Jakub Różalski, 34 lata. Ilustrator i artysta koncepcyjny, mieszkający i pracujący w Krakowie. Jego twórczość porusza cały świat, a z propozycjami współpracy odzywają się z samego Hollywood. Historia Polski dawno nie poruszała takich tłumów, jak ta w jego wydaniu. Niedługo ukaże się gra oparta na jego dziełach. Mocne. Ważne. Piękne.
Jakub Różalski: Rysuję i maluję odkąd sięgam pamięcią, każdą wolną chwilę spędzałem rysując. Jako dziecko byłem astmatykiem, sporo chorowałem, dlatego większą część dnia spędzałem w domu i miałem sporo czasu na rysowanie. Na początku były to kredki i mazaki, potem ołówek, farby... dzisiaj również tablet cyfrowy.
Na pewno to, co tworzyłem jako młody dzieciak, nie przypominało tego, co tworzę dzisiaj. Zawsze jednak były to fantastyczne światy, rycerze, smoki, jacyś bohaterowie, wojna. Pamiętam, że miałem taki zwyczaj, że rysowałem olbrzymie panoramiczne bitwy, gdzie ścierały się ze sobą dziesiątki, jeśli nie setki postaci. Nie mogłem tego zmieścić na jednej kartce od bloku, sklejałem kilkadziesiąt kartek obok siebie i kontynuowałem rysowanie. Oczywiście technicznie to nie były zbyt imponujące dzieła, ale bardzo kreatywne i bez ram narzuconych wiedzą i warsztatem. Miałem wiele takich 'posklejanych' obrazów w dzieciństwie.
Czy od początku tworzył Pan takie dzieła, jak teraz, czy może był to proces?
To był płynny proces. Nie było to tak, że wstałem pewnego dnia z łózka i stwierdziłem, że będę artystą i to jest to, co chcę robić w życiu. Tak się szczęśliwie złożyło, że pasja z czasem przekształciła się w pracę. Zawsze interesowała mnie historia i fantastyka, różne kultury i światy.
To były też czasy wypożyczalni kaset VHS, pierwszych komputerów i gier wideo, to wszystko strasznie działało na moją wyobraźnię i inspirowało. Dziesiątki razy oglądałem 'Krzyżaków" czy "Czterech Pancernych i Psa", nie wspomnę o "Gwiezdnych Wojnach". Pasjonowałem się modelarstwem i lotnictwem wojskowym. Można powiedzieć, że miałem własny świat, zresztą jest tak do dziś. Myślę, że to wszystko wciąż widać w mojej twórczości. Malarstwem, jako takim zacząłem interesować się dość późno. Na początku największą inspiracją były dla mnie filmy, książki, gry.
Historical/fiction project 1920+ to zbiór niezwykle mocnych prac. Czy są one raczej powrotem do przeszłości, czy wizją tego co nas czeka?
Zdecydowanie jest w tych pracach więcej tęsknoty za czasami które minęły i mojej przygody z historią, niż przewidywanie tego co będzie. Niestety, patrząc na to co się dzieje na Ukrainie, czy generalnie na świecie, wyszło na to, że moje obrazy niebezpiecznie zaczęły znajdować odbicie w rzeczywistości...
Cały ten projekt wziął się jednak głównie z tego, chciałem stworzyć coś bardziej osobistego. Pierwsza Wojna Światowa i okres międzywojenny, zawsze szczególnie mnie fascynował. Ta mieszanka przeszłości z przyszłością, tradycji z nowoczesnością i technologią. Olbrzymie działa, machiny bojowe, pierwsze czołgi na jednym polu bitwy obok kawalerii i broni białej.
Nie jest to najłatwiejszy czas w historii.
Był to ważny i interesujący okres w dziejach Polski i Europy. Mało kto na świecie, poza pasjonatami historii, zdaje sobie sprawę, że gdyby nie Polska, biorąc pod uwagę jakie nastroje panowały po wojnie w Europie zachodniej, rewolucja bolszewicka prawdopodobnie ogarnęła by większość Europy. Postanowiłem stworzyć alternatywny świat, oparty jednak i mocno osadzony w historii Europy z lat 1914-1920. Punktem centralnym projektu jest wojna Polsko-Bolszewicka, ale również dzika przyroda i Polska wieś.
Zupełnie niespodziewanie, projekt stał się strasznie popularny w internecie, bardzo wiele zachodnich portali zaczęło o nim pisać i udostępniać moje prace. Tak naprawdę to, co robię jest dużo bardziej popularne i cenione na zachodzie niż w Polsce, ale to się powoli zmienia, co mnie bardzo cieszy.
Skąd w ogóle pojawił się pomysł do tworzenia takich dzieł?
