Kilka miesięcy temu fizyk Ernest Grodner otrzymał Energy Globe Awards, nagrodę nazywaną "zielonym Noblem". To dlatego, że jego darmowa aplikacja na smartfon, służąca do mierzenia nasłonecznienia i ulepszająca działanie paneli słonecznych, jest już znana na całym świecie. Tacy naukowcy to jednak problem na polskich uczelniach, bo nie piszą obowiązkowych referatów.
Dr Ernest Grodner z Wydziału Fizyki Uniwersytetu Warszawskiego bije się w pierś, że nie miał czasu na biurokratyczną robotę. – Pracowałem nad pewną nietuzinkową obserwacją w fizyce jądrowej, a związaną z zagadnieniem czasu. We współpracy z fizykami z Chin, Włoch, Rumunii, Francji i USA przeprowadzaliśmy eksperymenty z użyciem akceleratora cząstek we Francji. Do tego doszła praca na aplikacją ScanTheSun. W lutym zabraknie mi kilku punktów do uznania habilitacji i w efekcie stracę pracę na Uniwersytecie Warszawskim – zwierza się w rozmowie naTemat utytułowany 39-letni fizyk z Warszawy. – Mając wybór kariera czy nauka, wybrałem to drugie – dodaje.
Ta historia to odpowiedź, dlaczego polskie uczelnie przegrywają w globalnych rankingach innowacyjności, ważnych odkryć itp. Bo zamiast doceniać te realne efekty pracy i prawdziwe odkrycia, rozliczają naukowców za osiągnięcia papierowe, czyli publikowanie wyników badań i analiz w czasopismach. Treścią artykułów mało kto się przejmuje. Ważne są punkty i statystyki.
Problemem Ernesta Grodnera jest to, że myśli i robi inaczej niż chcą decydenci polskiej nauki. Miał zbierać punkty do habilitacji pisząc artykuły naukowe. Tymczasem z pasją pochylił się nad problemem "podwójnie nieparzystych jąder izotopów cezu". – Okazało się to zagadnieniem niesłychanie zaskakującym i było wiele zwrotów w rozwoju tego pomysłu. Wydobyliśmy bardzo wiele interesujących aspektów. Jednak takie nietuzinkowe odkrycie jest czasowo nieobliczalne – opisuje jak wciągnęła go ekstraklasa naukowych problemów.
A w Warszawie życie sprowadziło go do parteru. Uzyskanie habilitacji oznacza konieczność opublikowania szeregu artykułów naukowych, które wraz z tzw. autoreferatem stanowią wniosek do centralnej komisji habilitacyjnej. Na UW Grodner jest adiunktem na 8-letnim kontrakcie. Wkrótce czeka go ocena. Już wie zabraknie kilku punktów, bo nie opublikował wymaganej liczby tekstów.
Dalszą jego pracę naukową uzależnia się od uzyskania habilitacji. I chociaż to absurd, fizyk najpewniej straci pracę. Regulamin uniwersytetu i rozliczenie z pracy naukowców to oczywiście bardzo poważna sprawa. Problem jednak w tym, że naukowiec wcale nie zmarnował czasu.
Zeskanuj sobie słońce
Opracował choćby darmową aplikację ScanThe Sun. Łatwo, bo z użyciem telefonu komórkowego, mierzy poziom nasłonecznienia. Wykorzystuje dane o położeniu geograficznym i oblicza trajektorię Słońca na niebie dla dowolnego dnia zgodnie ze współczesną wiedzą astronomiczną. To pozwala to na dokładne obliczenie dostępnej całkowitej energii słonecznej dla danej szerokości geograficznej. Łatwiej jest ustawić panele w elektrowniach słonecznych.
To nie wszystko. Panele montowane są często w otoczeniu drzew, budynków lub innych obiektów stojących na przeszkodzie promieniowaniu słonecznemu. Aplikacja ScanTheSun umożliwia obrys horyzontu, przez co dokładnie uwzględnia to skomplikowane otoczenie i pozwala na ustawienie paneli nawet w ekstremalnie trudnych przypadkach, jak centra miast, zadrzewione fragmenty parków, ogrodów itp.
Apka powstała z pomocą dwóch firm, producentów paneli fotowoltaicznych, które ochoczo wspomogły projekt. Za przydatne narzędzie uznało ją 7000 fachowców z całego świata, którzy codziennie montują na dachach takie urządzenia. Jurorzy prestiżowego konkursu Energy Globe Award, docenili fakt, że dzięki pomysłowi Polaka świat dostaje 1 megawat słonecznej energii dodatkowo.
komentarz Uniwersytetu Warszawskiego
odpowiada Anna Korzekwa, rzecznik prasowy
Nie będę się odnosić do kwestii przedłużenia zatrudnienia konkretnej osoby. Sytuacja jako zjawisko, jest warte szerszego skomentowania.
Przyjęcie na etat adiunkta wiąże się z pewnymi zasadami – jedną z nich jest to, że po 8 latach kończy się takie zatrudnienie, jeżeli nie zrobi się habilitacji. To wynika z ustawy "Prawo o szkolnictwie wyższym". Każdy, kto bierze udział w konkursie na takie stanowisko, podejmuje zobowiązanie, że będzie się starał taki warunek spełnić.
Trudno jest mówić o "obowiązkowych publikacjach" potrzebnych do uzyskania habilitacji. Chodzi o osiągnięcia naukowe, a te są przedstawiane w postaci publikacji. Dlatego publikacje traktuje się jako udokumentowanie dorobku naukowego.
Wszystko to, nie oznacza że na Uniwersytecie nie widzimy problemu. Rozwiązaniem może być przyjmowanie osób, które znalazły się w takiej sytuacji, na stanowiska naukowo-techniczne, a nie na stanowiska nauczycieli akademickich. Te jednak nie mogą być finansowane z dotacji podstawowej, tylko z BST (dotacja na utrzymanie potencjału badawczego), które to pieniądze są znacznie mniejsze od "pieniędzy dydaktycznych".
Zły system
– Nie chcę robić nagonki na środowisko naukowe. Pokazuję jedynie bezsens systemu, który powinien być zmieniony i unowocześniony. Jeśli stracę pracę będzie mi przykro rozstać się z zajęciem. Mam już oferty zatrudnienia z kilku różnych firm – dodaje rozmówca naTemat.
A teraz przykład, do czego prowadzi ocenianie efektów pracy naukowców przez punkty za referaty. To postawienie sprawy na głowie. Rektorowi uczelni we wschodniej Polsce też chyba brakowało punktów. Wymyślił więc taki temat rozprawy naukowej: "Symetria i asymetria gry bramkarek w działaniach ofensywnych w piłce nożnej kobiet. Mistrzostwa Europy - Anglia 2005". Arkusz obserwacji i analizy powstał dzięki obejrzeniu meczów na Eurosporcie. A za czas spędzony przed telewizorem zapłaciliśmy jako podatnicy. Teraz wystarczy porównać analizy profesora z autentycznie skuteczną pracą Bartka Sylwestrzaka, szkoleniowca, który opracował i wdrożył metodologię skutecznych strzałów na bramkę. Czasami – niestety – w systemie akademickim ilość liczy się bardziej niż jakość.
Głównym wymogiem stawianym pracownikowi naukowemu jest publikowanie. Rzeczą bezsensowną jest to, że według takiego systemu odkrycia naukowe trzeba robić "na czas". Skutek tego jest taki, że mało kto zaangażuje się w ryzykowną tematykę badawczą. A przecież ważne i naprawdę nowe odkrycia niemal zawsze wiążą się z ryzykiem.