Jak to jest, że mamy w Polsce firmy IT realizujące kontrakty za setki milionów złotych czy euro - Asseco, Comarch czy Sygnity - a zlecenie budowy Platformy Wyborczej 2.0 dla Państwowej Komisji Wyborczej dostaje informatyk z plecakiem?
Dlaczego kluczowego projektu dla wyborów nie stworzyły największe czy najlepsze firmy z branży?
Wojciech Warski, prezes informatycznej firmy Softex Data i ekspert gospodarczy Business Center Club: Problem komisji wyborczej nie wynika z finansów czy jakiejś mizerii polskiego państwa. Urzędnicy zwyczajnie nie szanują ani własnej pracy, ani powierzonych obowiązków czy zadań. Nie mają wyobraźni pozwalającej myśleć o tym jak stworzyć system głosowania i obsługi wyborów wygodny dla obywateli i członków komisji. Oni przez trzy czwarte roku myślą jak ochronić swój tyłek na stołku, by nie podejmować żadnej decyzji – zwłaszcza przetargowej - o którą ktokolwiek mógłby się przyczepić. Gdy terminy są już napięte do granic możliwości, w naprędce przygotowują przetarg, w którym proponują wykonawcy niemożliwy termin do realizacji.
W tym wypadku możliwi termin to jaki?
Kilka miesięcy projektu i pisania kodu, łącznie rok aby powstał przetestowany system, potem szkolenia dla członków komisji. Każda firma IT z doświadczeniem powie to samo. Natomiast zadanie budowy systemu nie jest specjalnie trudne.
Pierwsza próba elektronicznego przesyłania danych o głosach miała miejsce ponad 10 lat temu. Członkowie komisji mieli przynieść własne komputery i wysłać pliki w Excelu do centralnej komisji. Wtedy okazało się, że Microsoft nie autoryzuje takiego zastosowania swoich programów
I taka amatorszczyzna na poziomie programu Office kwitnie do dziś. Afera z awarią systemu PKW dobitnie pokazuje jak realizowane są rządowe przetargi. Polecam wszystkim podatnikom aby dokładnie studiowali ten przypadek, bo można się dowiedzieć jak wydawane są nasze pieniądze.
Wszystkiemu winne jest kryterium najniższej ceny? Zawsze najtańszy oznacza najgorszy?
Niestety, w urzędach państwowych na ogół nie ma profesjonalnych projekt menedżerów, a tylko przypadkowe osoby przyuczone do zawodu i średnio wynagradzane. Dlatego specyfikacje przetargowe to zlepek pobożnych życzeń, różnych dokumentów i prezentacji na ten temat. Urzędnicy nie mają merytorycznej wiedzy, paraliżuje ich wizja, że przyjdzie inspektor Najwyższej Izby Kontroli czy CBA i spyta dlaczego wybrał Pan tę firmę. Tak przecież będzie także w sprawie afery z wyborami. Najniższa cena to idealne alibi, przecież dbamy o publiczne pieniądze. A to powinna być ostateczność, tylko gdy mowa jest o oczywistym zakresie usługi lub dostawy.
Często zdarzało się, że proponowano panu wykonanie projektu w nierealnym terminie?
Najwięcej źle przygotowanych projektów pojawia się, gdy ktoś w urzędzie odkryje, że za chwilę zmarnują się unijne środki albo przepadnie niewykorzystana część budżetu. To chyba najczęstsze wytłumaczenie tego polskiego bałaganu. Gdy pytam, dlaczego pracę, która powinniśmy wykonać w rok mamy pół roku słyszę: "bo przepadną unijne środki". To nie wszystko, bo te "biurwy" przygotowują od razu "dupokrytki" na wypadek, gdy projekt skończy się tak, jak w tych wyborach. Wpisują do umowy, że za wszystko, nawet za zgodę sanepidu, straży pożarnej czy konserwatora zabytków odpowiada wykonawca. Podpisujesz umowę jak w specyfikacji albo fora ze dwora.
Dlaczego więc znajdują się firmy gotowe podjąć się przygotowania dużego projektu informatycznego w trzy miesiące?
Polski rynek usług IT wygląda tak, że jest mnóstwo drobnej pracy i kilkanaście czy kilkadziesiąt poważnych zleceń z administracji publicznej. Wiele firm utrzymuje twórcze zespoły informatyków pod parą dając im te mniejsze robótki, a czekając na jedno czy dwa duże zlecenia. Dlatego zawsze znajdzie się kamikadze gotowy podjąć się niemożliwego, bo a nuż się uda.
Z systemu ePUAP, który kosztował prawie 100 mln zł, po kilku latach promocji korzysta tylko 100 tys. firm. Trzeba założyć profil, wysłać wniosek elektroniczny, potem potwierdzić dane na papierze. A zarejestrować samochodu przez internet i tak nie można. Czy urzędnicy wiedzą, czego chcą, jakiego systemu, z jakimi funkcjonalnościami, aby było wygodne dla obywateli?
Pracownicy administracji się tym nie przejmują. Sami nie znają życia, wymagania nie są konsultowane a procedury uzgodnieniowe trwają w nieskończoność. Zespoły nie są stabilne, bo są słabo wynagradzane lub źle zarządzane przez osoby z klucza. W rezultacie nie powstają dobre, przemyślane projekty. Jeśli w trakcie pracy nad jakimś rozwiązaniem informatycznym pojawia się problem np. międzyresortowy, to odpowiedź ze strony decydentów politycznych będzie zawsze ta sama: proszę tak zrobić, żeby było dobrze.
Kiedy odbędą się wybory w których oddamy głos przez internet i niemal od razu poznamy wyniki?
Trzeba by niezłego szeryfa, żeby uporządkował sprawy cyfryzacji państwa, a nie groteskowego ministra do spraw cyfryzacji. Zarówno Michał Boni, jak i Rafał Trzaskowski okazali się zbędni, mierni i nieskuteczni. Nawet boję się wyobrazić, ile publicznych pieniędzy marnujemy tkwiąc w epoce leśnych dziadków. Organizacja tych wyborów kosztowała 280 mln złotych.