Trudno jest być w Polsce ateistą? Wygląda na to, że tak. Zwłaszcza, jeśli jest się rodzicem i ma do czynienia z wykluczaniem swoich dzieci ze względu na wyznawane poglądy. Dorota Wójcik jest prezesem fundacji Wolność od Religii, która stoi za kampanią billboardową pod hasłem "Masz prawo nie wierzyć". W rozmowie z naTemat mówi, o co walczy i gdzie szuka źródeł tożsamości Polaków-niekatolików.
Dlaczego właśnie taka forma – dlaczego billboardy? Co one mają dać?
Billboardy to pomysł na zainicjowanie debaty publicznej, na który się zdecydowaliśmy już kilka lat temu (w zasadzie u samego początku działania fundacji). To już jest nasza kolejna, czwarta, kampania (od 2012 roku). Wpisuje się to już w nasz sposób komunikacji ze społeczeństwem – społeczna billboardowa kampania ateistyczna.
Rozumiem, że to jest coś, co się sprawdza, skoro to państwo kontynuują?
Tak, uważamy, że jest to skuteczny środek komunikacji, że udaje nam się poruszyć pewne tematy w przestrzeni publicznej. Nasza pierwsza kampania odbiła się szerokim echem w mediach, wśród polityków, w programach publicystycznych. Na tym nam właśnie zależy – żeby wciąż podkreślać, przypominać o obecności osób niewierzących w polskim społeczeństwie. Żeby wciąż zaprzeczać stereotypowi Polaka-katolika i jednego, jedynego kanonu tradycji narodowych, którego musimy się absolutnie wszyscy trzymać i który obowiązuje nas wszystkich.
Chcielibyśmy by nie zapominano, tak jak to się teraz dzieje, o tym, że jednak w naszym kraju są osoby, które nie wyznają tych wartości, na które często powołują się np. konserwatywni politycy, czy hierarchowie kościelni.
Wspomniała pani o tożsamości Polaka jako katolika...
My ateiści na pewno czujemy się Polakami, tak samo, jak każdy inny obywatel. Nie chcemy, żeby nam odbierano prawo do czucia się Polakiem. To, że ktoś nie wyznaje religii dominującej nie znaczy, że jest gorszy. Nie chcemy, żeby nas obrażano, żeby umniejszano naszą moralność, żeby nam odbierano poczucia bycia prawdziwym Polakiem przez to, że nie jesteśmy tacy, jak większość. My tak samo jesteśmy dobrymi obywatelami, tak samo jesteśmy Polakami.
A czy próbujecie wskazać jakieś inne, niekatolickie, źródła tożsamości?
Wszyscy mamy te same źródła tożsamości. wszyscy jesteśmy Słowianami, Polanami. Nasza tożsamość nie wywodzi się bezpośrednio z religii, nie wolno tego zakłamywać. Nasza historia na pewno nie jest tylko i wyłącznie katolicka.
We wcześniejszych kampaniach hasła były nieco ostrzejsze, dość mocno prowokacyjne "ateiści są boscy", "nie zabijam, nie kradnę, nie wierzę". Natomiast teraz: "masz prawo nie wierzyć". Skąd ta zmiana?
Nie wydaje mi się, żeby te hasła były ostre. Były bardzo łagodne i to też odebrało broń stronie przeciwnej, bo trudno było się do czegokolwiek przyczepić. Nikogo nie atakowaliśmy, nikogo nie obrażaliśmy. Odwoływaliśmy się w bardzo delikatny sposób do moralności, do tego jakimi się czujemy osobami.
Czy spotkała się pani ze stwierdzeniem, że hasło "nie zabijam, nie kradnę, nie wierzę" stawia morderców, złodziei i wierzących w jednym szeregu?
Nie. W tym haśle odnosiliśmy się do dekalogu do moralności człowieka – skąd ona się właściwie bierze? Z historii opisanej w jednej z książek religijnych? Czy też się wzięła z mechanizmów ewolucyjnych. Moralności nie należy wyciągać bezpośrednio z religii, tylko należy pamiętać, że człowiek niezależnie od tego jest istotą moralną. W więzieniach nie mamy samych osób niewierzących.
Obecne hasło też nie jest kontrowersyjne. Jedyny zarzut, jaki się może pojawić ze strony tzw. "prawdziwych Polaków", to jest fakt umieszczenia hasła na tle polskiej flagi.
Chodziło o podkreślenie tego, że to mówią Polacy?
