
Reklama.
Dziennikarstwo nigdy nie było stabilnym zawodem. Zamierza się Pan z niego ulotnić?
Tomasz Sekielski: Nie rzucam swojej profesji. Dalej będę jeździł po świecie i przygotowywał reportaże do programu "Po prostu". Wydawnictwo jest dodatkową działalnością.
Odczuwa Pan jakiś niedosyt?
Czuję potrzebę sprawdzania się na różnych polach. Szukam nowych wyzwań, a ponieważ zrodził się interesujący pomysł na stworzenie wydawnictwa, postanowiłem go zrealizować. Wyznaję zasadę, że lepiej żałować tego, co się zrobiło niż tego, czego się nie zrobiło i do końca życia zastanawiać się „jakby to było”.
Jaki jest cel? Domyślam się, że niekoniecznie pieniądze.
Znając już trochę rynek wydawniczy w naszym kraju wiem, że pieniądze to bardzo odległa sprawa, choćby ze względu na terminy płatności i zasady rozliczeń. Na razie inwestujemy, aby książki się ukazały, a autorzy dostali honorarium. Najpierw musimy zaistnieć, a wierzę w to, że mając dobrych autorów i ciekawe pomysły uda nam się to. Oczywiście nie ma to być działalność charytatywna i mam nadzieję, że za jakiś czas OD DESKI DO DESKI będzie nie tylko wychodzić na zero, ale zacznie zarabiać.
Przekaz medialny oparty na statystykach jest jasny: Polacy nie czytają.
Rzeczywiście, jest słabo z czytelnictwem. Ale są w naszym kraju pisarze i książki, które bardzo dobrze się sprzedają. Sam mam doświadczenia z mojej trylogii "Sejf", która jak na polskie realia sprzedała się naprawdę przyzwoicie. Myślę, że nie jest aż tak źle, jak mówią i że ludzie sięgną po coś, czego moim zdaniem na polskim rynku księgarskim wciąż brakuje.
To znaczy?
Dobrej literatury faktu. Oczywiście znalazłoby się kilka ciekawszych pozycji w ciągu ostatnich lat. Jest coraz lepiej, ale wydaje mi się, że jest tego wciąż za mało. Jeśli spojrzeć na popularność kanałów informacyjnych, która wskazuje na duże zainteresowanie ludzi wydarzeniami społeczno-politycznymi, to jestem spokojny o to. czy znajdą się czytelnicy dobrej literatury faktu poruszającej aktualne tematy.
A czy na takich książkach da się zarobić?
To nie jest biznes, który ma sprawić, że będę milionerem i nie będę musiał już nic w życiu robić, tylko patrzeć na przelewy, które wpływają na konto wydawnictwa. Na razie chcemy zamieszać na rynku wydawniczym. Choć wyobrażam sobie, że jak czytają to szefowie dużych wydawnictw, to właśnie w tym momencie tekstu zginają się w pół ze śmiechu i mówią: co on sobie myśli! [śmiech]. Ale ja nie boję się wyzwań i wierzę w to przedsięwzięcie. Inaczej bym się w to w ogóle nie pakował.
Rozmawiałem ostatnio z Jackiem Żakowskim który stwierdził, że kultura i sztuka nie istnieją w świecie polskich polityków. Że nie można spodziewać się reakcji z ich strony na ważne książki, które się ukazują, czy na ważne spektakle.
Tak, ale o kulturze nie dyskutuje się również dlatego, że dziennikarze nie zadają pytań. Kiedy pan widział ostatnio dziennikarzy, którzy pytają polityków co sądzą o danym wydarzeniu kulturalnym? Mamy "Idę" - wielką, polską nadzieję na Oskara. Prawicowe portale grzmią, że jest to film antypolski, niektórzy domagają się zmian w filmie. To znakomity punkt wyjścia do zorganizowania dużej debaty także z udziałem polityków o kreowaniu wizerunku Polski na świecie poprzez sztukę. Jednak nie słyszałem, by ktoś taką dyskusję zorganizował. Łatwiej nam dziennikarzom jest zapytać o to, co pan X sądzi o tym, co powiedział o nim pan Y.
