
Książka Iwony Sulik, rzeczniczki Ewy Kopacz była jedną z bardziej wyczekiwanych książek w politycznym światku. Okazało się, że dostaliśmy przemyślenia o polityce w stylu "mój pamiętniczku". Pierwszą konkretną informację znalazłem po 40 (!) stronach. Ostatni raz męczyłem się tak, kiedy musiałem przebrnąć przez "Cierpienia młodego Wertera".
REKLAMA
Książki na temat tego, co dzieje się za kulisami polityki to to, co misie lubią najbardziej. Szczególnie misie zainteresowane polityką. Kiedy więc gruchnęła wieść, że Iwona Sulik wyda książkę, szybko trafiła ona na pierwsze miejsce najbardziej wyczekiwanych publikacji tej jesieni. Tym bardziej, że była rzeczniczka najpierw marszałek Kopacz, a później premier Kopacz rozstała się ze stanowiskiem, kiedy "Fakt" opisał, że Sulik miała udzielić konsultacji Przemysławowi Wiplerowi.
Wielkie problemy
Można się więc było spodziewać, że choć trochę będzie starała się zemścić i książka będzie ciekawa. Niestety. Cała książka to jedna wielka próba wybielenia. Przede wszystkim Iwona Sulik próbuje wybielić samą siebie, ale wielokrotnie tłumaczy też Ewę Kopacz.
Można się więc było spodziewać, że choć trochę będzie starała się zemścić i książka będzie ciekawa. Niestety. Cała książka to jedna wielka próba wybielenia. Przede wszystkim Iwona Sulik próbuje wybielić samą siebie, ale wielokrotnie tłumaczy też Ewę Kopacz.
Była rzeczniczka rządu nawet błahą sprawę, taką jak organizacja spotkania Kopacz z żonami górników, rozdmuchuje do wielkiej operacji logistycznej. Opis tego stosunkowo mało ważnego wydarzenia zajmuje aż cztery strony. O, albo ponad strona o tym, czy po zaprzysiężeniu Kopacz powinna dostać kwiaty, czy nie. Jestem przekonany, że Iwona Sulik byłaby w stanie rozciągnąć opis wiązania sznurówek na stronę, albo i dwie.
Wata, wata, wata
I tak jest przez całą książkę To pewnie efekt tego, że Sulik rzeczniczką rządu była 121 dni, a książka ma 280 stron. Czymś trzeba było je wypełnić. Mógłbym wypisać tutaj dziesiątki cytatów, w których to, co można by zamknąć w jednym zdaniu, zajmuje pięć. Myślę, że przypominałoby to cytaty z recenzji nowej książki Kominka, które Rafał Madajczak zebrał w tym tekście na ASZdzienniku. Treść (a raczej jej brak) ta sama, tylko inaczej poustawiane literki. Ostatni raz męczyłem się tak z lekturą w liceum, kiedy przerabialiśmy "Cierpienia młodego Wertera".
I tak jest przez całą książkę To pewnie efekt tego, że Sulik rzeczniczką rządu była 121 dni, a książka ma 280 stron. Czymś trzeba było je wypełnić. Mógłbym wypisać tutaj dziesiątki cytatów, w których to, co można by zamknąć w jednym zdaniu, zajmuje pięć. Myślę, że przypominałoby to cytaty z recenzji nowej książki Kominka, które Rafał Madajczak zebrał w tym tekście na ASZdzienniku. Treść (a raczej jej brak) ta sama, tylko inaczej poustawiane literki. Ostatni raz męczyłem się tak z lekturą w liceum, kiedy przerabialiśmy "Cierpienia młodego Wertera".
Zwykle wydawcy przed premierą publikują fragmenty książki, żeby podsycić zainteresowanie. Rzucają jeden ciekawy fragment, by czytelnik chciał sięgnąć po więcej. Tutaj było inaczej, dopiero w poniedziałek udostępniono dziennikarzom egzemplarze recenzenckie. Teraz już wiem dlaczego - gdybym przeczytał choć akapit książki Sulik, nie zadałbym sobie nawet trudu, by doczytać resztę.
Tajemnica 40. strony
Na pierwszy konkret trzeba czekać 40 stron. 40 trudnych do przebrnięcia stron. Dopiero wtedy dostajemy opis słynnej prezentacji rządu w Auli Politechniki Warszawskiej. Tej, która skończyła się katastrofą. Najpierw nieporadna prezentacja z "Czarek kocha ludzi", a później odpowiedzi na pytania z pamiętną metaforą o zamykaniu się w domu w obliczu niebezpieczeństwa.
Na pierwszy konkret trzeba czekać 40 stron. 40 trudnych do przebrnięcia stron. Dopiero wtedy dostajemy opis słynnej prezentacji rządu w Auli Politechniki Warszawskiej. Tej, która skończyła się katastrofą. Najpierw nieporadna prezentacja z "Czarek kocha ludzi", a później odpowiedzi na pytania z pamiętną metaforą o zamykaniu się w domu w obliczu niebezpieczeństwa.
Wielkie wybielanie
Sulik przekonuje, że od początku odradzała pytania od dziennikarzy (uzasadnia to przez 3/4 strony). Z kolei nieporadne przemówienie to wynik tego, że któryś z pracowników Kancelarii Premiera zapomniał dać Kopacz przemówienia, które przygotowano wcześniej. Tłumaczy też dlaczego nie prowadziła tej konferencji (bo oficjalnie była jeszcze zatrudniona w Sejmie), a prowadził ją "Jakub Rudnicki" (tak naprawdę Rutnicki).
Sulik przekonuje, że od początku odradzała pytania od dziennikarzy (uzasadnia to przez 3/4 strony). Z kolei nieporadne przemówienie to wynik tego, że któryś z pracowników Kancelarii Premiera zapomniał dać Kopacz przemówienia, które przygotowano wcześniej. Tłumaczy też dlaczego nie prowadziła tej konferencji (bo oficjalnie była jeszcze zatrudniona w Sejmie), a prowadził ją "Jakub Rudnicki" (tak naprawdę Rutnicki).
Sulik wybiela też wpadkę w Berlinie, kiedy szefowa rządu pogubiła się na czerwonym dywanie i Angela Merkel musiała ściągać ją za ramię na właściwą drogę. Sulik przekonuje, że w samolocie Kopacz dokładnie wypytywała o przebieg uroczystości, a w błąd wprowadził ją urzędnik odpowiedzialny za protokół dyplomatyczny.
Czytając książkę Sulik, nie mogłem się pozbyć z głowy pytania, jak ktoś taki mógł doradzać szefowej rządu?. A przede wszystkim, jak wiele z jej rad miało wpływ na decyzje premier. Brrr.
Napisz do autora: kamil.sikora@natemat.pl
