Prawica nie przestaje strzępić języka po publikacji w najnowszym "Newsweeku". Falę hejtu i oskarżenia o goebbelsowską propagandę wywołał artykuł Anny Szulc o tym, jak Polacy spędzają wakacje nad Bałtykiem. Dziennikarka nie żałuje, że opisała patologię, której była świadkiem. – Nie przejdę nad tym do porządku dziennego. Nawet jeśli mam za to zbierać baty – mówi Anna Szulc.
Jak oceniasz odbiór tekstu o Polakach nad Bałtykiem?
Anna Szulc: Najbardziej zabolały mnie zarzuty o pogardę i nienawiść wobec zwykłego człowieka.
Usłyszałam, że ten "zwykły człowiek" poczuł się urażony. Usłyszałam, że elity chcą się poczuć lepiej i bronią swojego statusu. Spędziłam dwa tygodnie na Mierzei Wiślanej w bardzo zwyczajnym ośrodku. Byłam tam z rodziną. Nie pojechałam do Juraty, czy innego polskiego kurortu dla tak zwanych "elit". Tyle tylko, że byłam nad Bałtykiem pierwszy raz od dziesięciu lat. I przeżyłam szok.
Aż tak?
Poziom agresji mnie przeraził.
W artykule podkreślałaś, że duży wpływ na to, co dzieje się dziś nad polskim morzem miało "500 plus".
To nie jest tak, że ci najbardziej agresywni to "500 plus". Z pewnością ten rok jest szczególny, bo nad morze mnóstwo ludzi przyjechało po raz pierwszy. Są po prostu zagubieni. I tyle. Z drugiej strony, nigdy i nigdzie nie widziałam tylu pijanych tatusiów i mamuś z dziećmi. Oni naprawdę pili od rana do nocy i okropnie zachowywali się wobec swoich potomków.
To nie tylko twoja obserwacja.
Miałam potwierdzenie tego, co widzę, u właścicieli ośrodków i usługodawców, z którymi rozmawiałam. Większość skarżyła się, że tegoroczni wczasowicze zachowują się w sposób wyjątkowo arogancki. Część z nich to osoby bogatsze czy nawet zamożne, które zrezygnowały z kierunków typu Egipt czy Turcja. Ale narzekano także na beneficjentów "500 plus". Trudno udawać, że nie ma takich głosów.
Skąd zatem ta nagonka na ciebie? Czy ci, którzy atakują twój artykuł widzą jakąś inną Polskę na tej samej plaży?
Generalnie jest u nas trend na akceptowanie tego rodzaju swojskości. Agata Młynarska nazwała to klimatem przeniesionym z "Pamiętników z wakacji" i z "Warsaw shore". Styl życia przaśno-swojski jest coraz bardziej uwielbiany. Uznaje się, że my Polacy możemy robić sobie to, na co nam się żywnie podoba. Pić piwo na plaży, sikać na wydmy, przeklinać. Kiedyś ten rodzaj sposobu i stylu życia był mniej dopuszczalny. Ta źle rozumiana swojskość jest nurtem, którym bardziej się szczycimy, niż kiedyś. A ta nagonka na mnie może wynikać z opinii, że "Polak ma prawo do tego, by czuć się swobodnie" i nikt nie będzie mu mówił, jak ma się zachowywać i żyć.
Być może osoby, które udają że opisane przez ciebie problemy nie istnieją, nie były dawno nad polskim morzem.
Jestem pewna, że wiele osób, które mnie zaatakowały nie ma pojęcia, jak wygląda prawdziwy Bałtyk. Niektórzy chcą widzieć tylko Polaków, którzy są dla siebie grzeczni, mili i kulturalnie odnoszą się do swoich żon. A te żony są naprawdę umęczone. W ośrodku, w którym byłam, ciągle były jakieś awantury. Wrzeszczeli na siebie, bili się... To wszystko było jakieś nieludzkie.
Mam wrażenie, że dziś nie wolno mówić o wadach naszego społeczeństwa. że o Polakach w 2016 roku mówi się albo dobrze, albo wcale.
Filip Chajzer napisał nawet na swoim Facebooku post w obronie "Kiepskich". Ale zastanówmy się, kim jest Kiepski? Ja też lubię oglądać ten serial i śmieję się, ale to jest człowiek, który nie dba o siebie, o swoje otoczenie, ma wszystko gdzieś, żyje z tego, co mu państwo da i nie rozstaje się puszką piwa. Nie wiem, czy to jest takie fajne. Może jednak chcielibyśmy dla tego kraju czegoś innego?
Co piszą do ciebie czytelnicy?
Dostałam mnóstwo listów od ludzi, którzy zobaczyli to samo, co ja i są przerażeni. Ale zalała mnie też fala hejtu. Dostałam maila, że co ja mogłam widzieć swoimi szwabsko-żydowskimi oczami... Wielu pisało na tę samą modłę, że nienawidzę ludzi itd. Nie zauważyli, że w moim tekście dostrzegam także pozytywy zjawiska, jak choćby to, że wreszcie polskie dzieci pojechały na wakacje i zobaczyły morze. Ale prawda jest też taka, że te dzieci od rana do nocy słyszą tylko "kurwa" albo "spierdalaj".
Mój jedenastoletni syn wyjechał znad morza przeklinając jak szewc. Zaczął słuchać Gangu Albanii. Nie ma we mnie przyzwolenia, aby dzieci słuchały Popka. Nie ma przyzwolenia, aby nagrzmoceni tatusiowie ustawiali na zamkach z piasku dekoracje z puszek po piwie.
Czy zmieniłabyś coś w artykule?
Może trzeba było inaczej rozłożyć akcenty i pokazać też fajnych ludzi, których jest co niemiara? Ale oni się gdzieś pochowali. Nie widać ich w tym zalewie agresji.
Uważasz, że można jakoś rozwiązać problem, o którym napisałaś?
Pisząc artykuł rozmawiałam z dr. Przemysławem Sadurą, socjologiem z Uniwersytetu Warszawskiego. On uważa, że najważniejsza jest edukacja i że, koniec końców, wszyscy musimy się jakoś dogadać. Ci, którym to przeszkadza z tymi, którzy robią zamieszanie. Być może ci, którym to przeszkadza powinni trochę zawiesić broń. Dr Sadura podał mi przykład Londynu, gdzie jak ktoś splunie, czy położy nogi na siedzeniu w metrze, to ludzie tego nie zauważają. Nie chcą prowadzić do konfliktów społecznych. Może to jest jakiś pomysł?
Będziesz dalej drążyła ten temat?
Nie wiem jeszcze. Chciałabym na pewno, aby moi krytykanci przejechali się do takiego ośrodka, w jakim ja byłam - zwykłego, dla wszystkich. Niech pójdą w zwykłych okolicznościach na plażę... Niech pospacerują sobie między stertami butelek po wódce i puszek po piwie. Takiej Polski chcemy? Ja się buntuję.
Anna Szulc - Reportażystka, dziennikarka działu społecznego "Newsweeka". Laureatka nagrody Grand Press 2010 w kategorii reportaż prasowy i Europejskiej Nagrody Dziennikarskiej 2007. Dwukrotnie wyróżniana przez Amnesty International. Autorka dwóch książek "Stacja Kraków" i "Krakowscy Czarodzieje". Pasjonuje się ludźmi. Mieszka w Krakowie.