Staram się malować to, co mnie najbardziej interesuje i czym pasjonowałem się całe życie, bo to zwyczajnie sprawia mi najwięcej przyjemności. Ludzie często mnie pytają, czemu tak często maluję zimowe krajobrazy. Bo lubię. Nie lubię lata, nie lubię intensywności koloru i światła, wolę szarości i baśniowy nastrój jaki niesie zima czy jesień.
A skąd czerpie Pan inspiracje?
Główną inspiracją jest dla mnie historia, dzika przyroda, książki, filmy, ale również codzienne życie. Inspirację można znaleźć praktycznie we wszystkim. Bardzo inspiruje mnie też malarstwo, szczególnie XIX wieczne. Uwielbiam Chełmońskiego i rosyjskich realistów jak Ivan Shishkin.
Czym zatem jest gra „Scythe”, o której sporo mówi się już w sieci?
Scythe (w polskiej wersji będzie to prawdopodobnie 'Kosa' ) to strategiczna gra planszowa z elementami przygodowymi. Osadzona jest w realiach alternatywnego uniwersum, jakie stworzyłem w swoim projekcie 1920+. Gra będzie wydawana poprzez Kickstartera.
Kiedy będzie można ją dostać?
Kampania rozpocznie się 13 października. Szczerze powiedziawszy, już się nie mogę doczekać i jestem bardzo podekscytowany, jak to wszystko wyjdzie. Wiem, że prowadzone są rozmowy z firmami i dystrybutorami z różnych krajów, również z Polski. Oczywiście alternatywna wersja Rzeczpospolitej z lat 1920-1939 będzie w jedną z głównych frakcji w grze.
Czy gra opiera się na Pana dziełach, czy raczej to one powstają w odpowiedzi na potrzeby gry?
Gra powstała w oparciu o moje malarstwo. Jakiś rok temu, Jamey Stegmaier, założyciel firmy Stonemaier Games, zobaczył moje prace na jednym z zachodnich portali, chyba Kotaku. Tak mu się spodobały, że postanowił napisać do mnie i zapytać czy nie zechciałbym wydać gry planszowej opartej i osadzonej w świecie z moich obrazów. Oczywiście, jako fan gier planszowych, byłem bardzo podekscytowany tą propozycją. Ustaliliśmy szczegóły i prace ruszyły.
Jeden z warunków jaki postawiłem był taki, że osobiście będę odpowiadał za całą oprawę graficzną. Jestem również twórcą świata przedstawionego w grze, także mogę śmiało powiedzieć, że to bardzo osobisty projekt, mimo, że komercyjny. Pierwsze recenzje wersji testowej, są bardzo pozytywne. Razem z grą wydany zostanie również album zawierający wszystkie moje ilustracje i szkice z uniwersum 1920+ z czego bardzo się cieszy. Wiem, że wielu moich fanów od dawana czeka na taką publikację.
W takim razie pytanie godne fana. Czemu to akurat niedźwiedź Wojtek, który pojawia się na wielu pana pracach, jest takim bohaterem?
Jestem wielkim fanem Wojtka. Myślę, że to wspaniała historia więzi pomiędzy człowiekiem i zwierzęciem, te obrazy to mój swoisty hołd dla niego. Wojtek to niedźwiedź, towarzyszącym naszej armii Andersa przez cały szlak bojowy, z Iranu aż po demobilizacji w Wielkiej Brytanii. Był maskotką żołnierzy, ale transportowane też amunicję i pomagał w walkach pod Monte Cassino. Strasznie mnie zawsze fascynowała ta historia.
Wiele osób poprzez moje obrazy zainteresowało się historią Wojtka, jak również naszymi żołnierzami i bitwą o Monte Cassino. Dostaję dziesiątki maili od ludzie, których dziadkowie lub ojcowie, znali Wojtka, lub słyszeli o nim. Jestem z tego naprawdę dumny.
Pisze Pan m.in. na Facebooku, że swoimi dziełami chciałby Pan zainteresować świat historią Polski. Czy jest to swego rodzaju „misja”?
Misja to może zbyt wielkie słowo, nigdy nie miałem specjalnie poczucia żadnej misji. Szczerze mówiąc to chyba jak większość artystów, jestem strasznym egoistą. Maluję głównie dla siebie. Od jakiegoś czasu mam to szczęście, że utrzymuję się z realizacji własnych projektów. Taka niezależność jest dla mnie bardzo ważna i daje mi ogromną swobodę twórczą.
Czy sztuka jest w dzisiejszym świecie odpowiednim nośnikiem wiedzy o historii?
