"Multikulturalna epidemia gwałtów" – to tytuł jednego z wielu artykułów, które zwracają uwagę na rzekomo kolosalny problem przestępczości seksualnej w Szwecji. Internet ochrzcił ten kraj "europejską stolicą gwałtu", bo statystycznie wypada w tej kwestii dużo gorzej niż wszyscy. Problem w tym, że za statystyką kryje się grubymi nićmi szyta manipulacja. Czas, by ostatecznie ją wyjaśnić.
Liczby i świat na opak
Które państwa są "stolicami porwań" na świecie? – takie pytanie zadał w tekście o gwałtach w Szwecji dziennikarz BBC. Natychmiast pospieszył z wyjaśnieniem, że statystyki wskazują na... Australię i Kanadę, które notują dużo więcej uprowadzeń niż np. Kolumbia i Meksyk. Czy to oznacza, że mieszkańcy państw - niechlubnych rekordzistów muszą drżeć przed kidnapingiem? Oczywiście, że nie.
Po prostu Australijczycy i Kanadajczycy do statystyki uprowadzeń włączają także rodzicielskie kłótnie o dziecko, np. w sytuacje, kiedy ojciec zabiera pociechę bez zgody matki. Stąd wzięły się dane, które teoretycznie pozwalają mówić o światowych "stolicach porwań".
Ta historia przypomina mi się, kiedy po raz kolejny widzę w sieci tekst mówiący o pladze gwałtów w Szwecji. Takich publikacji pewnie by nie było, gdyby nie towarzyszące im założenie, że imigranci (koniecznie islamscy) odpowiadają za lwią część napaści seksualnych. Ale ich sednem jest właśnie statystyczny wniosek mówiący o tym, że nigdzie nie gwałci się tak, jak w Szwecji. Ma on tyle wspólnego z prawdą, co epidemia porwań w Australii i Kanadzie.
Definiując gwałt
Co mówią statystyki? Jeszcze niedawno notowano w Szwecji 63 gwałty na 100 tys. mieszkańców. Trzy razy więcej niż w sąsiedniej Norwegii, dwa razy więcej niż w USA i Wielkiej Brytanii, 30 razy więcej niż w Indiach.... W publikacjach na ten temat zwraca się uwagę, ze w 1975 roku zanotowano "tylko" 421 gwałtów, a w 2014 roku ponad 6 tysięcy. To wzrost o prawie 1500 procent.
Właściwie na tym można zakończyć wyliczankę. I do takich danych ogranicza się zazwyczaj analiza problemu. Niesłusznie. Wszystko wyjaśnia bowiem odpowiedź na pytanie, skąd tak duże liczby i tak duża różnica w porównaniu do innych krajów.
Powód pierwszy – definicja gwałtu. Od 1 kwietnia 2005 roku w Szwecji obowiązuje szersza definicja prawna przestępstw seksualnych niż w innych krajach. Zawiera ona także przestępstwa do tej pory kwalifikowane jako wykorzystanie seksualne.
"Poza tym jeśli kobieta idzie na policję i mówi, że mąż czy narzeczony gwałcił ją codziennie przez rok, policja musi zarejestrować każdy incydent, czyli ponad 300 gwałtów. W wielu krajach byłoby to uznane za jeden przypadek gwałtu" – tłumaczyła BBC Klara Selin, socjolożka z Narodowej Rady ds. Przeciwdziałania Przestępczości.
Ten argument został dobrze podsumowany przez BRA, czyli szwedzki urząd ds. prewencji. Instytucja stwierdziła, że badania porównawcze prowadzone na statystykach dotyczących gwałtu pokazują, iż Szwecja jest na średnim poziomie, jeśli porównać ją z innymi krajami Europy. Nie dzieje się tak z powodu różnych policyjnych procedur i prawnej definicji. Warto o tym pamiętać, jeśli ktoś zabiera się do porównania suchych statystyk.
Kultura alarmowania
Powód drugi jest nie mniej istotny. Chodzi o świadomość Szwedów i Szwedek dotyczącą gwałtu i to, jak się zmienili pod tym względem w ciągu ostatnich 20 lat. Wspomniana socjolożka oceniła, że lata uświadamiania kobiet zrobiły swoje – mało która ma obawy przed tym, by zgłosić gwałt na policję. To ten złowieszczo brzmiący skandynawski "dżender".
"Statystyki prawdopodobnie nie są więc wynikiem większej liczby przypadków przemocy seksualnej w Szwecji, ale większej liczby zgłaszanych przestępstw" – podkreśla "New York Times".
Dziennik podkreśla, że 85 proc. szwedzkich mężczyzn bierze urlopu rodzicielskie i generalnie równość płci ma tam zastosowanie zarówno w domu, jak i w pracy. To sprawia, że tabu dotyczące gwałcicieli znika.
"My prawnicy czasem żartujemy, że niedługo trzeba będzie mieć pisemną zgodę zanim pójdzie się z kobietą do łóżka" – skomentował w wypowiedzi dla "NYT" Bengt Hesselberg, ekspert specjalizujący się w sprawach dotyczących przestępstw seksualnych.
Liczby w służbie polityki
Podobne nieporozumienia i manipulacje warto wyjaśniać, bo często stają się one argumentem w politycznym sporze. Tak było kilka miesięcy temu w Polsce. W dyskusja o przemocy wobec kobiet prawica przekonywała, że nie potrzebujemy żadnych antyprzemocowych konwencji, bo u nas kobiety narażone są na przemoc trzykrotnie rzadziej niż w krajach skandynawskich.
Odpowiedzią na taką retoryką były właśnie różnice kulturowe. Niedawno przeprowadzono w Warszawie badanie, z którego wynikało, że Polacy nie uważają jednokrotnego uderzenia w twarz za przemoc w rodzinie. Np. w Szwecji taka postawa jest nie do pomyślenia.
– Jak wychodzę z psem na spacer, to statystycznie rzecz biorąc mamy trzy nogi. Tak to jest z sondażami i statystykami – skomentowała wtedy szefowa Ogólnopolskiego Pogotowia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie "Niebieska Linia". Trzeba do powtarzać do skutku.