Mimo konserwatywnego zacięcia Polaków, do tematu homoseksualnych czy transseksualnych osób wielu podchodzi z dużą dozą łaskawości. "A niech oni sobie nawet żyją, tylko nie wystawiają się na widok publiczny ze swoimi zboczeniami". Prawicowi dziennikarze wyłamują się jednak z tego schematu i paradoksalnie stali się forpocztą ruchu uświadamiającego ludzi w Polsce, jak wygląda życie przedstawicieli środowisk LGBT.
Jednym z zadań prasy jest edukowanie. Pod tym względem tygodnik "W sieci" zdecydowanie się spisał. Jaka płynie nauka z demaskatorskiego tekstu o "odkrywaniu Grodzkiej"?
Dowiedziałam się dzisiaj, że mam prawo wiedzieć z kim Anna Grodzka je i śpi. Odmawianie mi tych informacji jest jak pogwałcenie podstawowych zasad demokracji. Rozumiem, że w myśl tej zasady tekst o Annie Grodzkiej był dopiero początkiem wielkiego cyklu o odkrywaniu. W tym momencie dziennikarz "W sieci" czatuje pod oknem Piotra Dudy czy Bronisława Komorowskiego, by sprawdzić, czy aby na pewno prowadzą przykładne małżeńskie życie.
To w końcu ważne i powinnam wiedzieć, czy osoby schlebiające konserwatywnym wartościom same żyją w zgodny z nimi sposób. Co się dzieje w domach kandydatów, gdy okna nie są szczelnie zasłonięte? Czy przechadzają się po swoich pokojach w strojach męskich, czy damskich? Czy brama wjazdowa im się zacina oraz jaki mają kolor samochodu. OK – w przypadku Komorowskiego będzie to o tyle trudne, że jest on urzędującym prezydentem, dlatego podglądanie go może wymagać nieco większej ekwilibrystyki, ale dla dziennikarza śledczego tygodnika "W Sieci" nie ma przecież rzeczy niemożliwych.
Dziennikarstwo śledcze
Publikacja "W Sieci" utwierdziła mnie tylko w przekonaniu, że dziennikarstwo śledcze prawej strony spełnia najbardziej wyśrubowane standardy. Dochodziłam do tego powoli, jednak artykuł o Grodzkiej upewnił mnie w tym przekonaniu.
Najpierw niezwykle niebezpieczna misja dziennikarki magazynu "Do Rzeczy", która narażając się na zdemaskowanie i rozszarpanie przez grono rządnych krwi feministek, nadludzkim wysiłkiem zapisała się na studia gender i po pół roku wcieleniówki, która była niemalże tak samo niebezpieczna jak przyłączenie się do szeregów ISIS, napisała reportaż, w którym ujawnia kulisy sekty gender.
Kolejną sensacją na miarę afery Watergate było ujawnienie obscenicznych praktyk seksualnych wieloletniego partnera posła Biedronia. W tym przypadku na trop afery wpadł dziennik "Gazeta Polska". Solidną robotę wykonał informator. Zarejestrował się bowiem na ogólnodostępne forum dla gejów, na którym to znalazł profil Krzysztofa Śmiszka (jak napisała GP człowieka "występującego w roli chłopaka Roberta Biedronia"). Właściciel profilu wawaevil na portalu gayromeo.com lubi niegrzeczne zabawy. Skąd wiadomo, że profil należy do Śmiszka? Bo jest on opatrzony zdjęciem pana Krzysztofa – proste!
Trzecia i nie mniej bulwersująca sprawa to rzeczona Anna Grodzka, która zdaniem publicystów "W Sieci" kobietą stała się po to, by zdobyć elektorat! Tutaj śledztwo wymagało ucieknięcia się do najnowocześniejszych technologii (wypytywanie sąsiadów, którzy obserwują Grodzką poprzez szczelnie zasłonięte okna), wystawanie pod domem Grodzkiej i obserwowanie, kto i o której stamtąd wychodzi oraz rzetelnego researchu, jak przeczytanie na Homopedii informacji o Lalce Podobińskiej.
Nie można odmówić dziennikarzowi obiektywizmu, wszak próbował się skontaktować z Lalką Podobińską, rzekomą partnerką Anny Grodzkiej. Wysłał do niej nawet zestaw pytań, który za zgodą adresatki został opublikowany na fanpage'u stowarzyszenia Trans-fuzja.
Naprawdę, nie potrafię zrozumieć dlaczego pani Podobińska nie zdecydowała się odpowiedzieć na te pytania. Są to przecież standardowe kwestie, które porusza się w wywiadach, zwłaszcza, gdy dotyczą osób startujących na najwyższy urząd w państwie. Wszak niebagatelne znacznie ma fakt, czy przyszły prezydent je śniadania samotnie czy w towarzystwie.
