi. Mechanizm był zgniły, nawet nie zardzewiały. Nie nadawał się do niczego. Dokupiłem do niego oryginalne części. Wystarczyło pokasować luzy na łożyskach i chodził.
Zatrzymał się tylko raz w godzinę moich urodzin, gdy kończyłem 21 lat. Wróciłem do domu nad ranem, zegar stał za pięć dwunasta. Nie mogłem w to uwierzyć, bo jak ruszyłem wahadłem i wszystko wróciło do normy. Żona żartuje, że chciał mi podziękować za to, że wyrwałem go śmierci. Kilka lat temu udało mi się do niego dokupić oryginalne kandelabry.
W 1999 roku spotkałem nauczycielkę z podstawówki. Na dzielnicy wiedzieli już czym się zajmuję i ona poleciła mi kontakt do swojego ojca, który kolekcjonował stare zegary. Był drobnym handlarzem, sprzedawał sprzęty pod halą targową i strasznie mnie żyłował, ale polecał też innym. To na nich się uczyłem, ale początki nie były łatwe. Lupa wypadała mi z oka, ciągle się bałem, że mi to oko zarośnie, ale klientów przybywało. Jeździłem na giełdy, odwiedzałem hurtownie, tu kupiłem pensetkę, tam czyściwo. Ale ciągle to była dziadownia, a nie żaden zakład.
Z piwnicy do muzeum
Po pięciu latach udało mi się wynieść z piwnicy. W kamienicy zwolniło się pomieszczenie po suszarni. Wreszcie był tynk i otwierane okno. Powoli zaczynałem się urządzać. – Nie chcesz kupić biurka?– zagadnął znajomy ojca, ten sam, który dawał mi pierwsze mechanizmy – Uczyłem się na nim zawodu od mojego mistrza. Pieniądze musiałem pożyczyć, bo interes jeszcze szedł słabo, ale wtedy byłem gotów oddać wszystko za XIX wieczne, zegarmistrzowskie biurko z żaluzją. Widnieje na nim pieczątka: Stanisław Rosół, zakład jubilersko-zegarmistrzowski w Toruniu.
W 2010 roku dostałem zlecenie na remont zegara wieżowego w Liszkach, rok później zaproszono mnie na noc muzeów do Nowego Targu. Aż z końcem 2011 roku przeniosłem się do wynajętej pracowni na ulicę Konarskiego, gdzie jestem do dziś. Chciałem, żeby to moje miejsce miało klimat jak w dawnych solidnych zakładach. Są tu dawne sprzęty, narzędzia z XIX wieku, a nie tylko nożyk do kopert i kilka bateryjek.
Jesienią zeszłego roku zadzwonił kolega z Collegium Maius – szukają konserwatora metalu i renowatora zegarów antycznych do muzeum uniwersyteckiego – powiedział – przyjdź czysty i trzeźwy, będzie rozmowa z kierowniczką. Dotychczas dłubałem sobie we własnej pracowni, a tu nagle – muzeum. Przede wszystkim przerażały mnie tony papierów które musiałem donieść. Żona pisała mi podania. No i w wieku 35 lat po raz pierwszy zacząłem wstawać rano do pracy.
Ale powoli czuję się tutaj jak w domu. W muzeum jest zegar, który wygrywa hejnał i mazurka Dąbrowskiego na piszczałkach fletowych. Są oryginalne astrolabia Kopernika i jego narzędzia pomiarowe. Wszystkiego dotykam, to niesamowite uczucie. Dorabiałem już wskazówkę do zegara kaflowego z końca XVII wieku. Niebawem pokażą go na wystawie. Ale moim największym marzeniem jest stworzenie całego mechanizmu od podstaw.
Próbowałem swoją pasją zarazić starszego synka, ale zdaję sobie sprawę, że przyszłość zawodu jest niepewna. W Krakowie zakłady prowadzą głównie synowie przejmujący interes po ojcach, ale większość z nich zajmuje się współczesną elektroniką. Ja nie naprawiam zegarków kwarcowych. Mam do nich żal bo odebrały życie starym mechanizmom. Ludzie kupują tanią elektronikę, zmieniają baterie raz na czas. Szajs wykończył wielką sztukę.
Reklama.
Udostępnij: 182
Mariusz Puzio, zegarmistrz
Jak zegary żyją z ludźmi przez lata to się je dobrze traktuje. Dlatego zawsze przeprowadzam wywiad z właścicielami. To ma ogromne znaczenie, czy zegar jest rodzinną pamiątką, czy ktoś go kupił w desie.