Piotr Duda oficjalnie jest pogromcą umów cywilnoprawnych. Ale w nadzorowanej przez niego firmie ok. 40 proc. załogi pracuje na tzw. umowach śmieciowych - to szacunki byłego dyrektora hotelu Marcina Zdunka, z którym rozmawia Newsweek". Tygodnik dotarł też do kilkorga pracowników zatrudnionych na takich umowach, np. kelnerki z 30-letnim stażem, którą zwolniono.
Na konferencji prasowej (choć bez pytań) Piotr Duda przekonywał, że w "Bałtyku" nikt nie pracuje na umowach śmieciowych, a pracownicy dostali w ostatnich latach po kilkanaście procent podwyżek. Te zapewnienia obalają najnowsze ustalenia "Newsweeka", który dotarł do kolejnych byłych pracowników zarządzanego przez "Solidarność" hotelu.
Krystyna pracowała tam 31 lat, była kelnerką i magazynierką, ale została zwolniona za braki w magazynie. Skąd się one wzięły? - Co święta kazano nam szykować paczki i wozić je do domów prezesów - opowiada "Newsweekowi". - Dla przewodniczącego Dudy też przygotowywałam wałówkę na polecenie kierowniczki żywienia - dodaje. O trudnych warunkach pracy opowiadają też ochroniarze, których zatrudniała dla "Bałtyku" firma zewnętrzna. 24-godzinne zmiany i 9,5 zł na godzinę.
Jedna z kelnerek także należącego do "Solidarności" hotelu "Dal" w Gdańsku po 20 latach pracy zarabiała 980 zł miesięcznie na rękę. Opowiada jak chciała pojechać do "Bałtyku" z dziećmi, jej syn ma zespół Downa. Po długich staraniach dostała przydział w środku zimy, ale nie na turnus rehabilitacyjny, tylko zwykły pobyt. Najpierw w hotelu myślano, że pracuje w biurze Komisji Krajowej "S", kiedy okazało się, że nie jest VIPem musiała płacić.
Doliczono jej też za dostawkę dla jednego z dzieci. Do tego musiała płacić za wszystkie zabiegi, nawet wizyty na basenie. Piotr Duda podczas swojego wystąpienia przekonywał, że korzystał ze SPA, bo to wliczone w koszty pobytu (czyli dla niego 85 zł).