Sukces PiS to nie tylko odpowiedź na pytanie, co się liczy dla ludzi. To także odpowiedź na to, co ich nie interesuje
Sukces PiS to nie tylko odpowiedź na pytanie, co się liczy dla ludzi. To także odpowiedź na to, co ich nie interesuje Fot. Kancelaria Prezydenta
Reklama.

1. ŻE ZAMACH NA TRYBUNAŁ

Szkoda, że takie głosy, jak Roberta Biedronia, który mówił, że "ludzi nie obchodzi Trybunał Konstytucyjny", nie przebijają się do szerszej wiadomości. A przecież trafiają w sedno. Spora część Polaków nie wie nawet, co to za instytucja i czym się zajmuje. Bo nie istnieje dla nich to, co ich nie dotyczy. Można się rozpisywać o tym, co konstytucyjność czy niekonstytucyjność danej ustawy oznacza dla obywatela. Albo, że prawo do "obywatelskiej skargi konstytucyjnej" przysługuje każdemu skrzywdzonemu Kowalskiemu czy Nowakowi. Ale co z tego?
Powiedzmy sobie szczerze. W rodzinnych stronach nie spotkałem nikogo, kto powiedziałby, że odczuwa i rozumie wpływ tej czy innej decyzji TK na jego życie. "Co mnie to obchodzi?" – mówią, gdy opozycja po raz setny grzmi, alarmuje i ostrzega. Zupełnie się nie dziwię, że to bicie na trwogę nie ma efektu. Bo nie ma trwogi. Trybunał istnieje albo nie – dla nich dziś nie ma różnicy.

2. ŻE RZEPLIŃSKI...

W ostatnich kilku tygodniach odbyłem rozmowy na temat prezesa TK ze znajomymi z południowo-wschodniej Polski. I usłyszałem np., że "Rzepliński jest Żydem". Tak, właśnie to okazuje się być dla niektórych kluczową informacją. Co zresztą potwierdza pobieżny research na internetowych stronach "drugiego obiegu". Jasne, to są skrajności, ale dobrze obrazują to, jak prezes Trybunału (jako uosobienie jednej ze stron trwającej wojny) przegrywa wizerunkowy pojedynek.
A wizerunek jest bardzo ważny. Rzepliński – w odbiorze małomiasteczkowych czy wiejskich wyborców PiS – to pan w garniturze, który brata się z politykami PO, nie wiadomo co robi, a jeśli COŚ, to na pewno "za nasze". Jest elementem znienawidzonego establishmentu. "Nie wierz mu, oni wszyscy są po jednych pieniądzach" – tak się mówi. Sędziom nie ufamy, klasie politycznej (tym "cwaniakom i złodziejom") też. A on w społecznym odbiorze łapie się w te dwie kategorie.

3. ŻE KUZYN ŻONY POSŁA PiS DOSTAŁ POSADĘ...

Ach ten nepotyzm... Psioczymy, piszemy, uznajemy za patologię życia publicznego. A to tylko teoria. Rzeczywistość "Polski B" jest zupełnie inna. Ja ci coś załatwię, a ty mnie. Ja ci wystawię lewą fakturę, ty mi wciśniesz syna do KRUS-u czy Urzędu Pracy. Takich przykładów na poziomie lokalnym jest mnóstwo. I są społecznie akceptowalne, bo żywe jest przekonanie (po części wyniesione z czasów komuny), że "jak se nie załatwisz, to nie będziesz miał". Nepotyzm – choć tego słowa nigdy się nie używa – to świadectwo zaradności.
Taka jest moja odpowiedź na pytanie, dlaczego ten kadrowy szturm miernych, biernych i wiernych PiS na państwowe posady nie oburza. "Jak ma oburzać, skoro sami tak robimy. Takie życie panie, trzeba sobie radzić".