Niespecjalnie się staramy, aby politycy czuli się zobowiązani do tego, by śledzić ważne wydarzenia kulturalne w Polsce i na świecie. Powinni mieć w tyle głowy, że dziennikarze mogą ich o to zapytać.
Niespecjalnie się staramy, aby politycy czuli się zobowiązani do tego, by śledzić ważne wydarzenia kulturalne w Polsce i na świecie. Powinni mieć w tyle głowy, że dziennikarze mogą ich o to zapytać.
Nauczyli się tego w kwestii wydarzeń sportowych.
Tak, niektórzy przygotowują sobie jakieś bon moty, aby sprawić wrażenie, że się znają na sporcie. Mają gotowy krótki komentarz bo wiedzą, że dziennikarz o to zapyta. Są politycy, dla których sport nie jest ważny, ale ich doradcy przed wywiadami dbają o to, by szczególnie po sukcesach Polaków wiedzieli kto, w co i z kim wygrał. Jak zaczną się pytania o kulturę, politycy poczują się zobowiązani aby i na ten temat coś wiedzieć. Może nawet przeczytają książkę raz w miesiącu.
Pana wydawnictwo w jakiś sposób uszczypnie polityków?
Myślę, że tak. Zaczynamy od serii kryminalnej, która będzie się nazywała „Na fAktach”. Będą to książki autorstwa Wojciecha Kuczoka, Łukasza Orbitowskiego, Huberta Klimko-Dobrzanieckiego i Sylwii Chutnik. Są to historie zbrodni, w których zapadły już wyroki, a na ich kanwie można powiedzieć coś o kondycji naszego społeczeństwa. Na pomysł tej serii wpadłem czytając po raz kolejny "Z zimną krwią" Trumana Capote'a. To powieść oparta na autentycznych wydarzeniach. Capote opisuje zabójstwo rodziny Clutterów w małym amerykańskim miasteczku, rozmawia ze świadkami i próbuje wejść w głowę przestępców. Pomyślałem sobie, że taki "true crime" napisane przez znakomitych polskich pisarzy, którzy raczej nie kojarzą się z literaturą kryminalną, zapewni z jednej strony wysoką jakość literacką, z drugiej będzie to szalenie interesując spojrzenie na nasze społeczeństwo. Każda zbrodnia mówi coś nie tylko o przestępcy ale i jego życiowym środowisku.
A jeśli chodzi o świat polityki?
W miarę szybko ukaże się mój wywiad rzeka z Grzegorzem Żemkiem, głównym bohaterem afery FOZZ. Nie udzielał on jeszcze tak obszernego wywiadu, a powiedział mi sporo ciekawych rzeczy. Mamy też bardzo konkretne pomysły na książki polityczne, dotyczące stricte polityki oraz jej kulisów. Nie mówię, że będą to wielkie newsy, które wywrócą naszą rzeczywistość do góry nogami. Ale ciekawie jest poczytać o wydarzeniach, które są naszą najnowszą historią i były niedawno na pierwszych stronach gazetach.
W rozesłanej informacji prasowej zapowiadacie, że wasze wydawnictwo będzie odkrywać mechanizmy skrywane, niejednoznaczne i nieoczywiste. Trochę mi to zapachniało macierewiczyzmami i prawicowymi portalami.
Nieee [śmiech]. Przypomnę, bo jestem z tego dumny, że jestem autorem filmu "Władcy marionetek". Pokazywał on mechanizmy działania polityków, kłamstwa, socjotechnikę. Bardzo protestuję przeciwko temu, żeby rezerwować możliwość interesowania się mechanizmami władzy wyłącznie dla prawicy. Myślę, że to każdego zaciekawi i każdy, kto interesuje się polityką, chętnie zajrzy za zamknięte drzwi gabinetów gdy nie ma kamer i politycy mogą wreszcie być sobą.
Do jak dużej grupy mają trafić wasze książki?
Do jak największej... Ale domyślam się, że raczej na początku nie będziemy mieli nakładów jak „Świadectwo” kardynała Stanisława Dziwisza, które sprzedawało się w setkach tysięcy egzemplarzy. W Polsce każdy wydawca powie, że sprzedaż na poziomie 10 tys. egzemplarzy jest dobra. Ja będę zadowolony, jak będzie po 20 tys., przynajmniej na początku. I tutaj znowu domyślam się, że ludzie z rynku wydawniczego chichoczą.
