Tajemnicze zniknięcie Władimira Putina zrodziło plotki i spekulacje. Jest chory? Oddał władzę? Nie żyje? A może tylko zrobił sobie urlop? Niezależnie od tego, jaka jest prawda, dla świata to kolejny dzwonek, by zastanowić się nad "życiem po Putinie". A dla Rosjan, czy w ogóle ono istnieje...
Państwo to on?
Prezydent Rosji od tygodnia nie pojawił się publicznie. Kreml zaprzecza, by był chory, ale natychmiast wróciły te same teorie spiskowe, które w różnej formie pojawiają się od dawna. Już w październiku 2014 roku amerykański dziennik "New York Post" pisał, że prezydent Rosji cierpi na raka trzustki, jedną z najbardziej śmiercionośnych form nowotworu. Z kolei teraz popularna jest wersja z udarem mózgu, którego Putin miał doznać kilka dni temu.
Oczywiście jest bardzo prawdopodobne, że wkrótce rosyjski prezydent wróci do obowiązków i jeszcze raz przetnie spekulacje. Nie zmienia to jednak faktu, że akurat w przypadku Rosji obecna niejasność jest na tyle specyficzna, że może i powinna wywołać pytania: "a co, jeśli...?" i "kto po Putinie?".
– Każda sytuacja, gdy coś się z nim dzieje, stawia takie pytania. Szczególnie to, czy Rosja jest przygotowana na rządy bez Putina. Bo tak jak Borys Jelcyn przygotowywał rosyjskie społeczeństwo, szukał następców i wskazywał, tak Putin nie dopuszcza myśli, że mógłby oddać władze. To jest bardzo niebezpieczne dla kraju – mówi naTemat dr Jarosław Ćwiek-Karpowicz, ekspert z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
Figurant na głowę państwa
Wyobraźmy więc sobie, że Putina nie ma. Z jakiegoś powodu – mniej istotne, z jakiego – przestaje rządzić. Co dalej? W "normalnym" kraju na pierwszym planie jest wtedy konstytucja. Ta rosyjska mówi, że osobą, która zastępuje prezydenta w momencie, gdy nie jest w stanie wypełniać swoich obowiązków, jest premier rządu. – Stało się tak pod koniec prezydentury Jelcyna, kiedy w noc sylwestrową z 1999 roku na 2000 stwierdził, że ustępuje. Automatycznie pełniącym obowiązki prezydenta stał się premier, czyli właśnie Putin – przypomina Ćwiek-Karpowicz.
Dziś w przypadku niedyspozycji Putina pełniącym obowiązki głowy państwa zostałby były prezydent Dmitrij Miedwiediew. Konstytucja nakazuje mu zarządzić przyspieszone wybory prezydenckie, które maja się odbyć nie później niż trzy miesiące po odejściu poprzednika.
Art. 92 Konstytucji Rosji
Prezydent Federacji Rosyjskiej zaprzestaje pełnienia obowiązków przedterminowo w przypadku swego ustąpienia, trwałej, spowodowanej stanem zdrowia, niezdolności do wykonywania obowiązków lub złożenia z urzędu, przy czym wybory Prezydenta Federacji Rosyjskiej winny się odbyć nie później niż w trzy miesiące od chwili przedterminowego zaprzestania pełnienia obowiązków.
Tyle prawo, bo wszyscy wiedzą, że w Rosji polityczna praktyka jest z nim wyjątkowo luźno związana. Analitycy są zgodni, że tuż po odejściu Putina rozpoczęłaby się wojna o władzę, w której Miedwiediew, jako figura dość słaba, byłby drugorzędną postacią. Jak mówi mój rozmówca, obecny premier to polityk niepopularny – zarówno w społeczeństwie i środowisku liberalnym, gdzie zawiódł nadzieje na normalizację i demokratyzację, jak i w środowiskach narodowo-nacjonalistycznych, gdzie już wcześniej nie był pozytywnie postrzegany. – Elita traktuje go jak marionetkę, którą łatwo sterować – twierdzi.