Tak, to ważne. Zwłaszcza, gdy niektórzy politycy odmawiają nam prawa do naszego światopoglądu. Wyrazem tego był choćby założony jeszcze w poprzedniej kadencji Sejmu zespół ds. przeciwdziałania ateizacji Polski. Ten zespół cały czas pracuje i postuluje różne zmiany. Ten zespół to zaprzeczenie demokracji liberalnej – posłowie reprezentują wszystkich Polaków i nie powinni nas kategoryzować ze względu na przekonania religijne. Mówi o tym art. 25. konstytucji ["władze publiczne w Rzeczypospolitej Polskiej zachowują bezstronność w sprawach przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych, zapewniając swobodę ich wyrażania w życiu publicznym"].
Co zmotywowało państwa do założenia fundacji?
Sprowokowały nas wydarzenia, które miały miejsce w naszym życiu osobistym, zwłaszcza w relacji szkoła – dzieci. Fundacja w bardzo dużym zakresie działa właśnie na rzecz równego traktowania w edukacji publicznej. Robiliśmy o tym m. in. kampanię billboardową, badania ankietowe wśród dyrektorów szkół, organizowaliśmy szkolenia antydyskryminacyjne nauczycieli.
To był punkt wyjścia naszych działań – jako rodzice nie mogliśmy się pogodzić z tym, że rzeczywistość szkolna wygląda tak, jak wygląda: wchodzi pan do szkoły i widzi na korytarzu mnóstwo świętych obrazków, krzyże, jakieś komunikaty o roratach.
Dlaczego właśnie teraz zorganizowaliście kampanię? Czy ze względu na to, jaka opcja polityczna znalazła się u władzy? Czy też było to czymś innym motywowane?
Powodem nie była zmiana u sterów rządów. Kampanie, które organizujemy (z zebranych z jednego procenta podatku) pieniędzy, wypadają nam co roku. Nie dlatego, że PiS doszedł do władzy. Przy rządzie Platformy też takową robiliśmy.
Czyli przy poprzednim rządzie też państwo czuli, że prawa ateistów są naruszane?
Tak. W Polsce jest dużo do zrobienia w przestrzeni równości światopoglądowej. Zupełnie inaczej wygląda to na zachodzie Europy, daleko nam do standardów tam obowiązujących.
Czego by pani oczekiwała w społeczeństwie? Co musiałoby się zmienić?
Mentalność. Bardzo dużo rzeczy powinno się zmienić,jeszcze jako społeczeństwo do pewnych rzeczy nie dojrzeliśmy. Na przykład to, że u nas prezydent w związku z zaprzysiężeniem organizuje mszę, jest nie do pomyślenia na Zachodzie. Takie rzeczy się nie dzieją. U nas jest to standard. To jest epatowanie swoją religijnością, tak być nie powinno. Posłowie nie powinni działać na rzecz konkretnego wyznania. Każdy obywatel powinien być przez funkcjonariuszy traktowany w taki sam sposób.
Czy ma pani na co dzień jakieś nieprzyjemności w związku z deklarowaniem ateizmu i swoją działalnością społeczną?
Owszem. Choć i tak mam szczęście, że żyję w większym mieście, jakim jest Lublin. Spotykam się z przejawami ostracyzmu, moje dzieci słyszą od swoich rówieśników, że ich rodzice zabronili im się z nimi bawić, czy też np. nie mogą u nich nocować w domu. Cały czas jest mi przykro z powodu tego, że mój ateizm nie jest akceptowalny przez całość społeczeństwa, co owocuje tego rodzaju sytuacjami. Moje doświadczenia i tak są do przełknięcia jak doświadczenia wielu osób w Polsce, które piszą do nas.
Była np. w sądzie sprawa chłopca, którego tato zbuntował się przeciwko odmawianiu modlitwy na pierwszej lekcji w szkole. Po tym, jak powiedział to głośno, chłopiec musiał zmienić szkołę, bo społeczeństwo nie dało im żyć.
Czyli oprócz billboardów pomagają też państwo ludziom?
Tak, interweniujemy w konkretnych sprawach (piszemy wiele pism do rzecznika praw dziecka, kuratoriów i innych instytucji) lub pomagamy w nich finansowo, opłacając obrońcę.
Jak otoczenie reaguje na to, co pani robi?
Różnie. Generalnie jest tak, że im więcej z ludźmi rozmawiam, mam możliwość wyjaśnić im swoje powody, to tym więcej osób zgadza się z tym, co robimy. Natomiast jeśli chodzi o przyjaciół i ludzi z najbliższego sąsiedztwa, to pierwszą reakcją niestety było odsuwanie się. Bezpieczniej jest nie afiszować się z akceptacją dla takiej osoby, dla takich działań. Ale to nie dotyczy oczywiście wszystkich, niemniej zaobserwowałam wśród części ludzi wokół mnie pewną rezerwę. Jest to przykre, bo wcześniej – zanim zrobiłam z mego wyznania rzecz publiczną – różnice światopoglądowe nie prowadziły między nami do spięcia.