Dziennikarze podczas debaty się nie popisali.
Dziennikarze podczas debaty się nie popisali. Kadr z debaty na antenie TVP Info.

Kto wygrał wczorajszą debatę? Opinie na ten temat są mocno podzielone. Wiadomo natomiast, kto z tego pojedynku liderów partii wychodzi przegrany. To dziennikarze. Zamiast stanowić tło dla dyskusji polityków, wybili się na pierwszy plan. Ale nie w pozytywnym sensie. W ich rozumieniu, prowadzenie debaty sprowadziło się do zadawania mętnych pytań, często tendencyjnych. Politycy zrobili im wielką grzeczność odpowiadając na pytania - mogli odwrócić się na pięcie i wyjść. I nikt nie miałby do nich pretensji.

REKLAMA
Debata dziennikarzy
Można powiedzieć, że w pewnym sensie skradli głównym bohaterom część show, a w komentarzach po debacie ich zachowanie było nierzadko sensacją nie większą niż wystąpienia samych liderów partii. Co sprawiło, że Jarosław Gugała z Polsatu, Grzegorz Kajdanowicz z TVN i Diana Rudnik z TVP zapomnieli w jakim celu znaleźli się w studiu telewizyjnym i jaką rolę powinni pełnić jako prowadzący? Trudno powiedzieć.
Ponad wszelką wątpliwość momentami przekraczali jednak wczoraj tę cienką linię, która z dziennikarza robi pełnoprawnego uczestnika przedwyborczej debaty. Żaden z przykutych do odbiorników telewidzów nie chciał widzieć ich oratorskich popisów, niejasnych, długich i zawiłych pytań i wreszcie pyskówki z jednym z liderów. Nikt nie chciał, ale wszyscy musieli, chciałoby się powiedzieć.

Co oni z tymi pytaniami?
logo
Diana Rudnik, dziennikarka TVP Screen z TVP.INFO
Diana Rudnik z TVP, gospodyni debaty - bo przecież dyskusja polityków odbyła się w jej stacji przy ul. Woronicza w Warszawie, swoje obowiązki gospodyni pojęła w dosyć osobliwy sposób. Kiedy jej pytanie otworzyło debatę, już było jasne, że dziennikarce chyba nie do końca zależy na zadawaniu zwięzłych pytań. Jej wstęp do właściwego pytania, ciągnął się - zdawać by się mogło - w nieskończoność.
Dla przypomnienia całość szła tak:
Diana Rudnik z TVP

Jesteśmy na finiszu kampanii wyborczej do parlamentu, ale także na finiszu maratonu kampanijnego, bo za nami kilka dobrych miesięcy, kiedy usłyszeliśmy mnóstwo obietnic, mnóstwo haseł, a jednocześnie jednym z motywów przewodnich stał się wiek emerytalny. Kwestia istotna nie tylko dla tych, którzy lada chwila w wiek emerytalny wkroczą, ale też istotne dla tych, którzy już pobierają świadczenia, no i dla tych, którzy być może dopiero za kilkadziesiąt lat, kilkanaście, będą się tym problemem przejmować. Więc niezależnie od grupy wiekowej, jakiej to dotyczy , to właśnie kwestia hasła obniżenia wieku emerytalnego, podwyższania wieku emerytalnego i powiązania tego ze stażem pracy wprowadza gigantyczny chaos. Ja bym chciała, żebyśmy uporządkowali to w imieniu wyborców.

