Alternatywa dla Niemiec: przewodzić, lub usunąć się w cień
George Soros
19 września 2012, 15:45·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 19 września 2012, 15:45
Od 2007 roku Europa zmaga się z kryzysem finansowym. Kiedy upadek Lehman Brothers nadwątlił wiarygodność instytucji finansowych, prywatne zadłużenie zostało zastąpione zadłużeniem publicznym, ujawniając nierozpoznane dotąd wady wspólnej waluty euro. Oddając prawo do drukowania pieniędzy Europejskiemu Bankowi Centralnemu (EBC) państwa członkowskie naraziły się na ryzyko niewywiązania się z zobowiązań finansowych, podobnie jak kraje Trzeciego Świata poważnie zadłużone w obcej walucie. Banki komercyjne posiadające ogromne ilości rządowych obligacji słabszych państw stały się, więc, potencjalnie niewypłacalne.
Reklama.
Między obecnym kryzysem euro a międzynarodowym kryzysem bankowym z roku 1982 istnieje pewne podobieństwo. Wtedy światowy system bankowy został ocalony przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy, który poważnie zadłużonym państwom udzielił wystarczająco wysokich kredytów. Udało się tym samym uniknąć ryzyka niewywiązania się z zobowiązań finansowych. Ceną jaką przyszło zapłacić był jednak długotrwały kryzys. Ameryka Łacińska przeżyła tzw. straconą dekadę.
Dziś taką samą rolę jak MFW w latach 80-tych odgrywają Niemcy. Choć różnią się okoliczności, efekt jest ten sam. Wierzyciele przerzucają bowiem całkowity koszt adaptacji do zaistniałej sytuacji na państwa-dłużników, unikając tym samym odpowiedzialności.
Kryzys euro to skomplikowane połączenie problemów dotyczących systemów bankowych i zadłużenia państw oraz rozbieżności wyników gospodarczych, które przyczyniły się do zaburzenia równowagi bilansów płatniczych wewnątrz strefy euro. Władze nie zrozumiały jak złożony jest to kryzys, nie mówiąc już o wskazaniu skutecznych rozwiązań. Próbowano zatem zyskać na czasie.
Zazwyczaj przynosi to pożądany efekt. Panika finansowa słabnie, a władze realizują zysk ze swej interwencji. Tym razem jednak jest inaczej, ponieważ kłopoty finansowe zbiegły się z procesem politycznej dezintegracji.
Na początku istnienia Unii Europejskiej była ona ucieleśnieniem idei otwartego społeczeństwa. Było to dobrowolne stowarzyszenie równych sobie państw, które w pewnym stopniu poświęciły swą suwerenność dla wspólnego dobra. Kryzys euro sprawia jednak, że Unia Europejska zamienia się w coś zupełnie innego. Państwa członkowskie podzieliły się na dwie kategorie – wierzycieli i dłużników. Przy czym rządzą oczywiście państwa-wierzyciele.
Niemcy, jako najpotężniejsze z państw-wierzycieli stało się liderem. Kraje-dłużnicy, natomiast, by finansować swoje zadłużenie, płacą pokaźne premie za ryzyko. Ta sytuacja znajduje odzwierciedlenie w ich ogólnych kosztach finansowania. Na domiar złego Bundesbank pozostaje wierny przestarzałej doktrynie walutowej wynikającej z traumatycznych doświadczeń Niemiec związanych z inflacją. Uznaje ją bowiem wyłącznie za zagrożenie dla stabilizacji i lekceważy deflację, która dziś stanowi realne zagrożenie. Ponadto nacisk Niemców na wprowadzanie drastycznych oszczędności przez zadłużone państwa z łatwością może przynieść efekt przeciwny do zamierzonego, zwiększając ogólny wskaźnik zadłużenia, gdy spada PKB.
Istnieje zatem realne niebezpieczeństwo, że Europa na zawsze pozostanie dwupoziomowa. Centrum będzie przyciągać zarówno zasoby ludzkie jak i finansowe, pozostawiając kraje peryferyjne w ciągłym osłabieniu. Państwa peryferyjne jednak nie pozostają obojętne i głośno wyrażają swoje niezadowolenie.
Tragedia Europy nie jest wynikiem spisku. Jej problem polega raczej na braku spójnych strategii. Tak jak w starożytnych tragediach greckich, błędne przekonania oraz zwyczajny brak zrozumienia mają niezamierzone ale brzemienne w skutkach konsekwencje.
