
O tym wypadku mówią wszyscy - na autostradzie pękło koło prezydenckiej limuzyny. Zwolennicy Andrzeja Dudy cieszyli się, że nic mu się nie stało, przeciwnicy zaś nie szczędzili złośliwych, wręcz nienawistnych uwag. Autorami części z nich byli ludzie identyfikujący się z KOD. Dziś Mateusz Kijowski przekonuje, że ich zdanie nie ma nic wspólnego z oficjalnym stanowiskiem Komitetu.
REKLAMA
"Pierwsze ostrzeżenie, drugiego nie będzie", "Czekamy na replay - tym razem skuteczny", "Oj, oj szkoda"- tak brzmią niektóre komentarze rzekomych działaczy KOD tuż po wypadku z udziałem prezydenta. O tym informowały prawicowe media. Ale nad tym, czy to rzeczywiście oni zastanawia się Mateusz Kijowski. – Nie wiadomo co, jak, kiedy i dlaczego, nie wiadomo, czy osoby, które to ewentualnie mogły pisać, są rzeczywiście KODerami. A może to była prowokacja? – pyta.
Na facebookowym profilu Kijowski zaznaczył, że "wszelkie wyrazy satysfakcji z wypadku są niegodne" i jest pewien, iż nie stoją za nimi poplecznicy KOD. – Niestety, [nasze] działania bardzo się komuś nie podobają. Dlatego podjęte zostały szeroko zakrojone akcje, żeby nas zdyskredytować – napisał. Jakie?
Zaapelował o spokój wszystkich, którzy popierają Komitet. – Nie dawajmy pretekstów do ataków. Zachowajmy godność, zachowajmy spokój, zachowajmy rozwagę – prosił. Pozostańmy ludźmi w pełnym tego słowa znaczeniu – dodał.
Napisz do autorki: karolina.blaszkiewicz@natemat.pl
