Reklama.
Najbardziej przytłaczający jest fakt, że w Polsce mamy wybitnych naukowców, tymczasem spływa jedynie kilkadziesiąt wniosków o takie dofinansowanie. Mamy dziesiątki tysięcy badaczy, dlaczego wniosków nie złoży chociaż 100? Wtedy dostalibyśmy 10 grantów. Tymczasem jeden wniosek oceniany jest na najwyższym poziomie, a reszta z tych kilkudziesięciu bardzo słabo. Wpływ na przyjęcie wniosku ma CV naukowca i jego dorobek naukowy, a także pomysł.
Problemem jest również fakt, że wcześniej nie mieliśmy grantów, więc nasi naukowcy rzadko mogli sobie pozwolić na zagraniczne stypendia i wyjazdy. W porównaniu z naukowcami z innych krajów nasi mają w związku z tym dosyć słaby dorobek. Poza tym ubieganie się o granty to nadal interes indywidualny. Można policzyć na palcach jednej ręki, kiedy uczelnie pomagają naukowcom wnioski i projekty przygotowywać. Jest jednak szansa, że za 5-10 lat ich życiorysy będą lepsze na tle innych.
Istnieją również obyczajowe problemy środowiska naukowego. Kiedy grant otrzyma młody naukowiec, np. w wysokości 4 mln złotych, to tymi pieniędzmi zarządzają profesorowie, promotorzy. Doktoranci są w Polsce oddelegowani do prowadzenia zajęć. A rzadko który profesor interesuje się ich pracą badawczą. To wielu doktorantów zniechęca do składania wniosków.
Za granicą jest zupełnie inaczej. Doktoranci skupiają się na swojej pracy badawczej, zyskują granty i idą do przodu. Na szczęście coraz więcej naszych naukowców jeździ również do zagranicznych ośrodków, pracuje w lepszych laboratoriach, ich prace są publikowane również w pismach międzynarodowych.
To ważne, bo to, że Polacy tak fatalnie wypadają w konkursach odbija się na ich postrzeganiu w środowisku międzynarodowym. Polscy naukowcy nie są zapraszani do dużych europejskich projektów. To słabe merytorycznie, ale i finansowo. Bo nie korzystamy z pieniędzy UE, które nam się należą. W ten sposób tracimy również to, co sami do Unii wpłacamy.