Państwo niemieckie jako najpotężniejszy wierzyciel ma dominującą pozycję, choć odmawia wzięcia na siebie dodatkowych zobowiązań, w wyniku czego wszelkie szanse na zakończenie kryzysu są marnowane. Zasięg kryzysu rozciąga się od Grecji po inne kraje deficytowe, co poddaje w wątpliwość przyszłość euro. Ponieważ wycofanie wspólnej waluty spowodowałoby ogromne szkody, Niemcy zawsze robią potrzebne minimum, by temu zapobiec.
W ostatnim czasie niemiecką kanclerz, Angelę Merkel, poparł prezes EBC, Mario Draghi, pozostawiając prezesa Bundesbanku, Jensa Weidmanna, w izolacji. Pozwoli to EBC utrzymać w ryzach koszty finansowania zewnętrznego państw, które pod nadzorem trojki (MFW, EBC i Komisji Europejskiej) podporządkowały się zasadom programu oszczędnościowego. Dzięki temu euro zostanie ocalone, choć będzie to kolejny krok w stronę stałego podziału państw Europy na wierzycieli i dłużników.
Prędzej czy później państwa-dłużnicy odrzucą ideę Europy dwutorowej. Jeśli wycofanie euro zostanie przeprowadzone chaotycznie, wspólny rynek i UE ulegną zniszczeniu, co pozostawi Europę w znacznie gorszej sytuacji, niż wtedy, gdy rozpoczęły się działania integracyjne, a to z powodu wrogości i braku wzajemnego zaufania. Im później euro zostanie wycofane, tym tragiczniejszy w skutkach będzie jego koniec. Nadszedł zatem najwyższy czas, by rozważyć alternatywy, których jeszcze do niedawna nikt nie traktował poważnie.
W mojej ocenie, najkorzystniej byłoby przekonać Niemcy, by stanęły na czele działań prowadzących do utworzenia unii politycznej przy jednoczesnym równym podziale odpowiedzialności, lub by poparły wycofanie wspólnej waluty.
Ponieważ nagromadzone zadłużenie jest denominowane w euro, ważne jest kto pozostanie liderem unii walutowej. Gdyby Niemcy postanowiły się wycofać, euro straciłoby na wartości. Państwa-dłużnicy odzyskałyby konkurencyjność, ich zadłużenie uległoby realnemu zmniejszeniu, a mając pod kontrolą EBC mogłyby zapomnieć o zagrożeniu niewywiązania się z zobowiązań finansowych. Ponadto ich koszty finansowania zewnętrznego obniżyłyby się do poziomów porównywalnych z tymi w Wielkiej Brytanii.
Z kolei państwa-wierzyciele poniosłyby stratę z powodu roszczeń i inwestycji denominowanych w euro i musiałby na swoim terytorium zmierzyć się z silną konkurencją ze strony pozostałych członków strefy. Rozmiar strat państw-wierzycieli zależałby od stopnia deprecjacji i to w ich interesie byłoby utrzymać ją na rozsądnym poziomie.
Po początkowym okresie destabilizacji ostateczny efekt byłby spełnieniem marzeń Johna Maynarda Keynesa o międzynarodowym systemie walutowym, w którym wierzyciele i dłużnicy wspólnie odpowiadają za zachowanie stabilności systemu. Europa natomiast oddaliłaby od siebie widmo kryzysu.
Taki sam rezultat można by osiągnąć mniejszym kosztem dla Niemiec, gdyby państwo niemieckie przyjęło postawę dobrotliwego przywódcy. Oznaczałoby to wdrożenie proponowanej europejskiej unii bankowej, zapewnienie wyrównanych szans państwom-dłużnikom i państwom-wierzycielom poprzez ustanowienie Funduszu redukcji zadłużenia i wreszcie konwersję zadłużenia na euroobligacje oraz dążenie do nominalnego wzrostu PKB o maksymalnie 5%, tak by Europa mogła przezwyciężyć stan nadmiernego zadłużenia.
Jednak bez względu na to, czy Niemcy zdecydują się przyjąć rolę lidera, czy wycofają się, będą to rozwiązania lepsze, niż utworzenie naruszającej równowagę Europy dwutorowej.