4. ŻE INWIGILACJA, ŻE PAŃSTWO PRAWA

Gotuje się w mediach w sprawie Trybunału czy ustawy inwigilacyjnej, a poparcie dla PiS ani drgnie. A przecież tu o Polskę chodzi, o państwo prawa, o praworządność, trójpodział władzy i Monteskiusza samego. Nie? No właśnie nie do końca. Szkoda, że w naszej relacji z "bastionu PiS", czyli miejscowości Kulesze Kościelne, nie padło pytanie, co to właściwie jest to państwo prawa. Daję głowę, że z odpowiedzią byłby problem.
Znów – to abstrakcyjna idea, coś, czego możemy być entuzjastami z zasady, np. pytani przez sondażownię. Ale mam wrażenie, że w moich stronach i wielu innych miejscach podejście do prawa jest kompletnie inne. Prawo to najpierw "nie zabijaj" i "nie kradnij", a potem? Potem prawo to sąsiad, któremu komornik zabrał ciągnik. To znajomy, do którego dobrała się skarbówka. Słowem – sprawy przyziemne. Nie żadne tam idee.
Dziwię się też, że formułujemy opinie na podstawie sondaży typu: "czy politycy muszą przestrzegać prawa, nawet wtedy, gdy jest ono sprzeczne z ich poczuciem sprawiedliwości". I potem ten entuzjazm, że Polacy nie godzą się na zamachy na praworządność. Takie deklaracje to żadna sztuka. I tak potem wracamy na własne podwórko.

5. ŻE DŁUG PUBLICZNY

Obietnice PiS zrujnują budżet. To wiadomo. Ale z perspektywy, o której piszę, budżet to worek bez dna. Jest on, potem jest dług, a czy wynosi miliardy czy biliony, nie ma znaczenia. Ludzie nie widzą, jakie przełożenie mają te cyferki na ich życia. Sukces PiS to nie jest kwestia budżetu, to jest kwestia portfela. Przybyło 500 złotych (albo więcej), a gdzie ubyło, to nie nasza sprawa. PiS zrobił rzecz banalnie prostą – odczytał tę emocję.
Kaczyński i jego ludzie wiedzą też, że dopóki nie sięgną bezpośrednio do kieszeni swojego wyborcy, nic im nie grozi. Dlatego wyciskają np. banki – bo ich kondycja obchodzi ludzi tak, jak Trybunał Konstytucyjny. Ktoś zapyta: a jeśli będzie podwyżka opłat, choćby za prowadzenie konta? Myślę, że PiS i na tym nie ucierpi. Bo wciąż z portfela zabiera bankier, a nie prezes PiS. To jak zabawa w "połącz kropki". I niewielu te kropki łączy.

6. ŻE UCHODŹCY, ŻE DYSKRYMINACJA

Prawda jest brutalna. Możemy próbować, ale nie wciśniemy do głów tych, o których piszę, że nie każdy uchodźca jest terrorystą, że odmowa przyjmowania migrantów to znieczulica i że generalnie nietolerancja jest zła. Powtórzę ten banał – boimy się tego, czego nie znamy. 80 proc. Polaków nie spotkało muzułmanina. Na wsi nie spotyka się też "murzynów', żydów, homoseksualistów, transseksualistów i wszelkiego rodzaju "innych". "Jestem tolerancyjny, ale..." – słyszę często. I dobrze wiemy, co po tym "ale" następuje.
Co z tego wynika? Ano to, że kiedy prezes PiS mówi o roznoszących zarazki i choroby imigrantach, nikogo z "Polski B" to nie oburzy. Rząd likwiduje radę ds. walki z dyskryminacją? To samo.

7. ŻE UNIA EUROPEJSKA GROZI

Z Unią jest trochę tak, jak ze wspomnianą praworządnością. Dobrze, żeby była, ale znaczy totalnie co innego. UE to szwagier, który pracuje w Anglii (jeszcze). UE to wyremontowana szkoła i nowa droga. To by było na tyle. Na wsi, gdzie się wychowałem, instytucjonalny wymiar Unii to – znów – czysta abstrakcja. Tak samo jak politycy, którzy te instytucje wypełniają. Juncker czy inny Timmermans – ich nazwisk nie jesteśmy w stanie połączyć z korzyścią szwagra czy drogami. Dlatego opinie, kontrole, procedury kontroli praworządności nikogo nie "grzeją".
Jest jeszcze drugi wątek. Zewnętrznej, czyli obcej kontroli. Wyborcy PiS to ci, do których trafia argument suwerenności. Wystarczająco długo Rusek ustawiał nas do pionu, byśmy teraz mieli znosić bat Zachodu. Brudy pierzemy u siebie w domu. I w wiosce, i w państwie.

Napisz do autora: michal.gasior@natemat.pl