O "niebieskim wielorybie" od dłuższego czasu informują wschodnie media. Specyficzna seria wyzwań ponoć zbiera śmiertelne żniwo, a rosyjscy dziennikarze piszą o kolejnych dzieciach, które popełniły samobójstwo. W całym zamieszaniu chciał odnaleźć się resort edukacji. Wyszło fatalnie – z listu, który podsekretarz Maciej Kopeć rozesłał do szkół, wynika, że "niebieski wieloryb" to gra komputerowa i to do nich należy ograniczać dostęp dzieciom. Jak się okazuje, to nie przypadek ani "drobna" pomyłka.
Czym jest "niebieski wieloryb"? Serię artykułów na ten temat opublikował portal mamadu.pl. W skrócie to pewien zestaw wyzwań – dokładnie 50., które młode osoby otrzymują przez internet od osób im nieznanych w "realu". Na ich wykonanie dzieci mają dokładnie 50 dni. Wtedy "gracz" popełnia samobójstwo – skacze z wysokości czy rzuca się pod pociąg. Takie właśnie jest ostatnie wyzwanie.
Groźny trend wychwycono jednak przede wszystkim na wschodzie – a konkretnie w Rosji. Jego obecność w Polsce jest dyskusyjna. Sprawę jednak opisały media, co też zauważył resort edukacji narodowej, a podsekretarz postanowił zareagować. I to w zasadzie należy pochwalić. Problem w tym, że Maciej Kopeć wykazał się zupełnym niezrozumieniem sprawy.
Niesprawdzone doniesienia albo same błędy List jest bowiem pełen zaskakujących informacji. Dziwi już sam początek. "Media donoszą o nowej grze pn. 'Blue Whale Challenge' czyli 'niebieski wieloryb', która pojawiła się w internecie i zagraża życiu dzieci oraz nastolatków. Z doniesień medialnych wynika, że początek gry miał miejsce w Rosji, gdzie już ponad setka młodych internautów popełniła samobójstwo” – czytamy. Podsekretarz nawet nie kryje się z tym, że jego resort nie ma konkretnych wiadomości w tej sprawie, a opiera się na informacjach z mediów. A akurat ta o 130 ofiarach była dementowana.
Te doniesienia są w ogóle kontrowersyjne – nawet wielu Rosjan ma wątpliwości, czy "niebieski wieloryb" nie jest zwykłą miejską legendą. Ale o tym w liście wiceminister nie pisze. Jedyne dane, które resort ma, mają pochodzić ze Szczecina, gdzie prowadzone jest śledztwo ws. trójki małoletnich, którzy zetknęli się z "niebieskim wielorybem". Jest jednak dyskusyjne, że w tym wypadku rzeczywiście dzieci okaleczyły się z powodu tej "gry".
Dr hab. Marcin Napiórkowski, z UW, badacz współczesnych mitów, wątpi wręcz, że "niebieski wieloryb" w rzeczywistości w ogóle istnieje. – Gry na śmierć i życie to popularna opowieść. W tym przypadku pomysł zrodził się najprawdopodobniej na jakimś rosyjskim forum jako rodzaj mrocznego żartu czy legendy miejskiej. Ktoś to potem wziął na poważnie – mówił dla "Gazety Wyborczej".
Wszystkiemu winne te gry komputerowe
Jednak niezależnie od prawdy o "niebieskim wielorybie" list powstał, jest odpowiedzią na pewne zjawisko opisywane w mediach. Plotki i doniesienia prasy to jednak środek korespondencji od wiceministra.
A co jest na początku? Informacja o grach… komputerowych. "Gry komputerowe to bardzo popularna forma rozrywki dla dzieci i młodzieży. 60% dzieci w wieku 4-14 lat używa komputera do grania , a 94% nastolatków w wieku 12-17 lat gra w gry wideo – czytamy. Dalej wiceminister przyznaje, że gry mogą rozwijać dzieci, ale "nadmierne granie może powodować problemy z koncentracją uwagi przez dłuższy czas, zaniedbywania nauki, aktywności fizycznej, kontaktów z rodziną i kolegami". Dalej pojawiają się uwagi o brutalności niektórych gier komputerowych i dopiero w tym momencie podsekretarz przechodzi do "niebieskiego wieloryba".
Wiceminister znalazł rozwiązanie, tylko chyba nie na ten problem
Przypadek czy niezrozumienie? Chyba jednak to drugie. W dalszej treści pisma wiceminister przekazuje informacje dotyczące zachowania bezpieczeństwa w korzystaniu z… gier komputerowych. Wskazówki są przeklejone z broszury "Zagrożenia w Internecie. Zapobieganie-reagowanie. Gry komputerowe" dostępnej w sieci. Dowiadujemy się więc, że rodzice powinni dbać o to, aby dzieci nie spędzały przy grach zbyt dużo czasu oraz o to, czy tytuły są dostosowane do ich wieku.
