
W Polsce produkcja i sprzedaż bimbru wciąż pozostają nielegalne. Na restrykcyjne i nieprzemyślane prawo narzekają także domowi wytwórcy piwa oraz wina. Czy nadeszła pora na zmianę przepisów?
Jeśli domowa produkcja innych alkoholi może być jakimś prognostykiem, to legalizacja wytwarzania bimbru zapewne pomoże napełnić stanowe skarbce. W zeszłym roku niewielkie, rzemieślnicze browary dały budżetowi Kalifornii 3 mld dolarów wpływów. W stanie Nowy Jork browary zapewniły zaś pracę trzem tysiącom osób, a winiarnie przyniosły 1 mld wpływów podatkowych i zatrudniały pięć tysięcy pracowników. CZYTAJ WIĘCEJ
Czy bardziej liberalna polityka wobec domowej produkcji alkoholu i w Polsce mogłaby przynieść pozytywne skutki gospodarcze? Gdy pytam o to posła Ruchu Palikota Andrzeja Rozenka, od razu przywołuje nie tylko przykład USA, ale i krajów europejskich. – Niewielka, rodzinna produkcja mocnych alkoholi nie narusza przecież monopoli państwowych, za to zwiększa wpływy do budżetu i podnosi jakość trunków, które są kontrolowane przez odpowiednie służby – mówi poseł nawiązując do projektu ustawy przedstawionego w zeszłym roku przez Ruch Palikota.
Projekt ustawy powinien wywołać pozytywny skutek społeczny polegający na „wyjściu z szarej strefy” małych wytwórców. Pozytywnym skutkiem prawnym będzie depenalizacja zachowań, które już obecnie są społecznie akceptowalne. CZYTAJ WIĘCEJ
– Jak najbardziej jesteśmy za demonopolizacją. Myślę, że miałaby ona pozytywne skutki gospodarcze, napędzając lokalne biznesy i zwiększając wpływy do budżetu – mówi mi Agnieszka Durlik-Khouri z Krajowej Izby Gospodarczej. Dodaje jednak, że kluczowe w przypadku takich zmian byłoby opracowanie bardzo precyzyjnych przepisów i mechanizmów kontroli, które zapobiegłyby potencjalnym nadużyciom. – Wiadomo, że w przypadku wysokoprocentowych alkoholi domowej produkcji istnieje zarówno duże ryzyko zatruć, związane z ich jakością, jak i możliwość oszustw podatkowych – ocenia.
– Przykładowo, chcę zebrać winogrona, więc trzy dni wcześniej powiadamiam o tym urząd celny. O wyznaczonym czasie w moim gospodarstwie zjawia się funkcjonariusz celny, żeby nadzorować zbiór. Jednak tego dnia zaczyna padać deszcz, który uniemożliwia zbiór. Następnego dnia, choćby świeciło słońce, nie mogę rozpocząć prac, ponieważ muszę ponownie zawiadomić o tym urząd celny z trzydniowym wyprzedzeniem – podaje Marek Jarosz. CZYTAJ WIĘCEJ
Jak twierdzi Jan Krysiak, członek Zarządu Polskiego Stowarzyszenia Piwowarów Domowych, urzędniczych absurdów nie brakuje też w polskim browarnictwie. – W niewielkim, rzemieślniczym browarze mojego znajomego urzędnicy kontrolowali objętość 1000-litrowego zbiornika za pomocą kolby o pojemności 5 litrów – opowiada Krysiak.

