Ernest Wilimowski - geniusz polskiej i niemieckiej piłki nożnej.
Ernest Wilimowski - geniusz polskiej i niemieckiej piłki nożnej. Domena publiczna

Rudowłosy, często uśmiechnięty, z charakterystycznie odstającymi uszami, bywało, że noszony na rękach przez kibiców i kolegów z drużyny. Tak jak po pamiętnym, zwycięskim, ostatnim przedwojennym meczu Polski z Węgrami, rozegranym w Warszawie 27 sierpnia 1939 roku. Ernest Wilimowski, autor hattricka, był wtedy na ustach wszystkich rodaków. Przyszła wojna... i wymazano go z pamięci.

REKLAMA
Żył w czasach, w których trzeba było dokonywać trudnych, niełatwych do zrozumienia z perspektywy czasu, wyborów. Nie wszystkie da się dziś usprawiedliwić. Na tym polegało nieszczęście genialnego zawodnika. Z krwi i kości Niemca (przyszedł na świat w niemieckich wówczas Katowicach), który zawsze uważał się za górnośląskiego patriotę - w 1922 roku część Górnego Śląska, po trzech powstaniach zbrojnych i plebiscycie, przyłączono do Polski. W piłkę Wilimowski zaczął grać już jako... polski obywatel.
logo
Mecz piłki nożnej Ruch Hajduki Wielkie - Dąb Katowice. Wilimowski strzela bramkę. Fot. NAC
Jako młodzieniec miał wszelkie "papiery" na gwiazdę futbolu. Na co dzień występował w klubie 1. FC Kattowitz, później przeszedł do ówczesnej potęgi - Ruchu Wielkie Hajduki (Ruchu Chorzów). Kibice uwielbiali oglądać tego niesamowitego lewego łącznika w akcji - trudno się dziwić, bo takiej skuteczności zazdrościł mu każdy, choć warunkami fizycznymi wcale nie mógł się pochwalić (niewiele ponad 170 cm wzrostu). Nadrabiał szybkością, zwrotnością, przytomnością umysłu. On sam żartował, że wiele zawdzięcza... sześciu palcom u prawej stopy.
Snajper to był niesłychany. W lidze rozegrał łącznie 86 spotkań zdobywając 112 bramek. Nie tylko ten jeden wspaniały wynik należał do popularnego "Eziego". Wciąż rekordowy jest jego wyczyn z meczu Ruchu - 10 bramek w jednym spotkaniu! Pozytywnie zaskakiwał także w reprezentacji - począwszy od debiutu, jeszcze jako 17-letni chłopak, w meczu z Danią; po słynne występy przeciw Brazylii i Węgrom.
logo
Fot. NAC
O klasie Wilimowskiego niech świadczy fakt, że w 1938 roku trafił na okładkę prestiżowego niemieckiego pisma futbolowego "Kicker". Jeden z jego publicystów Werner Schilling napisał po wojnie, że "Ezi" to geniusz futbolu, "Pele i Best w jednej osobie".
Doprawdy, rok przed wybuchem wojny piłkarz z Katowic był na ustach wszystkich. W meczu z canarinhos podczas mundialu, przegranym 5:6, umieścił piłkę w siatce przeciwnika aż czterokrotnie. Gwiazdor polskiej reprezentacji jeszcze przynajmniej raz był w glorii. Gdy wojska niemieckie stały już na granicy z Polską, gotowe do rozpoczęcia wojny, w Warszawie Polska rozegrała mecz z inną potęgą. Ograliśmy Węgry 4:2. "Ezi" zdobył hattricka, na dodatek to po faulu na nim sędzia wskazał na "jedenastkę". Wygraliśmy z wicemistrzami świata!
"Ezi" był bohaterem. Za kilka dni, już po niemieckiej agresji na Polskę, zacznie się nowy rozdział życia superstrzelca. Wielu rodaków - wspartych głosem komunistycznej propagandy - wyklęło go później na zawsze. Początek wojny był istotną cezurą w karierze Wilimowskiego - przygodę z polską piłką zakończył mimowolnie z wynikiem 21 bramek na 22 występów. Po klęsce kampanii 1939 roku rodzinny region Górnego Śląska został włączony do III Rzeszy. Tysiące osób musiało zadeklarować swoją przynależność narodową. Wśród nich także "Ezi".
Nie chciał zrywać z futbolem, a jednocześnie zapewne miał świadomość sytuacji, w jakiej się znalazł. W końcu podpisał volkslistę (niemiecką listę narodowościową). Pozwolono mu dalej kopać piłkę, nie tylko na poziomie klubowym. Wilimowski, "ukradziony" przez Hitlera, rychło stał się gwiazdą niemieckiej reprezentacji.
Gdy kraj, z którym święcił dotąd największe triumfy, zmagał się z koszmarem okupacyjnego terroru, on biegał po boisku w koszulce ze swastyką. Ale kazus piłkarza nie był bynajmniej wyjątkowy - wielu graczy ze Śląska, występujących przed wojną w polskiej kadrze, wyjechało do Rzeszy. Część dostała powołania do Wehrmachtu. Ich późniejszy los był różny - przykładem były piłkarz Henryk Mikunda, który pod Monte Cassino przeszedł na polską stronę.
logo
Domena publiczna
Wilimowski pełnił w Niemczech Hitlera funkcję policjanta. Jego matkę, Paulinę, wywieziono... do Auschwitz. W międzyczasie, w 1941 roku, "Ezi" zadebiutował w kadrze Niemiec meczem z Rumunią. Rok później, w czasie spotkania z tym samym rywalem, kilkadziesiąt tysięcy ludzi wiwatowało w Bytomiu na cześć Wilimowskiego. Byli wśród nich przyszli wielcy piłkarze - Ernest Pohl i Gerard Cieślik.
Wilimowski jeszcze przez wiele miesięcy był dla Niemców bohaterem - pamiętano choćby jego wyczyn z meczu ze Szwajcarią z 1942 roku (4 gole), ale sport w końcu ustąpił miejsca machinie wojennej, tym bardziej, że od 1943 roku Niemcy ponosili klęskę za klęską. "Ezi" dalej występował na boisku, grywał w rozgrywkach klubowych.
W powojennych relacjach Wilimowski zawsze z sentymentem wspominał Górny Śląsk, choć już nigdy do niego nie wrócił. Niewykluczone, że w Polsce Ludowej stanąłby przed sądem.

Napisz do autora: waldemar.kowalski@natemat.pl

Dział Historia od teraz także na Facebooku! Polub nas!