Uważam, że Polska ma bardzo ciekawą, chociaż burzliwą i tragiczną historię, o której warto pamiętać, a której mało kto na świecie słyszał. Jeśli kilka osób zainteresuje się kulturą, czy historią naszego kraju, poprzez moje malarstwo, to będzie to dla mnie dodatkową nagrodą i wielką satysfakcją. Uważam, że sztuka zawsze była i jest świetnym nośnikiem wiedzy o historii i jestem pewien, że tak zostanie.
Kolejny Pana cykl „just another day at work”, to seria oparta na genialnym „Wiedźminie”.
Gerlat z Rivii to od zawsze mój ulubiony bohater książkowy, chociaż Nocny Wędrowiec - Grzędowicza, zrobił mu poważną konkurencję. Cykl 'just another day at work' rozpocząłem dwa lata temu. Nie miałem żadnych wielkich planów z nim związanych, była to taka odskocznia od pracy, szybkie szkice z życia Wiedźmina. Chciałem pokazać, że dla Wiedźmina zabijanie potworów to jest jak dla dzisiejszego człowieka iść rano do biura, po prostu rutyna i praca. Z czasem cykl się rozrósł i stał bardzo popularny. Ot, cała historia.
Jeśli można, korzystając z okazji, jako fan, chciałbym z tego miejsca podziękować i pogratulować całemu zespołowi CD RED produkcji na najwyższym światowym poziomie. Wiedźmin 3, jeśli porównywać by gry do filmu, to produkcja w moim odczuciu, na poziomie Władcy Pierścieni, zarówno jeśli chodzi o rozmach jak i poziom artystyczny, rzecz wybitna! Strasznie się cieszę, że to Polska firma stworzyła taki produkt, popularny na całym świecie i na najwyższym poziomie.
„Wiedźmin” to również polska inspiracja. Czy jest to w Pana wykonaniu patriotyzm?
Nigdy nie myślałem o tym w kategoriach patriotyzmu, po prostu to są tematy, które lubię i które mnie interesują. Nie chciałbym być błędnie szufladkowany, jako artysta o poglądach nacjonalistycznych. Patriotyzm i nacjonalizm niebezpiecznie się dzisiaj ze sobą mieszają. Moje żona jest Tatarką z Kazania, jej rodzice to muzułmanie. Wspaniali ludzie, bardzo otwarci i tolerancyjni. Tatarzy mają zresztą bardzo ciekawą i bogatą historię, tradycję, język, poprzez historię często przeplatającą się z naszą.
Przeszłość w pana pracach miesza się z przyszłością. Czy nie ma tam miejsca dla teraźniejszości?
Świat wydaje mi się dzisiaj dużo mniej ciekawy i kolorowy niż był, powiedzmy sto lat temu. Kultury i różnice etniczne się zlewają, zanikają, wszędzie jest podobnie. Wszędzie te same ciuchy, podobna moda, te same sklepy, te same telefony, samochody, restauracje... dla mnie to jest w jakiś sposób strasznie smutne. Kiedyś jadąc kilkaset kilometrów, bez wielkiego znaczenia w którą stronę, nawet na terenie tego samego kraju, można było spotkać ludzi o bardzo silnie określonej tożsamości kulturowej z własną tradycją, ubiorem, architekturą, zwyczajami... nawet językiem. Jakże to musiało być ekscytujące i inspirujące.
Nie chodzi o to, że żyję przeszłością, nie. Cieszę się, z tego w jakich czasach żyjemy i ze wszystkich dogodności jakie to życie daje. Chociaż wydaje mi się, że świat pędzi zdecydowanie za szybko... Natomiast inspirację dla swojej twórczości, czerpię głównie w historii i różnorodności kulturowej. Teraźniejszość wydaje mi się, pod tym względem, mało ciekawa... pozbawiona jakiejś tajemnicy i romantyzmu.
Wszystkie Pana dzieła utrzymane są w mrocznym klimacie.
Ja tak nie uważam. Może nostalgiczne i smutne, pełne tęsknoty i symboliki, ale nie mroczne. Myślę, że w dużym stopniu jest w nich odbicie tego jaki sam jestem, tego co kocham a co mnie niepokoi i smuci. Cóż, chyba za dużo w słuchawkach Edyty Geppert i Marka Grechuty.
Czy mógłby Pan zdradzić, jak pracuje nad obrazem.
Nie ma reguły. Sztuka to nie nauki ścisłe, więc wszystko przebiega znacznie bardziej nieprzewidywalnie. Czasami to jest impuls, chwila, jakiś obraz pojawi się w głowie, jakiś pomysł i człowiek nie może normalnie funkcjonować dopóki nie przeleje tego na papier czy ekran monitora. Tak np. było z moją ostatnią pracą: 'Westerplatte 39', która, czego się zupełnie nie spodziewałem, zyskała ogromną popularność w sieci.
