Studenci nigdy nie uchodzili za aniołków, ale obecnie środowisko żaków coraz częściej okazuje się pełne przestępców.
Studenci nigdy nie uchodzili za aniołków, ale obecnie środowisko żaków coraz częściej okazuje się pełne przestępców. Fot. Franciszek Mazur / Agencja Gazeta
Reklama.
- Kiedyś słowo "student" coś znaczyło, do czegoś zobowiązywało. A dziś? - pyta w rozmowie z "Wyborczą" prof. Marek Opielak, były rektor Politechniki Lubelskiej. Wygląda bowiem na to, że degenerację środowiska studenckiego najlepiej widać właśnie w Lublinie, gdzie odsetek studentów w porównaniu do liczby mieszkańców miasta jest szczególnie wysoki.
Przez dekady był to dla lublinian powód do wielkiej dumy, ale dziś studenci Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, Wyższej Szkoły Społeczno- Przyrodniczej, czy wspomnianej Politechniki Lubelskiej stali się raczej dla mieszkańców miasta zagrożeniem.
Kilka dni temu studenci KUL i WSSP pobili starszego mężczyznę, który próbował przerwać ich masową libację na klatce schodowej jego bloku. Lubelscy żacy okazali się też dominującą grupą wśród sprawców brutalnego pobicia, do którego doszło w okolicach Placu Litewskiego. Gorąco było też na początku roku akademickiego, gdy dwóch przyszłych inżynierów zaatakowało w centrum miasta młodego człowieka.
Obyczaje studentów nie łagodnieją też na uczelni. Tam są mniej agresywni, ale o dobrych manierach trudno mówić... - Normą było, że na egzamin przychodzi się w garniturze, a dziś egzamin chcą zdawać osoby w krótkich spodenkach. Mogę takiej osobie zwrócić uwagę, wyprosić ją z sali. Ale co z tego, jak następnego dnia przyjdzie do mnie takich dwóch - żali się prof. Opielak.
Akademickie zwyczaje zaczęły zmieniać się tak głęboko, że na najbardziej prestiżowej lubelskiej uczelni, czyli Uniwersytecie Marii Skłodowskiej-Curie od tego roku wprowadzono obowiązkowe zajęcia z savoir-vivre dla studentów pierwszego roku.
Źródło: Wyborcza.pl