To bardzo mądre porady, ale zupełnie nie dotykające tematu. Jeśli "niebieski wieloryb" rzeczywiście istnieje, jego "ofiarą" można stać się bowiem choćby na Facebooku. Rodzic, który weźmie sobie ten list do serca, może się w skrajnym przypadku cieszyć, że jego pociecha spędza czas właśnie na tym portalu, a nie w grach. Być może w tym czasie napotka zagrożenie.
Odpowiedź, która nie załatwia sprawy
Zapytaliśmy w ministerstwie, dlaczego resort publikuje list z niesprawdzonymi informacjami oraz czy rzeczywiście podsekretarz Kopeć uważa, że "niebieski wieloryb" to gra komputerowa.
Odpowiedź niestety nie rozwiewa wątpliwości – bo przecież wszyscy chcielibyśmy, żeby wiceminister wiedział, o czym pisze. "Ministerstwo Edukacji Narodowej o zaistniałej sprawie zostało poinformowane przez prokuraturę z prośbą o podjęcie stosownych działań. Pragnę podkreślić, że MEN nie jest uprawnionym organem do sprawdzania czy zdarzenie miało miejsce, tym bardziej podważać zasadność działań podejmowanych przez prokuraturę" – czytamy w komunikacie, który otrzymaliśmy od rzecznik resortu Anny Ostrowskiej.
Wynika z tego, że resort ponieważ nie ma uprawnień, ale zamiast poprosić o informacje uprawnione ministerstwa, woli rozsiewać plotki. Z kolei pytanie, czy wiceminister myśli, że "niebieski wieloryb" jest grą komputerową, zostało przemilczane. Wnioski nasuwają się same. W zamian otrzymaliśmy informację o staraniach Anny Zalewskiej w kwestii bezpieczeństwa dzieci.
Odpowiedź z MEN:
Pragnę podkreślić, że kwestie dotyczące bezpieczeństwa w korzystaniu przez dzieci i młodzież z zasobów internetu są dla nas niezwykle istotne. List ministerstwa edukacji skierowany do kuratorów oświaty, dyrektorów szkół i nauczycieli jest również okazją do przypomnienia i uwrażliwienie rodziców i uczniów na kwestię bezpiecznego zachowania dzieci i młodzieży w internecie. Dodam także, że minister Anna Zalewska powołuje zespół, którego zadaniem będą działania profilaktyczne w zakresie bezpiecznego korzystania z zasobów internetu przez małoletnich uczniów. Chcemy przy współpracy z Ministerstwem Cyfryzacji oraz MSWiA, a także ekspertami do spraw cyberbezpieczeństwa włączyć się w aktywne działanie na rzecz edukowania w zakresie bezpiecznego wykorzystania nowych technologii przez dzieci i młodzież.
Nie tędy droga
Ponieważ resort ma problemy z opracowaniem porad dla rodziców zmartwionych o swoje dzieci albo po prostu nie wie, czym się zajmuje, postanowiliśmy wyręczyć ministerstwo. Na pewno nie należy działać tak, jak czytamy w poradach dotyczących gier komputerowych. Ograniczanie dostępu może przynieść odwrotne od zamierzonych skutki.
– Z dziećmi trzeba porozmawiać i wyjaśnić im, że to nie jest najlepsza gra. Nie poprzez rodziców i ograniczenie dostępu do internetu. W takim momencie dzieci będą jeszcze bardziej ciekawe, co się w tym internecie dzieje, dlaczego rodzice zabraniają im dostępu do internetu – tłumaczy w rozmowie z naTemat psychiatra, dr Ewa Kramarz ze Szczecina.
Co w takiej rozmowie trzeba przekazać dziecku? – Powiedziałabym, że ta gra jest niedobra, kończy się złymi skutkami i należałoby w tę grę nie grać. Że powoduje różne skutki, nawet polegające na próbie odebrania sobie życie czy samookaleczeniach. Myślę, że to do dziecka by dotarło, przekonało je do trzymania się z daleka – podsumowuje.
Napisz do autora: piotr.rodzik@natemat.pl
Reklama.
Udostępnij: 206
Dr Ewa Kramarz
Trzeba rozmawiać, tłumaczyć, że ta gra kończy się nawet próbami samobójczymi. Przez ograniczenia rośnie ciekawość.