
Reklama.
W sondażach przedwyborczych Grzegorz Braun jest tam, gdzie głoszone przez niego poglądy: w głębokim niebycie. Jako że ekspozycja kandydatów w mediach jest pochodną ich poparcia kandydat na prezydenta nie może liczyć na zbyt szeroki dostęp do publiczności. Wyjątkiem była debata prezydencka zorganizowana przez TVP.
Jak podała Telewizja Polska średnia oglądalność debaty wyborczej wyniosła 3,1 mln widzów, a co najmniej 15 min program oglądało 4,5 mln ludzi. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że nie trafili na fragmenty, w których mówił Grzegorz Braun. Oglądając starcie pretendentów do Belwederu przypomniał mi się apel sprzed kilku tygodni, w którym proponowałem, by nie dawać trybuny ludziom pokroju Brauna.
A Braun idealnie wykorzystał swoją szansę. Do debaty w TVP podszedł na luzie, wiedząc, że nie musi nic udowadniać, że może tylko zyskać. Dzięki formule programu nieskrępowany mógł prezentować swoje credo. A to – choć mamy wolność słowa – nie mieści się w granicach cywilizowanego dyskursu politycznego.
O ile opinia publiczna uodporniła się na kolejne skandaliczne wypowiedzi Janusza Korwin-Mikkego, o tyle to, co mówi Grzegorz Braun jest nowe i szokujące. Pomimo tego żaden z polityków obecnych w studiu TVP nie zaprotestował, kiedy Braun wygłaszał swoje tyrady. Dlatego jeśli któryś z kandydatów może powiedzieć, że wygrał na debacie, to właśnie Grzegorz Braun. Niestety.
Napisz do autora: kamil.sikora@natemat.pl