Jednym z moich największych odkryć jest natomiast fakt, że zdaniem publicystów tygodnika "W Sieci" w Polsce większe szanse na zdobycie prezydenckiego fotela ma transseksualna kobieta niż heteroseksualny mężczyzna w średnim wieku, biznesmen. Z tekstu wynika bowiem, że całe zamieszanie związane z operacją zmiany płci zimną kalkulacją. Cynicznym oszukaniem wyborców, byleby tylko dostać się do polityki.
Władza jest przecież nie lada pokusą, z pewnością na tyle pociągającą, by zmienić dla niej płeć, narazić się na publiczny ostracyzm, drwiny, niewybredne komentarze, żenujące okładki, bycie prezentowanym przez oponentów w odhumanizowany sposób (słynne Grodzkie), stracić czy nadszarpnąć relacje z rodziną. Po co to wszystko? Dla stuprocentowej pewności, że zostanie się wybranym na urząd prezydenta. W końcu dorośli mężczyźni, którzy zdecydowali się na operację zmiany płci są w Polsce czarnymi końmi w każdych wyborach. Społeczeństwo głosuje na nich jak zahipnotyzowane. I właśnie dlatego psim obowiązkiem dziennikarzy jest zdemaskowanie każdego, kto podstępnie zmienia się w transseksualistę, by zwiększać swój elektorat.
Obsesje prawicy
Jednak stosując retorykę tygodnika "W sieci" i innych mu podobnych aż ciśnie się na usta tytuł "Odsłaniamy prawicowe poglądy. To niepokorni dziennikarze zajmują się promowaniem środowisk LGBT!". Naprawdę, trudno mi zrozumieć, że media reprezentujące środowiska, których przedstawiciele otwarcie mówią o obrzydzeniu przedstawicielami mniejszości seksualnych, wchodzą transseksualistce do łóżka.
Czyli nie zgadzamy się na parady gejów, nie pozwalamy na ich małżeństwa nie chcemy ich widzieć w przestrzeni publicznej, ale jednak chcemy? Owszem, ale w bardzo konkretny sposób, taki, który odziera mniejszości z jakiejkolwiek prywatności, który ma udowodnić, że to sodomici, zbereźnicy, kłamcy i zboczeńcy. Tylko jeśli narracja poprowadzona jest tym torem, dla przedstawiciela mniejszości jest miejsce w społeczeństwie.
Zabawne, że prawicowe tuzy intelektualne prawicy wątpią w prawdziwość zmiany płci Anny Grodzkiej tylko dlatego, że nigdzie publicznie nie przyznała, że ucięła lub nie ucięła penisa. Przecież to jest rozumowanie na poziomie przedszkolaka - masz fiutka jesteś chłopakiem, nie masz jesteś dziewczyną. Na nic tłumaczenia, na nic tyrady o płci kulturowej. A nie, zapomniałam, gender to przecież też sekta.
Publicyści "W sieci" co najmniej trzy razy tłumaczą się w tekście, że nie kieruje nimi brudna ciekawość, tylko misja społeczna. Nie widzę tu żadnej misji. W tekście o Annie Grodzkiej jest stek kłamstw. Zdjęcie zaprezentowane w materiale jest fotografią domu Lalki Podobińskiej, a nie Anny Grodzkiej. W posesji mieszka nie tylko Podobińska i jej matka, lecz także mąż pani Lalki. No sodoma i gomora!
Żenujące jest to, że trzeba o tym pisać i tłumaczyć w jakich prywatnych stosunkach pozostają bohaterzy tej tragifarsy. Lalka Podobińska oświadczyła na swoim Facebooku, że razem z mężem składają pozew przeciwko tygodnikowi "W Sieci".
Anna Grodzka w rozmowie z naTemat przyznała, że sprawa jest dla niej emocjonalnie trudna. Pani Anna na swoim Facebooku skupia się na tematach frankowiczów, wyborów, ustawy dotyczącej zmian w polityce mieszkaniowej. Nie widzę informacji dotyczących środowisk homoseksualnych czy transseksualnych, tylko sprawy obywatelskie.
I szczerze ją podziwiam z jaką cierpliwością i kulturą osobistą znosi zamieszanie w okół swojej osoby.
Dlatego tym bardziej chybiony jest argument, że Grodzka afiszuje się ze swoją płcią i dlatego zweryfikowanie prawdziwości jej przemiany jest niezbędne. Dziennikarze "W sieci" pomylili dziennikarstwo śledcze z cyklem "z kamerą wśród zwierząt", tylko że w tym układzie, to zwierzęta trzymają kamerę.
Pytania publicysty "W Sieci" do Lalki Podobińskiej
1. Jaki jest charakter mają Pani relacje z panią Anną Grodzką? 2. Jak długo się znacie? 3. Czy mieszkacie razem i czy prowadzicie wspólne gospodarstwo domowe - jecie razem posiłki? - korzystacie wspólnie z samochodów? - czy posiadacie współwłasność? 4. Czy utrzymujecie relacje intymne? 5. Czy jest Pani, jak można dowiedzieć się z „homopedii.pl” osobą heteroseksualną.