Będziecie rozgrzebywać dawne afery czy ujawniać nowe?
Jeśli chcemy wydawać książki ujawniające szokujące informacje, to muszą one być mocno sprawdzone. Musimy być pewni, że to co wypuścimy nie spowoduje, że będziemy bankrutami zanim na dobre się rozkręcimy. Ale zgłosiło się do nas paru autorów, którzy mają bardzo ciekawe projekty dotyczące niezwykle interesujących spraw i osób. Na razie jesteśmy na etapie weryfikacji, więc nie chcę więcej ujawniać na ten temat.
Ale newsy mają to do siebie, że "parzą". Ma się ochotę od razu je ujawnić.
Nie chciałbym składać obietnic, że będziemy mieli książki z wielkimi newsami. Na razie byłbym ostrożny w formułowaniem tego typu deklaracji. Czym innym są codzienne newsy którymi żyją media, a czym innym te książkowe gdy na przykład bohater jakiś ważnych wydarzeń z przed lat postanawia opowiedzieć „jak było naprawdę”. Wydając książki nie będę się ścigał z serwisami informacyjnymi. To nie miałoby sensu. Choć mam nadzieję, że o niektórych pozycjach OD DESKI DO DESKI będzie głośno.
Wyobraża pan sobie, że wydawnictwo pójdzie tak dobrze, że za dwa - trzy lata odsunie pan dziennikarstwo całkowicie na bok i zostanie wielkim biznesmenem?
Wielki już jestem... [śmiech]. Przynajmniej jeśli chodzi o gabaryty. Nie, ja nie nadaję się na biznesmena. Moja żona powtarza, że mam duszę artysty. Muszę robić coś twórczego. Oczywiście ktoś powie, że biznes też może taki być. Nigdy jednak sensem mojej pracy nie było zarabianie pieniędzy. Nienawidzę wypełniania faktur, dokumentów i robienia przelewów. To jest coś co muszę robić, ale bardzo tego nie lubię. Od tego mam współpracowników, a sam jestem bardziej od idei i wymyślania pewnych rzeczy.
A w jakim momencie swojej kariery dziennikarskiej Pan się znalazł?
W świetnym [śmiech]. Jestem w bardzo dobrym momencie, ponieważ robię to, co zawsze lubiłem najbardziej, czyli jestem reporterem. Jeżdżę po świecie i robię filmy dokumentalne, bo 40 minut reportażu to już właściwie film dokumentalny. Jestem związany z TVP, a jednocześnie mam swoją firmę producencką, co daje mi niezależność w działaniu. Jestem sterem, żeglarzem i okrętem, a to bardzo przyjemne uczucie.
Mam swobodę w planowaniu mojego życia. Nigdy mi nie brakowało swobody dziennikarskiej w pracy. Natomiast gdy człowiek pracuje na etacie i jest kontraktem mocno związany z jakąś firmą, to nie do końca czuje się swobodnie. Bycie na swoim ma też jednak minusy. Jeśli TVP nie przedłuży umowy ze mną, może się okazać, że w czerwcu zapukam do waszej redakcji i zapytam o wolne biurko. Choć widziałem, że robiliście nabór ostatnio, więc pewnie już nie ma.
Pańskie dziennikarskie marzenie?
Mam w planach zrobienie dużego filmu dokumentalnego o Ukrainie. Poza tym, z planów na ten rok, to chcę schudnąć. To był też cel na poprzedni rok, ale jak widać się nie udało. Mówię o tym pół żartem pół serio, ale to też marzenie zawodowe. Praca reportera w terenie wymaga dobrej kondycji fizycznej. Poza tym nie chcę by ktoś organizował akcję mojego odchudzania, tak jak zrobiła to minister Kolarska-Bobińska pisząc na twitterze "cała Polska odchudza redaktora Semkę". To był bardzo chamski tekst. Ale z drugiej strony pomyślałem sobie, że muszę się wziąć za siebie. To moje największe wyzwanie zawodowe na ten rok.