Dopiero po tym tasiemcowym wywodzie, podczas którego pewnie już niejeden widz zdążył przełączyć kanał, albo gdzieś w połowie stracił koncentrację, padło lakoniczne i dosyć naiwne pytanie dziennikarki: "Co proponujecie państwo, by obecny i przyszły emeryt był po prostu spokojny o swoją finansową przyszłość?".
Większość jej pytań wyglądała w zbliżony sposób, a Rudnik postanowiła pójść w formę rozwlekłego eseju. To, co bez wątpienia przemawiało na korzyść dziennikarki - to jej nienaganny wygląd, który był szeroko komentowany. Być może dzięki temu krytyka jej wystąpienia w trakcie debaty nie była tak miażdżąca jak w przypadku Jarosława Gugały z Polsatu.
Gugała - uczestnik debaty czy prowadzący?
Trudno usprawiedliwić to, co na wizji pokazał doświadczony dziennikarz Jarosław Gugała. Jego pytania zamieniały się w oratorskie popisy, a za jego tokiem myślowym był w stanie podążyć chyba tylko on sam. Kiedy światła jupiterów padały na polsatowskiego dziennikarza, Gugała nabierał wiatru w żagle. Objaśniał, naświetlał, komentował i nie sposób było nie odnieść wrażenia, że chętnie zamieniłby się na miejsce z politykami, których miał przecież sondować. Czego tam nie było: wielkie kwantyfikatory, wystudiowane pozy, wreszcie wchodzenie w polemikę z gośćmi debaty.
Kiedy zadał pytanie w związku z kryzysem imigracyjnym w Europie, przeszedł samego siebie.
Jarosław Gugała, dziennikarz Polsatu

Mam wrażenie - wysłuchując państwa wypowiedzi w ramach tej kampanii wyborczej-że my chcielibyśmy stać z boku. W czasach kiedy na świecie trwa wojna światów, kiedy grozi nam islam radykalny, posługujący się terroryzmem; kiedy Rosja stosuje politykę neoimperialną, kiedy złamała zasadę nienaruszalności granic wobec naszego sąsiada. Chciałem się od państwa dowiedzieć, do jakiego stopnia Polska, która oczekuje solidarności ze strony NATO i Unii Europejskiej chce się zaangażować w wojnę naszego świata, naszej zachodniej cywilizacji przeciwko temu wszystkiemu, co nam zagraża.

Konia z rzędem temu, kto wie, co dziennikarz miał na myśli i temu, kto potrafi odpowiedzieć na tak postawione pytanie. Uczestnicy debaty zresztą nie pozostawali bierni wobec pytań Gugały. Adrian Zanberg z partii Razem zauważył, że Gugała jest tendencyjny i stawia w tym wypadku pytanie z tezą. – Ja rozumiem, że pytanie pana redaktora jest z tezą i że panu redaktorowi bardzo by się podobała odpowiedź, że powinniśmy wysłać nasze wojska lądowe to tu, to tam, żeby wzięły udział w konfliktach zbrojnych. Otóż to jest zły sposób – powiedział.
Bez ostrych pytań
Stosunkowo najmniej emocji wzbudził występ Grzegorza Kajdanowicza z TVN. Rzeczywiście, w porównaniu do pozostałej dwójki nie silił się na piętrowe konstrukcje myślowe, a jego pytania były całkiem przyziemne. Można się oczywiście czepiać szczegółów, ale w ostatecznym rozrachunku dziennikarz i jego powściągliwość na tle bijących się o palmę pierwszeństwa Rudnik i Gugały, pozostawał w tym przedwyborczym spektaklu miłym kontrastem.
Zabrakło tu natomiast ostrość pytań - Kajdanowicz był asekuracyjny, a odpowiedź na jego pytania nie sprawiała liderom większych problemów. Debata to przecież najważniejsze wydarzenie w kampanii. I ostatnia szansa, żeby postawić polityków pod murem i zmusić ich do szczerych, konkretnych deklaracji. Dziennikarz tej niepowtarzalnej szansy akurat nie wykorzystał.
logo
Screem z TVN24.PL
Czego się dowiedzieliśmy po wczorajszej debacie? Ocenę polityków odkładam na bok. Wiele dowiedzieliśmy się o formule debaty, która po raz kolejny nie do końca zdała egzamin. Dyskusyjny jest czas przeznaczony na zadawane pytania, czas na odpowiedzi, brak miejsca na polemikę między samymi kandydatami. Po tej debacie dyskusyjne stało się też to jak zachowują się dziennikarze. Tej trójce nie poszło najlepiej. Zapomnieli, że nie chodziło tutaj o nich.

Napisz do autora: dominika.majewska@natemat.pl