W Smoleńsku był zamach. Koniec. Jeśli nie wierzysz, to jesteś nie tylko na usługach władzy (a ona na usługach Moskwy), ale w ogóle nie zasługujesz na możliwość publicznego wyrażania poglądów. Czeka cię nie tylko potok inwektyw (łącznie z groźbami), ale też próby wcielania ich w życie. Według niektórych wrogość jest tak silna, że ataki fizyczne będą coraz bardziej powszechne. Jednemu z dziennikarzy nieznani sprawcy włamują się do garażu, rysują samochód i odkręcają koła.
Choć zespół Antoniego Macierewicza wydaje kolejne raporty, organizuje konferencje prasowe i spotkania ekspertów, prawica już wie jak wyglądał poranek 10 kwietnia 2010 roku. Był zamach. Według ostatnich badań wierzy w niego 22 proc. Polaków. Większość z nich ma nikłe pojęcie o katastrofie smoleńskiej i raczej bezrefleksyjnie przyjmują to, co mówią politycy Prawa i Sprawiedliwości.
Ale jest też druga grupa, która nie tylko nie ma żadnej wątpliwości, że był zamach, ale i wrogo podchodzi do wszystkich, którzy uważają inaczej. Jeśli nie dają się przekonać kolejnymi prezentacjami panów Biniendy, Cieszewskiego czy Rońdy, są po prostu za głupi. Tak jak ci, którzy głosują na Platformę Obywatelską, bo tak zdiagnozował wyborców tej partii Jarosław Kaczyński. Niektórym niewierzącym (w zamach) odbierają nawet człowieczeństwo.
Krzysztof Czabański to jeden z czołowych publicystów prawicy i zaufany Jarosława Kaczyńskiego. Kiedy PiS doszedł do władzy, zrobił go prezesem Polskiego Radia. Dzisiaj odpłaca się on publicystyką na łamach "Gazety Polskiej", gdzie broni wizji świata lansowanej przez PiS. A robi to coraz ostrzej i bardziej brutalnie.
– W momencie kiedy pojawia się słowo "szczury", została przekroczona granica dobrego smaku – ocenił w TOK FM Bogusław Chrabota, naczelny "Rzeczpospolitej". – A jeśli "szczury" to dlaczego nie "karaluchy"? A jak "karaluchy", to co? Zniszczyć? Zadeptać? Przypomnę, że w Rwandzie przed ludobójstwem media nazywały przyszłe ofiary karaluchami. To deprawacja człowieka. Dehumanizacja – mówił dziennikarz.
A kiedy przestajemy traktować się jak ludzie, niektórym zanikają ludzkie instynkty i ograniczenia. To groźne, bo ataki słowne mogą zmienić się w fizyczne. – Znany dziennikarz telewizyjny: dwa razy mu się włamują do garażu, zdejmują wszystkie koła, rysują samochód i piszą "PO-wska świnia" – opisywał Tomasz Lis w piątkowym "Poranku TOK FM". Także niektórzy prokuratorzy, którzy zajmują się Smoleńskiem dostają telefony i anonimy z obelgami, a nawet pogróżkami.
Bo szczucie to podstawowa metoda prawicy. Jego elementem jest grzebanie w życiorysach. W krucjacie przeciw smoleńskim innowiercom jest ona stosowana często. Teraz ofiarami Doroty Kani i Macieja Marosza z "Gazety Polskiej" padli bracia Andrzej i Paweł Artymowicz. Obaj są ekspertami pracującymi przy śledztwie (jeden zajmuje się analizą dźwiękową, drugi kwestiami czysto lotniczymi).
Opisują oni partyjną przeszłość dziadka i ojca, nie wspominając ani słowem, że w PRL nie dało się zrobić kariery w wojsku bez wstąpienia do partii. Ci, którzy chcieli awansować, przyjmowali legitymację, nawet jeśli nie zgadzali się z linią partii.
W tym samym artykule pod lupę brana jest też przeszłość Wiesława Maksjana, ojca rzecznika Naczelnej Prokuratury Wojskowej, która prowadzi śledztwo. Choć zajmował się nasłuchem radiowym, jest przedstawiony jako funkcjonariusz Jaruzelskiego walczący z "Solidarnością". Taka kontrola kilka pokoleń wstecz czeka wszystkich, którzy są związani ze śledztwem smoleńskim i nie mówią o nim tak, jak chce prawica.