Był 1 września, poniedziałek, miałem zupełnie inne plany na ten dzień, wstałem rano, zobaczyłem na którymś portalu informacyjnym zdjęcie żołnierzy Wermachtu niszczących polski szlaban w 1939 i po prostu wiedziałem, że muszę szybko coś namalować, bo inaczej będzie mnie to męczyło cały dzień. Od razu przyszedł mi do głowy ten pomysł, z olbrzymimi nazi-cyborgami desantującymi plaże w okolicach Westerplatte. Praca powstała bardzo szybko.
Jak długo szuka Pan inspiracji? Czy jest to chwila i impuls, czy może raczej długo poszukuje Pan tematu w książkach historycznych?
Zazwyczaj tak właśnie to wygląda, zaczynam pracę dopiero, gdy w głowie mam już gotową wizję tego, jak obraz ma wyglądać i co ma się na nim znaleźć. Potem czasem kilka szybkich szkiców, kompozycja, czasem wyszukiwanie zdjęć referencyjnych, zależy jaki poziom realizmu chcę osiągnąć. Sama egzekucja to już jest formalność, może to zabrać kilka godzin, może kilka dni, a może też kilka tygodni w przypadku obrazu na płótnie. Oczywiście jest też tak, że gdy się bardzo chce i musi, to nic do głowy nie przychodzi i człowiek siedzi i się męczy, mijają godziny, a kartka wciąż pusta. W moim przypadku, nie ma reguły, a najlepsze prace i pomysły powstają wtedy gdy się tego zupełnie nie spodziewam.
I jak wygląda proces tworzenia? Ile trwa praca nad jednym dziełem, są one w końcu pełne szczegółów i bardzo, bardzo dopracowane.
Zgadza się, lubię małe smaczki i detale, natomiast nie lubię hiperrealizmu, a wielogodzinne renderowanie męczy mnie strasznie. Skupiam się na budowaniu atmosfery i opowiadaniu historii, często zostawiam sporo miejsca dla wyobraźni i pole do interpretacji. Bardzo mnie cieszy gdy czytam komentarze ludzi, jak analizują i interpretują moje obrazy, każdy widzi je na swój własny sposób i to jest świetne. Wolę malować bardziej szkicowo i surowo, niż realistycznie, chociaż też mi się to zdarza.
Jest Pan na Facebooku obserwowany przez prawie 25 tysięcy osób. Na ArtStation.com Pana galeria ma już ponad 2 miliony wyświetleń. Komentarze są praktycznie w 100% pozytywne.
Jak to się stało, że dzisiaj sukces mierzy się ilością polubień na Facebooku? Nie wiem, ale cóż, nie mi o tym decydować. Powiem tylko, że jest wiele naprawdę bardzo wartościowych twórców o których mało kto słyszał, a z drugiej strony masa bardzo popularnych osób, które tak naprawdę nie mają nic ciekawego do powiedzenia czy pokazania.
Osobiście nigdy nie przykładałem dużej wagi to tego typu rzeczy jak liczbą wyświetleń, czy polubień, ale to jest na pewno pewien wyznacznik sukcesu w dzisiejszych czasach, więc bardzo mnie to cieszy. Jeszcze rok temu, mało kto interesował się tym co robię. Teraz bywają tygodnie, że nie mam czasu odpowiedzieć na wszystkie maile i propozycje współpracy.
Najbardziej jednak jestem dumny z faktu, że rok temu udało się mi zrealizować jedno z moich największych zawodowych marzeń, o pracy przy dużej Hollywoodzkiej produkcji. Kiedy asystentka Jordan Vogt-Robertsona (reżysera nowej ekranizacji King-Konga), oznajmiła mi, że są zachwyceni moim pracami i koniecznie chcą mnie widzieć w zespole... dotarło do mnie, że moje prace może faktycznie są znane i cenione na świecie.
Co dalej? Jakie kolejne sukcesy Pan przewiduje?
Obecnie skupiam się na pracy nad Scythe. Mam wiele pomysłów, kilka zaplanowanych wystaw w Niemczech, we Włoszech, być może w Stanach, ale przede wszystkim potrzebne mi są wakacje. Dwa ostatnie lata były dla mnie bardzo intensywne i pracowite. Jeśli uda mi się w końcu gdzieś wyjechać z żoną na dłużej i odpocząć, to będzie prawdziwy sukces.
A czy może pan zdradzić coś o nowych projektach, nad czym pan teraz pracuje?
Wolałbym nie zapeszać, mam kilka bardzo ciekawych propozycji. W nowym roku mam nadzieje znaleźć więcej czasu na malarstwo olejne. To co wiem na pewno, to to, że chciałbym skupić się na realizacji własnych, autorskich idei i projektów. Myślę, że okres gdy pracowałem nad cudzymi mam już za sobą.