– Pełniący obowiązki prezydenta nie będzie w stanie kontrolować walki o władzę i brudnej polityki, której festiwal eksploduje przed wyborami – potwierdza w rozmowie z magazynem "The Week" Anna Arutunyan, autorka książki "Car Putin".
Jastrzębie zagryzą gołębie?
W tym miejscu zaczyna się obszar wyjątkowej niepewności i nieprzewidywalności. Wiadomo, że z Miedwiediewem w tle będzie rozgrywała się potyczka o sukcesję po Putinie. Nie wiadomo, a przynajmniej nie na pewno, między kim i jaką przybierze postać.
– Z reguły wymienia się dwie frakcje. Jastrzębi, czy partii wojny, gdzie gromadzą się osoby, które szefują strukturom siłowym. Z drugiej strony jest frakcja liberałów, którzy kontrolują finanse i gospodarkę – zaznacza ekspert PISM.
Jeśli chodzi o "frakcję jastrzębi", zazwyczaj pada kilka nazwisk. Na czele listy potencjalnych kandydatów do prezydentury jest Siergiej Szogu, minister obrony, którego pozycja w związku z wojną na Ukrainie znacznie się umocniła i który jest po Putinie najbardziej popularnym politykiem w Rosji. Dalej – Siergiej Iwanow, szef administracji prezydenta, czekista i weteran wywiadu, za którym stoją służby specjalne.
Tę flankę (tzw. siłowników) mocno kojarzy się także z Igorem Sieczinem, byłym współpracownikiem służby bezpieczeństwa, szefem państwowego koncernu naftowego Rosnieft. On wraz z dwoma wymienionymi generałami ma tworzyć "Politbiuro 2.0", jak o jastrzębiach mówi rosyjski politolog Jewgienij Minczenko.
Wojna i pokój
Nie wszyscy eksperci są jednak przekonani, że "siłownicy" będą w stanie zagarnąć władzę dla siebie. – Znaczenie tych, którzy stoją na czele struktur siłowych, jest wyolbrzymiane. Nie widać nikogo, kto stworzyłby silną grupę. To są osoby do wykonania pewnych zadań, mogą wspierać i inspirować Putina, ale sami z siebie są słabi. Dlatego teza, że generałowie szykują zamach stanu, jest wątła – przekonuje Ćwiek-Karpowicz.
Podobnie jest jego zdaniem z "liberałami", którzy nie mają swojego przedstawiciela, mogącego być kandydatem na prezydenta. Miedwiediew jest słaby, innych na horyzoncie nie widać. – Putin umiejętnie ich rozgrywa. Na przykład Boris Gryzłow, do niedawna szef Dumy i MSW, jest dziś zmarginalizowany – dodaje ekspert.
Dlatego tak trudno przewidzieć rozwój wypadków. Dziś nikt nie jest w stanie powiedzieć, cz np. Igor Sieczin traci wpływy, czy Miedwiediew zaczyna odbudowywać swoją pozycję. Wiadomo, że te dwie frakcje istnieją, ale co się z nimi stanie dalej? W zależności od tego, gdzie przyłożyć ucho, usłyszy się inną odpowiedź.
– Słaby prezydent i wojna frakcji może skutkować dramatycznym konsekwencjami – od masowych protestów do najgorszego scenariusza wojny domowej – stwierdziła nawet Anna Arutunyan.
Ćwiek-Karpowicz nie wierzy w taki scenariusz. Jak mówi, społeczeństwo nie jest aż tak podzielone – są skrajności, ale całe masy po prostu popierają prezydenta i władzę. Z kolei elitę zdominuje raczej chęć zachowania status quo. – Dlatego możliwe, że zgodzi się na słabego prezydenta, którym będzie sterować – podsumowuje.
Napisz do autora: michal.gasior@natemat.pl
Reklama.
Dmitry Oreszkin
analityk moskiewskiej Grupy Analitycznej Mercator
Z władzą w rękach tych osób reżim byłby bardziej autorytarny niż u Putina. Biorąc pod uwagę problemy ekonomiczne Rosji, zachodnie sankcje i wojnę na Ukrainę, mogłaby to być wojskowa junta.