Co roku w Polsce bankrutuje 300 piekarni. Ta fabryka chleba spowoduje, że będzie ich jeszcze więcej. Kiedy w 2017 roku szwedzki Lantmannen Unibake skończy budowę, tylko ten jeden zakład będzie mógł zaspokoić 1,5 mln Polaków.
– Codziennie modlimy się słowami „chleba powszedniego daj nam dzisiaj” i jak widać Bóg nas wysłuchał. Gratuluję prezydentowi determinacji i skuteczności w pozyskiwaniu inwestorów – powiedziała Elżbieta Polak, marszałek województwa lubuskiego. Tak wyglądała feta w Nowej Soli z okazji rozpoczęcia budowy giga-piekarni. W jednej z największych w Polsce fabryk chleba powstanie 100 miejsc pracy. To, co w Nowej Soli jest błogosławieństwem, w innych częściach kraju będzie przekleństwem i przyczyną bankructw piekarzy. Fabryka będzie zaopatrywać całą zachodnią Polskę, a także rynek niemiecki. – Przez takich gigantów co roku upada 300-500 rodzinnych piekarni, ostatnio mieliśmy upadłości nawet dużych społemowskich piekarni. To też są miejsca pracy – komentuje Stanisław Butka, prezes Stowarzyszenia Rzemieślników Piekarstwa RP.
Gol samobójczy
Lantmannen Unibake deklaruje, że będzie wypiekać 200 ton dziennie. Na tej podstawie Butka szacuje, że w pierwszym roku działania zagraniczna inwestycja wytnie z rynku 100 drobnych piekarzy. Wraz z czeladnikami to kilkaset osób zmuszonych poszukać nowego zajęcia. Statystyczny Kowalski zjada 52 kg pieczywa rocznie, spożycie spada, więc każda nowa piekarnia, zwłaszcza silna kapitałowo, wykańcza słabszych.
Potop szwedzki
Lantmnnen Unibake, jest częścią grupy wytwórczej, której właścicielami są 42 tysiące szwedzkich farmerów, produkuje m.in pieczywo pod marką Schulstad (przejęta od Duńczyków). Ma już dwie fabryki w Polsce: w Poznaniu, a także w podwarszawskim Nieporęcie. To pieczywo znajdziecie w Biedronce, Tesco, Lidlu, Żabce, na stacjach benzynowych Orlenu BP, a także w sieciach fast-food'ów, jak KFC czy Burger King. W ubiegłym roku 2014 spółka sprzedała ponad 25 tys. ton świeżego i mrożonego pieczywa o łącznej wartości ponad 170 mln zł. Słowem – potęga.
Stanisław Butka ironizuje, że prawdziwy, świeży chleb Polacy będą niedługo oglądać na zdjęciach albo w reklamach margaryny. – Właściciele takich fabryk opracowali technologię wymrażania niedopieczonego pieczywa. Pozwala ona produkować pieczywo na magazyn, w dowolnej ilości – mówi. To zupełnie zmienia założenia biznesu. 8 tys. rodzinnych piekarni najpierw musi zdobyć klientów, znaleźć zbyt na świeże, codziennie wypiekane chleby i bułki. Jeśli źle oszacują zapotrzebowanie, poniosą straty. Fabryka działa zupełnie inaczej. Podpieka ciasto i jako półprodukt magazynuje nawet pół roku w chłodniach. Sklepy kupują to i dopiekają na zapleczu podając ciepłe wyroby.
Zwolennicy mrożenia przekonują, że technologia nie ma wpływu na pogorszenie walorów smakowych albo zdrowie konsumentów. Istnieją też duzi polscy producenci: Oskroba czy Kłos. Tym bardziej drobni piekarze przekonują, że nie ma co zapraszać do nas jakichś Szwedów. – W Polsce jest tyle piekarni, że spokojnie wyżywią Polaków świeżym wypiekiem, chrzanić mrożonki – dodaje emocjonalnie Butka.
Rezerwat piekarzy
Przegrana małych firm w piekarskiej wojnie to po trosze wina nas samych, klientów. Daliśmy się złapać na ciepłą bułkę. Schulstad prezentuje badania, że zapach świeżo upieczonego pieczywa zwiększa chęć jego zakupu o 30 proc.. Kusi też cena. Ze względu na skalę produkcji. chleb z mrożonki może kosztować niecałe 2 zł, a produkcja tradycyjna 3 zł, a nawet więcej. To wszystko nieubłaganie zbliża nas do przemysłowych metod produkcji. Oznaczają standaryzowanie i przyspieszanie metod produkcji, więcej chemicznych, nie zawsze zdrowych, dodatków, użycie soi z upraw GMO. Już dziś 10 największych spożywczych korporacji produkuje 90 procent jedzenia dla 4,8 miliarda konsumentów na świecie. Wygodnie i zawsze na czas, ale oto, co tracimy.
– Wiem, że to ginący świat, ale póki ja żyję, będzie trwał. Może nie będzie tak źle – mówi Władysław Kowalik, właściciel małej regionalnej piekarni w Liszkach pod Krakowem. Choć przekonuje, że jako piekarz nie robi właściwie niczego specjalnego – działa według starych, naturalnych recept, należy do elitarnego klubu producentów slow food.
Czy taniej zawsze oznacza w naszym interesie? Niedawno na Facebooku robiła furorę grafika, w której autor przekornie pisał: Polak kupuje czeską Skodę, telefon w niemieckim T-mobile, robi zakupy w portugalskiej Biedronce i brytyjskim Tesco, przebiera się koszulkę z Zary. Siada przed koreańskim telewizorem Samsunga lub LG, ogląda prasę niemieckich wydawców i popijając piwo z grupy Heineken martwi się, że we własnym kraju nie może znaleźć dobrze płatnej pracy.