Prokuratura bada nieprawidłowości przy zatrudnianiu asystentów przez posłów PiS. To może położyć się cieniem na prezydenturze Andrzeja Dudy, bo śledztwo dotyczy też jego.
Prokuratura bada nieprawidłowości przy zatrudnianiu asystentów przez posłów PiS. To może położyć się cieniem na prezydenturze Andrzeja Dudy, bo śledztwo dotyczy też jego. Fot. PE
Reklama.
Praca w Parlamencie Europejskim daje politykom wiele możliwości, bo Unia Europejska nie szczędzi środków na posłów. A także na ich asystentów (22 tys. euro miesięcznie). Każdy poseł dostaje stałą kwotę na swoich pomocników, którzy będą prowadzić jego biura w kraju i w Brukseli. Polscy deputowani korzystają z tej możliwości bardzo obszernie.
Bruksela stawia
Andrzej Duda miał 17 asystentów, na liście u Ryszarda Czarneckiego jest 15 osób, a bydgoski poseł Kosma Złotowski aż 18. W marcu Michał Krzymowski opisał w "Newsweeku", że europosłowie PiS dostali polecenie zatrudnienia pracowników, których partia musiała zwolnić w ramach zaciskania pasa. Dzięki temu nadal robili to samo, ale płaciła Bruksela, a nie Nowogrodzka.
Tak mieli być zatrudnieni m.in. pracownica biura partii, która zajmuje się też makijażem prezesa czy pielęgniarka, która opiekowała się Jadwigą Kaczyńską przez ostatnie półtora roku jej życia. Opłacani przez Unię asystenci odegrali też sporą rolę w kampanii wyborczej Andrzeja Dudy. Wg "Newsweeka" strukturami partii w Małopolsce zajmował się Włodzimierz Pietrus. Najpierw przez miesiąc zatrudniał go Duda, później Ryszard Legutko. Na pokładzie Dudabusa niemal zawsze była obecna Magdalena Żuraw, dawny "aniołek Kaczyńskiego". Widać to choćby na jej koncie na Twitterze.
Duda też pod lupą
Często na kampanijnych wydarzeniach można było też spotkać Marcina Kędrynę, znanego głównie jako blogera, ale także zatrudnionego przez Andrzeja Dudę. (Pełną listę asystentów Dudy można było przeczytać na jego stronie w Parlamencie Europejskim, ale po wygaszeniu mandatu zniknęła). Zgodnie z unijnymi regulacjami asystenci mogą pracować tylko nad sprawami związanymi z pracą ich szefów w Parlamencie Europejskim. Kampania prezydencka w Polsce zdecydowanie do takich nie należy.
Dlatego polska prokuratura wszczęła śledztwo, w którym zbada, czy polscy politycy oszukali Parlament Europejski. – Przede wszystkim będziemy badali regulacje dotyczące zatrudniania asystentów, ich pracy, zakresu obowiązków – wyjaśnia w rozmowie z naTemat Przemysław Nowak, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie, która prowadzi śledztwo. Bo to nie polskie prawo, a właśnie przepisy Unii i Parlamentu określą co oszustwem jest, a co nie.
Prokuratura wezwała asystentów
– Zakres śledztwa w tej chwili wyznacza zawartość artykułu w "Newsweeku", dlatego będziemy badać wszystkich posłów w nim opisanych. Nie ma powodów, by Andrzeja Dudę traktować jakoś inaczej – zaznacza Przemysław Nowak. Na razie na przesłuchania zaproszono asystentów. – Jako, że śledztwo toczy się w sprawie, a nie przeciwko komuś, wezwano ich w charakterze świadków. Przesłuchania zaplanowano na lipiec – mówi naTemat Przemysław Nowak.
W tej chwili nie wiadomo jednak jeszcze jak długo potrwa śledztwo. Na razie standardowe trzy miesiące, ale zapewne będzie przedłużane. Może jednak uda się uniknąć konieczności długotrwałego procesu uzyskania pomocy prawnej z Belgii. – Oczywiście decyzja leży po stronie prokuratora prowadzącego śledztwo, ale wydaje mi się, że będziemy próbowali na własną rękę uzyskać publicznie dostępne dokumenty, które regulują warunki pracy asystentów – dodaje rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Łagodny Schulz
Jeśli śledczy uznają, że politycy złamali prawo, grozi im nawet 8 lat więzienia. To wzbudziło reakcję polityków PiS. – Każdy gospodaruje pulą, tak jak uważa – tak w RMF FM bronił Dudy Krzysztof Szczerski, przyszły minister w jego kancelarii. Poseł PiS dziwi się też, dlaczego polska prokuratura zajęła się sprawą, skoro Parlament Europejski nie wnosił o jej ściganie. Zgodnie z Kodeksem karnym prokuratura ściga oszustwa z urzędu, wyjątkiem jest jeśli sprawa dotyczy członków rodziny - wtedy zajmuje się sprawą na wniosek pokrzywdzonych (paragraf 4).
To nieco zastanawiające, że Parlament Europejski nie przygląda się dokładniej polskiej delegacji, bo jak pisał "Newsweek" wcześniej poprosił o śledztwo w sprawie analogicznych praktyk u francuskich konserwatystów. Jak dowiadujemy się w Parlamencie Europejskim, Martin Schulz nie był tak srogi wobec polityków PiS i nie zdecydował się na zawiadomienie OLAF (instytucja do badania nadużyć finansowych w UE).
Ale to nie oznacza, że to koniec kłopotów posłów PiS. – Urząd może sam rozpocząć dochodzenie na podstawie informacji medialnych – wyjaśnia w rozmowie z naTemat przedstawicielka biura prasowego Parlamentu Europejskiego. Ale wystarczająco niebezpieczne będzie już, jeśli do konkluzji dojdą warszawscy prokuratorzy. Ta sprawa może się położyć cieniem na prezydenturze Andrzeja Dudy i na kampanii wyborczej PiS.

Napisz do autora: kamil.sikora@natemat.pl